Wtorek, 15 września c.d. c.d. czyli 6 i pół km do Grmov
Skoro na razie nie udało się nam znaleźć plaży, musimy nadal zwiedzać
. Całkiem blisko mamy do sławnych
Lubenic, szkoda byłoby je teraz odpuścić i przyjeżdżać tu specjalnie jeszcze raz, dlatego kierujemy się na zachód do Lubenic właśnie. To, że do nieznanego szerzej Pernatu jechaliśmy 30-40 km/h bo dróżka była tak wąska i kręta, to jeszcze rozumiem, ale z zaskoczeniem stwierdzamy, że turystyczne Lubenice dostępne są w niewiele lepszy sposób
. Ale nic to, nie poddajemy się łatwo, w końcu dojeżdżamy i tam. Podobnie jak w Valun, przed wioską jest płatny 15kn/dzień parking, my podobnie jak i tam, stajemy nieco przed, w lesie przy drodze. Tak jak my, parkuje tam też już kilka innych samochodów.
Lubenice to niewielka wioska położona na wysokim, zachodnim brzegu Cresu na wysokości około 380 m n.p.m. Składa się z około 40 domów, jest tu też aż 5 kościołów i kapliczek, najstarsza z XV w. Znane są z roztaczających się wokół przepięknych widoków oraz położonej daleko w dole plaży Sv. Ivan.
Oczywiście nie będziemy schodzić na tę plażę mimo, że chętnie znaleźlibyśmy się na niej, podchodzenie na pewno byłoby dość męczące
, poza tym widać, że plaża nie jest pusta.....
Co tu dużo gadać, Lubenice są przepiękne i tyle
, zapraszamy na krótki spacer po mini-wiosce
Lubenice to malutka, stara miejscowość......
......położona na wysokim klifie
Góruje nad nimi wolnostojąca dzwonnica z 1791 roku,
obok której znajduje się kapliczka św. Antoniego Pustelnika pochodząca z XV w.
Duuuuużo poniżej Lubenic leży przepiękna plaża sv. Ivan,
na której we wrześniu nie ma zbyt wielu amatorów kąpieli i opalania
Wnętrze największego w Lubenicach kościoła pw Ofiarowania NMP którego wystrój pochodzi z XVIII w.
Spacerując wśród kamiennych domów kamiennymi uliczkami.....
......natrafiliśmy na jeden domek wyglądający jak z bajki......
.......i niedługo przeszliśmy już na drugą stronę wioski........
.......skąd rozciągały się piękne widoki na północną część Cresu oraz Istrię
Stamtąd też mogliśmy podziwiać piękną lubenicką plażę.....
...........która była nadal pusta
Z najwyższego punktu w okolicach wioski........
.......mogliśmy zobaczyć którędy prowadzi ścieżka na tę piękną plażę
Nieopodal znajduje się kapliczka św. Stefana i niewielki cmentarz......
.....a to droga do kapliczki prowadząca przez bramę północną
Dzwonnica jednej z lubenickich kapliczek
Przez bramę południową.............
.............wychodzimy już z wioski............
To miejsce koniecznie trzeba odwiedzić
Jest 15 z minutami, jak się sprężymy, może zdążymy jeszcze trochę poleżeć i się wykąpać nie tracąc na to okazji w taki słoneczny i gorący dzień. Wymyśliłem sobie, że spróbujemy zapoznać się z zatoczką
Merascica położoną poniżej wioski
Stivan. Ale jak tam dotrzeć? To znaczy tak naprawdę szczególnie trudne to nie jest, ale nie chce mi się jechać naokoło, czyli aż do głównej drogi i potem dopiero do Stivanu, licząc kilometry uzbierało się ich 26. Na mapie jest skrót przez wioskę
Grmov, zaczynający się tuż obok wsi Mali Podol prowadzący niedaleko Vranskog jezera, zaoszczędzimy 10 km i może będą ładne widoki na jezioro?
Wszystko dobrze, tylko przy wjeździe na tę skrótową drogę stoi piękny zakaz wjazdu......
. Nie wolno i już, tylko dlaczego? Może w Grmov jest tak wąsko jak w Pernat i nie da się przejechać? Może powód jest zupełnie inny? No nic, jak nie wjedziemy, to się nie przekonamy, spoglądamy na siebie i...........
........wjeżdżamy
Pierwszy kilometr jest jeszcze przyzwoity, to wąska, zniszczona asfaltówka. Powinniśmy minąć jakieś zabudowania oznaczone na mapie jako Bertulcici, sv Ursula i Veli Podol, ale zupełnie nic takiego nie zaobserwowaliśmy. Potem droga staje się szutrowo-kamienisto-ziemista z wielkimi, coraz większymi kałużami i błotem po nocnej ulewie. Po obu stronach naszego traktu są zarośla, murki, kamienie, pastwiska dla owiec.
Potem jadę już na jedynce, wyboje są koszmarne, kamienie coraz większe, po jakichś 3 kilometrach staję i bezradnie patrzę na coś co na mapie miało być drogą a nawet dla naszej "terenowej" Felicji zdaje się być górską ścieżką........
Powiedzieć w tym momencie że jestem na siebie wkurzony to by znaczyło, że mam jednak sporo wyrozumiałości
. Wycofać już przejechanego ostatniego odcinka nie ma szans, po czymś takim jechać tyłem to samobójstwo a wszędzie są murki albo gęste krzaki, nie ma żadnego szerszego miejsca, więc zawrócić też się nie da. Ale zostać tu przecież nie zostaniemy, coś z tym trzeba zrobić. W takich sytuacjach pierwsze co można zrobić to odciążyć samochód ze zbędnych kilogramów. Czyli z Lidii
. Poza tym, gdy ona patrzy z przodu przydają mi się jej uwagi jak pokonać co większe wyrwy albo kamienie, ile mam miejsca pod spodem, czy też ile mi jeszcze miejsca zostało do niezarysowania boku gdy jest wąsko.
