Dzień czternasty, czwartek, 25 września
Jak zdecydowaliśmy, tak robimy. Wyjeżdżamy. Ale ponieważ zaspaliśmy
nie udało się nam wyjechać jakoś szczególnie wcześnie. Pakowanie przebiega wolno, nie spieszy się nam opuszczać Chorwację na wizytę w której przyjdzie nam czekać cały, długi rok
. Co prawda miałem pomysł aby przyjechać tu znowu w pierwszej połowie maja, ale pomysł upadł z jednego, bardzo prostego powodu. W końcu, mimo górsko - podróżniczych zapędów lubimy (zwłaszcza ja
) po prostu wykąpać się w ciepłym morzu, a w maju wydało mi się to jednak mało realne
. No cóż, zatem do września...............
Nie spieszymy się też bo nie mamy do pokonania dziś długiej drogi, tylko około 250 km. No ale po drodze zaplanowałem też coś do pozwiedzania
.
Wyruszamy około 9 żegnani przez znajome, nakarmione naszymi zapasami kotki.
Pogoda zgodnie z wczorajszą prognozą nie jest ładna, cóż zrobić. Przejeżdżamy przez Peljesac, mijamy Ston i ........ Jadranko witaj
. Piękno tej drogi jest niezaprzeczalne, dziś będziemy mieli okazję poznać jej kolejny, prawie już ostatni odcinek, którym jeszcze nie jechaliśmy. Jedziemy i jedziemy, nie ma wielkiego ruchu, widoki jak zwykle zwalają z nóg i jak zwykle najbardziej cierpię na tym ja - wieczny kierowca
. Ale Lidia też ma jakieś zadania, ponieważ liczyć na nią w funkcji pilota raczej nie mogę
, za to filmuje skrzętnie co ciekawsze widoki i fragmenty trasy.
Mijamy położone w zatoce Slano, jeszcze kilkanaście kilometrów i jesteśmy u celu dzisiejszego zwiedzania - arboretum w Trsteno. Zachęceni opisem z przewodnika i zdjęciami na forum nie moglibyśmy sobie odpuścić przyjemności w nim wizyty. Arboretum powstało wokół willi jednego z dubrovnickich możnowładców i skupia wiele egzotycznych okazów roślin. Mieliśmy szczęście, akurat zwolniło się miejsce przy głównej drodze na malutkim parkingu tuż przy sławnym platanie
, nie musieliśmy długo szukać. Schodzimy w dół dróżką wśród domów no i jest
. Wchodzimy za jakąś wycieczką wejściem przy starym młynie, co prawda wisząca tu tabliczka oznajmia, że obowiązują bilety wstępu (bodajże 20 kn/os), jednak jak zauważyli już inni forumowicze np. Helen
nikt tych biletów ani nie sprzedaje, ani też nie sprawdza, zatem wchodzimy bez biletu
. Ładnie tu, mimo zachmurzonego nieba od razu miejsce to nam się podoba
. Faktycznie rośnie tu wiele egzotycznych roślin, juki, agawy, różne palmy, cedr, bambusy i inne nam nie znane. Teren nie jest szczególnie duży, jednak i tak sądziłem że będzie mniejszy, a jest tu gdzie pospacerować, można też usiąść. Zdecydowanie
warto było się tu zatrzymać........
W arboretum spędzamy około półtorej godziny, można by znacznie więcej aby np. zejść jeszcze w dół do zatoki, no ale na to się nie decydujemy. Wracamy dróżką pod górę, po drodze mijamy kocią rodzinkę
i robimy pamiątkowe zdjęcie z platanem
Do Dubrovnika mamy już przysłowiowy ''rzut beretem''
, tym razem dotrzemy do niego z tej właściwej dla większości strony bo w 2005 byliśmy tu na jednodniowej wycieczce z Czarnogóry. Ruch w okolicach miasta jest zdecydowanie większy, nie ma może korka, ale w obie strony ciągną nieprzerwane sznury aut. Zastanawia mnie jedno: na czym te samochody jeżdżą
skoro od momentu opuszczenia Peljesca nie napotkaliśmy ŻADNEJ
stacji benzynowej a bak naszej Skody jest coraz bardziej pusty
. Może i w mieście jest stacja, ale nie będę ryzykował utknięcia w miejskim korku aby ją znaleźć, na pewno jeszcze gdzieś będzie.
