Dzień szesnasty - ostatni , sobota, 27 września
Przyzwyczajeni już do spania w aucie
, nie niepokojeni przez nikogo, po raz kolejny porządnie wyspani, budzimy się gdy jest już szaro. Niestety szaro jest też na niebie, spowite jest ono gęstą mgłą. Z wykonanego wczoraj telefonu do Wrocławia wiemy, że podobno ma dziś panować piękna słoneczna pogoda. Zatem nie przejmujemy się mgłami, przecież w górach często tak mgliście jest a potem gdzieś one giną i jest słonecznie. Rrrrrrany ale jest zimno
tylko 5 stopni dziś w Jesenikach
Wykonujemy zatem tylko podstawowe czynności higieniczne
, przegryzamy jakieś śniadanie, gotujemy na butli wodę na herbatę do termosów, pakujemy resztki ciastek, czekoladę, w końcu idziemy dziś w góry
Idziemy, łatwo powiedzieć, ale my przecież nie mamy mapy
a jesteśmy w tych rejonach po raz pierwszy. Po zachętach Danusi
mieliśmy zamiar się tu wybrać już na któryś dzień majowego weekendu, w końcu do tylko około 100 km. Nawet w tym celu mapę kupiłem, ale wtedy z powodów losowo - organizacyjnych wypadzik nie doszedł do skutku. Tak więc ponieważ nie planowaliśmy, że się tu znajdziemy, teraz posiadamy jedynie mapę drogową Czech i ........... jakieś zapamiętane w mojej głowie od wtedy strzępki mapy, ogólne jej zarysy. Trochę mało, ale
na Jeseniki i ich najwyższy szczyt
Praded powinno wystarczyć
Ruszamy. Najpierw dojeżdżamy do Karlovej Studanki, już od pierwszego rzutu okiem widać, że to typowy stary poniemiecki kurort jakich wiele w tych okolicach, no nie powiem, nawet tu dość ładnie. Potem kierujemy się na wioskę Vidly i po kolejnych 2 kilometrach wjeżdżamy na wysokość 930 m n.p.m. na której położone jest Videlske sedlo. Jest tu przystanek odpowiednika naszego PKS i spory wyasfaltowany plac, w większej powierzchni zajęty przez przygotowane do wywózki potężne pnie drzew. Stoi kilka aut, stajemy i my. Bez zbędnego zwlekania ruszamy w górę za znakami żółtego szlaku.
Już na samym początku musimy omijać i przeskakiwać pnie i gałęzie pościnanych drzew, właśnie trwa ich intensywna obróbka piłami i zwózka w dół. Błotnisto kamienisty szlak wiedzie przez gęsty świerkowy las dość stromo dość szeroką drogą, która później przechodzi w ścieżkę. Ależ tu dużo jagód
, mimo, że to koniec września zwisają sobie one w najlepsze z dorodnych krzaków, które rosną tu całymi dywanami. Wielka amatorka jagód Lidia nie może przepuścić takiej okazji, przypuszcza szturm na jagodowe pola i wsiąka na długie chwile. Cóż, z braku lepszego zajęcia idę w jej ślady
. Po jakiejś pół godzinie najedzeni i z nieco zmienionymi kolorystycznie otworami gębowymi
ruszamy dalej. Następuje lekkie wypłaszczenie, las rzednie, okolica "szczytu" Maly Ded wygląda tak:
no i jak widać na zdjęciu pogoda wcale ładna nie jest
, mgły nie ustąpiły lecz poszły do góry skutecznie zasłaniając nie tylko błękit nieba ale i widoki na okolicę
.
Jakieś 50 m zejścia i jesteśmy już przy schronisku Svycarna. Jakoś nie wiem dlaczego ta nazwa kojarzy mi się ze Szwajcarią
.
i w którą by tu stronę
Okazuje się, że stąd w kierunku Pradeda prowadzi wąska co prawda, ale asfaltowa droga
. Wędrując nią napotykamy kilkunastu pędzących w oszałamiającym tempie młodych amatorów jazdy na rowerach górskich. Po jakichś 2 km dochodzimy do "głównej"
, na szczyt prowadzi bowiem piękna, szeroka asfaltowa droga do znajdującej się na nim anteny przekaźnikowej
. Tu już tłum gęstnieje
. Mimo nadal nienajlepszej pogody w jego kierunku zmierzają amatorzy górskich widoków i spacerów, miejsce to do złudzenia przypomina naszą rodzimą drogę do Morskiego Oka, z tym, że w Tatrach to faktycznie chociaż widoki są ładne, a tu, no cóż - tu nie są
.
Wieża tv na szczycie została zbudowana w latach 70-tych, przed wejściem jest spory plac ze stołami i ławkami, siadamy na trochę by skonsumować nasze zapasy i napić się gorącej herbaty. A warto ją było mieć bo jest naprawdę zimno i wieje dość silny wiatr. Wewnątrz budynku jest cieplej, jest tu restauracja i kiosk z pamiątkami, oblegane przez tłumy. Jest też i winda którą można wjechać na wyższy poziom wieży, nie decydujemy się na to bo po pierwsze nie mamy wcale czeskich koron żeby za ten wjazd zapłacić, a po drugie ........... cóż więcej można by stamtąd zobaczyć
. Nie da się ukryć, że niespecjalnie podoba się nam w tych górach, może i są tu ładniejsze miejsca, ale raczej nie będzie dane nam ich zobaczyć bo już tu więcej nie przyjedziemy, a przynajmniej w tej chwili tego nie planujemy.
Może to i dobre miejsce dla rowerzystów których sporo w pocie czoła pokonuje ostatnie asfaltowe metry do góry, ale dla nas raczej nie. Śmiejemy się z siebie i do siebie, że takie mało imponujące zakończenie sezonu sobie wybraliśmy, no ale to w końcu los tak chciał. Przecież i tak warto było odwiedzić te nieznane nam do tej pory tereny, zawsze to kolejne, nowe doświadczenie
. Lidia stwierdza, że moglibyśmy jeszcze dziś podjechać i wejść sobie na Ślężę
, ale w końcu pomysł upada. Wracamy do domu.
Opuszczamy "szczyt" tą samą drogą i około 14 jesteśmy z powrotem przy samochodzie czekającym na Videlskim sedlu. Jesenik, Głuchołazy, Nysa, Brzeg.
Jesteśmy w domu.
I TO JUŻ KONIEC
PS
Bardzo dziękujemy wszystkim, którzy poświęcili swój czas i zechcieli towarzyszyć nam we wspomnieniach z naszej wakacyjnej podróży, drugiej, i mamy nadzieję, że nie ostatniej wspólnej wyprawie do Chorwacji.