Stoimy i debatujemy, to nawet nie chodzi o ten fatalny kawałek do przejechania który jest przed nami, chodzi o to, że nie pokonaliśmy jeszcze nawet połowy "skrótu".......
. Co będzie dalej i ile czasu nam to zajmie, o tym nie mamy pojęcia. Nagle słyszymy warkot silnika i z przeciwnej strony, przed nami, jak spod ziemi wyrasta człowiek na terenowym motocyklu, takim typu enduro. Żeby nas minąć, musi się zatrzymać i przejść z motorem bokiem. Pyta mnie po angielsku jak daleko jest do końca tej drogi, mówię, że jeszcze ma tylko 3 km. Za to ja pytam go ile km jeszcze przed nami, stwierdza, że około 5
, ale, że to gdzie teraz jesteśmy to jest najgorszy kawałek drogi na odcinku który pokonał, twierdzi, że dalej będzie lepiej, że powoli i ostrożnie, ale da się przejechać.
Może i się da, ale jednak trzeba to zrobić
. Manewrując kierownicą, czasami testując różne warianty pokonania przeszkody, powolutku pokonuję metr za metrem, kamień za kamieniem. Nie obyło się bez podkładania luźnych kamieni pod koła albo pod sterczące z ziemi co większe głazy by lepiej na nie wjechać. Na szczęście obyło się bez większych strat w podwoziu, wróciliśmy jedynie z rozerwaną gumową osłoną przegubu. I faktycznie, im dalej, tym droga była lepsza, minęliśmy w końcu malutką, starą wioskę Grmov składającą się z kilkunastu kamiennych domów (dało się między nimi przejechać
), pojawił się asfalt. Gdy dotarliśmy wreszcie do drogi prowadzącej do Stivanu i dalej do Martinscicy, poczułem się jak na autostradzie
. A Vranskog jezera i tak nie udało nam się zobaczyć lepiej niż wtedy pierwszego dnia z Vrany
Od wjazdu w tę feralną drogę, do Grmov było wg licznika 6 i pół kilometra. Żeby je przejechać potrzebowaliśmy godzinę czasu................
A zdjęcia, jak to zdjęcia, nie oddają "powagi" sytuacji
, w tych najbardziej dramatycznych momentach nie mielismy głowy do pstrykania fotek........
Zmęczeni już po całym dniu zwiedzania fizycznie, a ostatnimi przeżyciami też psychicznie
szybko mijamy Stivan i zjeżdżamy w dół do wymarzonej zatoczki. Stivan to całkiem ładna miejscowość, nie za duża, ale i też nie całkiem malutka. Na niektórych domach wiszą tabliczki informujące o kwaterach do wynajęcia, ogólnie nawet podoba się nam tu, moglibyśmy i tu szukać sobie miejsca gdyby było trzeba.
No ale w końcu zjechaliśmy do Merascicy. Mała zatoczka bardzo nas jednak rozczarowuje, jest tu kilka domów, na wodzie kołyszą się łódki, plaża jest niewielka i może nie tyle zaśmiecona, co po prostu zaniedbana. Wrażenie było na tyle niekorzystne, że nawet nie zrobiliśmy tam zdjęcia
, może też trochę dlatego, że po całym pięknym dniu popołudniem zachmurzyło się i całość sprawiała smutne wrażenie.
W lewo od zatoki prowadzi ziemista droga przechodząca po chwili w wyraźną ścieżkę, idziemy nią by poleżeć w jakimś fajnym miejscu chociaż godzinkę i rozprostować kości. Pierwsza malutka plażyczka jest "zajęta"
, druga natomiast jest już pusta
Rozkładamy się i wreszcie jest okazja by po całym męczącym dniu poleżeć, ale też i przegryźć co nieco
. Przed nami wynurza się z wody niewielka wysepka Zeca, widać też zabudowania Martinscicy oraz w oddali zarysy Istrii. Na kąpiel jednak nie mamy ochoty, nie ma słońca i w związku z tym jest już o tej porze dość chłodno. Przed nami co chwilę pojawiają się jakieś jednostki pływające, malutkie łódki z rybakami, ktoś na pontonie, kilka jachtów. Po jakiejś godzinie takiej sielanki zew poznawania nie daje mi jednak spokojnie poleżeć
, przecież muszę zobaczyć czy dalej przypadkiem nie jest fajniej niż tu gdzie jesteśmy
. Zostawiwszy Lidię, wyraźną ścieżką wędruję lasem wzdłuż wybrzeża. Niedaleko są dwie podobne plażyczki jak nasza, potem jednak wybrzeże jest już tylko skaliste.
Kilkanaście minut szybkiego marszu doprowadza mnie w okolice kolejnej większej zatoki, która na mapie oznaczona jest jako Lucica. Brzeg jednak wciąż stanowi potężne kłębowisko ostrych skał, dalej nie ma już chyba sensu iść, zwłaszcza, że naprawdę jest już późno i niedługo zacznie się robić ciemno.
Wracam do mojej towarzyszki, która czeka na mnie już spakowana i razem wracamy do samochodu. W domu jesteśmy gdy jest już całkiem ciemno, około 20.......
To był baaaardzo długi i baaaaardzo bogaty we wrażenia i przeżycia dzień. Wnioski z niego wyciągnęliśmy takie, że Cres jest wspaniały, dziki, inny, naprawdę warto było tu przyjechać by choć trochę spróbować go poznać
c.d.n.