Podziwiamy potężny most i nie mniej potężny, zacumowany przy nabrzeżu statek Queen Elisabeth:
Przejeżdżając ponad miastem zatrzymujemy się na chwilę w przydrożnej zatoczce
]
Opuszczamy Dubrovnik z pustym bakiem, jak dla mnie jest to niewyobrażalne, żeby w tak nastawionym na turystów kraju i miejscu jakim jest niewątpliwie Dubrovnik, przy głównej drodze nie było stacji benzynowej
, a jeżeli już w ogóle stacje gdzieś się zdarzają to wyglądają jak ta w Trpanju, pokazana w jednym z wcześniejszych odcinków. Cóż, aby nabyć niezbędne paliwo musimy nadłożyć parę kilometrów, okazuje się, że stacja jest w Mlini. Cena jest oczywiście odpowiednio wysoka, dokładnie już nie pamiętam ale na pewno była najwyższa z tankowanych w tym roku w Chorwacji. Trudno, biorę do pełna, w końcu czekają nas trudy i bezdroża Bośni
. Wracamy i kierujemy się na przejście graniczne Brgat, po chwili jesteśmy w BiH. Po tej samej chwili zaczyna kropić deszcz
. Zaraz za granicą jest jedna miejscowość z wyraźnie nowymi domami, potem do Trebinje jedzie się przez kompletne górskie pustkowia. Wszędzie kamienie porośnięte krzakami, charakterystyczny krajobraz dla tej części Bałkanów, ja go po prostu uwielbiam
. Tu po pożarach z 2007 spora część terenów jest spalona, dlatego wygląda trochę gorzej, no i jeszcze ten deszcz........
. Miałem zamiar zatrzymać się na chwilę w Trebinje, to podobno ładne i ciekawe miasto, ale z powodu deszczu i spadającej co chwilę o stopień temperatury
rezygnuję. Podobnie jak w 2005 tylko przez miasto przejeżdżamy, zatrzymuję się tylko na chwilę na wzgórzu za nim aby uwiecznić ładną panoramę. Przejeżdżając przez miasto nie sposób było nie dostrzec związków jego mieszkańców z Serbią, oprócz oczywistych, pisanych cyrylicą napisów i drogowskazów, nad ulicami powiewają liczne serbskie flagi. To chyba tu, tak blisko Chorwacji i Adriatyku najbardziej rzuca się w oczy kontrast między tymi narodami.........
Trebinje
Jedziemy dalej, leje, jest coraz zimniej. Mijamy wielkie Bilecko jezero, wyraźnie widać że stan jego wody jest znacznie niżej normalnego, podobnie było w chorwackim Peruckim jezerze. Brzegi nie są szczególnie zagospodarowane, jedynie przy północnym brzegu jest motel i restauracja. W nieustających strugach deszczu mijamy nieciekawe miasto Bileca, potem przez wiele kolejnych kilometrów droga wiedzie przez prawie całkowicie wyludnione tereny wśród skał, w oddali z obu stron widać górskie pasma. Deszcz nie daje za wygraną, na niebie ciągną się czarne chmury, temperatura spadła już do zaledwie 7 stopni. Lidia pierwsza stwierdza, że nie uda się nam zdobyć Maglica, i to nawet nie chodzi o samo wejście na szczyt, w takich warunkach nie damy rady w ogóle podjechać na Prijevor.......... aż za dobrze dał się nam we znaki zeszłoroczny podjazd po bardzo trudnej drodze. Dlatego mogę sobie wyobrazić jak ona wygląda teraz, po kilkunastu godzinach ulewnego deszczu
.
