Dzień dwunasty, wtorek, 23 września
I oto nadszedł ten dzień
. Dziś zostaniemy sami w całym domu, nasi gospodarze zapowiedzieli już wczoraj, że muszą wyjechać w swoich sprawach do samego Zagrzebia, i to z samego rana. Zatem około wpół do 8, gdy kończymy już śniadanie a koty kłębią się pod naszymi drzwiami
w oczekiwaniu na jakieś smakowite, podrzucane przez nas kęski, pani Anka puka do drzwi chcąc się z nami pożegnać. Tak naprawdę nie wiemy jeszcze jak długo tu zostaniemy, nasze plany na kolejne dni są uzależnione trochę od pogody, czy będzie dla nas łaskawa, trochę zaś od tego co sami zdecydujemy żeby czas ten wykorzystać. Dlatego już wcześniej umówiliśmy się z nią, że gdy zdecydujemy się zostać dłużej, damy znać jej znajomej z sąsiedniego domu i dopłacimy za pobyt. Ostatecznie umawiamy też miejsce gdzie mamy zostawić klucze, żegnamy się i gospodarze odjeżdżają.
My też niedługo jedziemy. Pogoda nie jest może idealna, ale i tak znacznie lepsza niż wczoraj, nie wieje, nie pada, czasem nawet pokazuje się słońce. Dziś kierujemy się w przeciwną stronę półwyspu czyli w stronę Orebica. Miejscowość jest duża
i niespecjalnie nas interesuje, właściwie nie mieliśmy zamiaru w niej się zatrzymywać, dlatego jedziemy powoli dalej. Obserwujemy uważnie nową dla nas okolicę, droga wiedzie blisko brzegu przez Viganj i Kucisce, bardzo blisko jest stąd na Korculę, stare miasto wydaje się być na wyciągniecie ręki.................ale jeszcze nie dziś
. Droga w kilku serpentynach wspina się na wzgórze i oddala od brzegu, jeszcze parę kilometrów i jesteśmy w Loviste. Przy drodze stoi znak zakazu wjazdu do wioski, dlatego skręcam w prawo w kierunku miejscowości oznaczonej na mapie jako Mirce. Wąska dróżka wiedzie tuż przy brzegu płytkiej zatoki, z drugiej strony stoją co kawałek ładne domy. Nagle dróżka się kończy
, muszę zawrócić Kawałek wracamy i zostawiamy samochód. No cóż, pozwiedzamy sobie dziś okolicę tak trochę bez ustalonego wcześniej planu
Taką drogą
idziemy lekko pod górę w głąb lądu. Po chwili mamy taki widok na okolicę, Loviste, Mirce i Korculę
Dalej droga przechodzi wzgórze i otwierają się widoki na Hvar i zatoczkę, z mapy odczytuję, że nosi ona nazwę Rasoha. Nie mogłoby nas tam zabraknąć
. Wąską ścieżeczką wśród krzaków schodzimy w jej kierunku , niestety ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu i zniesmaczeniu
stwierdzamy, że najwyraźniej miejsce to jest wykorzystywane jako śmietnik
dla okolicznej ludności albo i kogoś innego
. Zwykle nie robimy zdjęć śmieciom, ale tu nie mogę sobie podarować......
No nie da się ukryć, że nie spodobało nam się to miejsce.................... Wracamy.
Wsiadamy do samochodu, spróbujemy podjechać gdzieś dalej tą szutrową drogą tam gdzie ona prowadzi, może uda się nam dojechać do samego cypelka, koniuszka półwyspu. Jedziemy, daleko się nie da bo droga się zaraz kończy, a znajduje się tu kompleks piętrowych bungalowów noszących nazwę Bili Dvori. Parkuję w ich pobliżu w cieniu kolczastych krzaków i najpierw obchodzimy budynki naokoło. Fajne miejsce, ciche i spokojne, stoi tu gdzieniegdzie tylko kilka samochodów, niektóre budynki wyglądają na zupełnie nieużywane, inne są zaniedbane, tylko co niektóry jest ładnie odnowiony, zadbany i zamieszkiwany od czasu do czasu. To tu jest już całkowity koniec Peljesca, dalej nie ma już nic, w gęstwinę krzaków prowadzą tylko jakieś wąskie dróżki. No i w którą by tu się udać? Nie wiadomo, po krótkim przeglądnięciu okolicy i małej zatoczki z pozostawionym już na stałe statkiem
postanawiamy zapytać kogoś o drogę.