Mijamy Gacko, zatrzymujemy się na chwilę nad niewielkim jeziorem, z mapy wiem, że nosi ono nazwę Klinje. Pstrykam jego panoramkę :
Droga zwęża się, tempo w ulewnym deszczu spada do około 40 km/h. Mijamy Czemerno i przełęcz o tej samej nazwie położoną na wysokości 1300 m n.p.m. , w jej okolicach w lewo odbija boczna droga prowadząca wgłąb pasma Zelengora i do Orlovackog jezera. To też jeden z naszych potencjalnych celów na przyszłość
, ale ta przyszłość nie wygląda zbyt różowo, jakość tej zniszczonej asfaltówki już na jej początku pozostawia baaaardzo wiele do życzenia
. Zaraz za Czemernem czeka nas kilkunastokilometrowy objazd wąską, zbudowaną specjalnie w tym celu drogą, jest bardzo niebezpiecznie, zakręty zza których nic nie widać, mokry asfalt i pokrywający go miejscami piasek czy spływająca ze zboczy ziemia......... wiele nie trzeba by stało się nieszczęście. Widzimy niegroźną na szczęście stłuczkę
muszę bardzo uważać. Wracamy na główną drogę, teraz czeka nas przejazd przez PN Sutjeska. Aura nie pozwala na pełne jego podziwianie, ale na pewno możemy stwierdzić, że jest tu ładnie, zwłaszcza w jednym miejscu wysokie, pionowe ściany wznoszą się nad drogą. Teraz Tjentiste, to dziwna miejscowość, właściwie z tej strony są tylko jakieś opuszczone budynki, motel, baza sportowa, jeden hotel działa. No i jest, stacja benzynowa, tuż przed nią nasza droga pod Maglic............ Skręcam, nie mogę się pogodzić, że po raz drugi odjedziemy stąd z kwitkiem, czy podobna okazja jeszcze się nadarzy
. Jest okropnie, już po pierwszych metrach jeszcze asfaltówki widzę, że po prostu się nie da podjechać na Prijevor, spływają po prostu strumienie wody, to jak będzie na zniszczonym szutrze
. Poza tym przecież jutro może lać dalej............... odpuszczam, zawracam. Jednak nie do dwóch, ale do trzech razy sztuka
. Tylko czy będzie ten trzeci raz .........
Siedzimy trochę w samochodzie by odpocząć i zastanowić się co robić dalej. Mamy jeszcze 3 dni wolnego, trzeba to jakoś wykorzystać. Tu, nad Bałkany przyszedł głęboki niż, ale na północy, nad Polską po 2 tygodniach ulew i zimna pogoda się poprawia. Lidia wpada na świetny pomysł jak zakończyć nasz urlop. Na razie nie zdradzę co wymyśliła, ale musimy dziś jechać dalej by dojechać jak najdalej
, może uda się przejechać dziś całą Bośnię
Droga pod Maglic wyglądała tak :
a to widok na góry które nas po raz drugi nie wpuściły na swoje terytorium z drogi za Tjentiste :
Cały czas leje. Tuż przed Focą policyjna kontrola, szybki rzut oka na nasze dokumenty i ruszamy dalej. Nie wytrzymałem, musiałem się bośniackiemu policjantowi poskarżyć na niegościnny najwyższy szczyt jego kraju............. chyba nie zrozumiał
Mijamy Focę, mijamy jak zwykle zakorkowane Sarajewo. Zapada zmierzch, wśród drzew i w cieniu czarnych chmur przynajmniej o godzinę wcześniej niż powinien. Jedzie się bardzo ciężko, nic nie widać, szyby zalane wodą, mokra jezdnia, na niej spłukana z gór ziemia. Ślisko. Zakręty, pod górę, w dół, 3 przełęcze, Olovo, Kladanj, Tuzla. Średnia prędkość 40 km/h, może nawet mniej. Oślepiające światła jadących z naprzeciwka. Do teraz nie wiem jak ja to zrobiłem że to przejechałem, za Tuzlą wreszcie płasko, trochę łatwiej się jedzie. Dochodzi już 22, stwierdzam, że mam już naprawdę dosyć, stanowię zagrożenie dla siebie i innych, nie wjeżdżamy już dziś do Chorwacji. Tylko trzeba znaleźć jakieś miejsce na spędzenie nocy. Do granicy już tylko jakieś 20 km, skręcam na duży plac przy stacji benzynowej, są tu też jakieś magazyny, wielkie blaszane hangary. Znajduję bezpieczny, nieoświetlony zaułek, zostajemy.
Nie bawimy się w jedzenie, mycie itp. Nie mamy na to siły, poza tym pada dalej. Wyciągamy śpiwory i przed 23 zasypiamy kamiennym snem..........
c.d.n.