Okazja niedługo się nadarza, przy jednym z domków siedzi młody człowiek. Na szczęście zna angielski i trochę z nim rozmawiamy, wskazuje nam drogę. Wkraczamy w zarośla, wycięta jest wśród nich szeroka przecinka, wyraźnie widać, że nie jest to dzieło ręcznej ludzkiej pracy. Wjeżdża tu zapewne jakaś maszyna która tnie i mieli gałęzie, przy okazji wyrównując częściowo teren, a nawet i kamienie napotykamy bowiem pościnane, wystające z podłoża skały. Mijamy 2 czy 3 skrzyżowania takich dróg, na każdym kierujemy się w stronę wskazaną przez naszego rozmówcę. No i po jakiejś pół godzinie dochodzimy do morza, do zupełnie pustej zatoczki skierowanej również w stronę południową,
wygląda na to, że droga którą szliśmy została stworzona specjalnie aby udostępnić tę część wybrzeża, no ale pewny tego nie jestem. W każdym razie dla nas to dobrze, ze powstała
, bo mogliśmy tu dotrzeć. Ładnie tu, ale nasz cel pozostał baaaaaaardzo od nas odległy, możemy tylko dostrzec koniec półwyspu a na nim jakiś budynek, pewnie jest tam latarnia morska.
nasz cel, w oddali za nim Hvar
budynek na końcu Peljesca
Jest ładnie, ciepło, do celu daleko, trochę już połaziliśmy, zatem warto by trochę odpocząć
. Skaczemy trochę po skałkach żeby znaleźć jakieś miłe płaskie miejsce i faktycznie, niedługo znajdujemy świetne żwirkowe miejsce na wygodne rozłożenie się na karimatach. Ale najfajniejsze tu jest dno
, normalny mięciutki, niezmącony, biały prawie jak śnieg piaseczek, gdzieniegdzie jakieś kamyczki. Krystaliczna woda przybiera niesamowitych barw w promieniach wysoko świecącego na niebie słońca, czuję że po prostu MUSZĘ
się w niej natychmiast
zanurzyć. Natychmiast się trochę wydłuża bo woda nie jest za ciepła, ale spokojnie daję radę
. Dość długo jest płytko, jakieś 20 m od brzegu woda sięga mi jeszcze po szyję. Jest zupełnie bezwietrznie, na gładkiej tafli pojawiają się jedynie drobniutkie zmarszczki fal. Cudownie płynie się w takich warunkach obserwując pod sobą pierzchające większe i malutkie rybki. I to właśnie tu i teraz po raz pierwszy odczuwam tę niezwykłą właściwość słonej adriatyckiej wody, jej niezwykłą wyporność, to naprawdę tak działa
, że utrzymuję się na powierzchni praktycznie bez ruchu.
Niezwykle nam się tu podoba................. to jednak nie Żuljana, to właśnie okolice Loviste wydają się być dla nas idealne
Ciągnące się dłuuuuugo wybrzeże, niezbyt trudne do chodzenia skałki, płytkie dno i nikogo w pobliżu............ czyżbyśmy to TU właśnie znaleźli nasz mały chorwacki RAJ
.
Jak to mam w zwyczaju
od razu zaczynam snuć plany na przyszły rok i wyobrażać sobie nasze wrześniowe wakacje w Loviste właśnie
potem jak zwykle się to jakoś zmienia i układa, ale to m.in. takie momenty są dla mnie inspiracją do wymyślania co jeszcze chcielibyśmy zobaczyć i jak to zrobić. Leżymy sobie z oczami skierowanymi w niebo, łagodnie ogrzewani przez wrześniowe słońce, ja oczywiście przysypiam
. Około 3 słońce chowa się za cienkie chmurki, decydujemy, że idziemy dalej zobaczyć jak tam jest
, a może jednak uda się nam dojść do latarni
, a wrócimy sobie drogą......... bo przecież do latarni musi być droga........
budynek schowany za piniową gałęzią
Wędrujemy brzegiem, jest to miejsce zupełnie odludne, na brzegu leżą czasem wyrzucone przez morze śmieci, jakieś buty, butelki, kawałki styropianu, gałęzie. Mijamy jedną zatoczkę z drobnym żwirkiem na brzegu, mijamy drugą, cały czas wydaje się, że nasz cel jest blisko, już na wyciągnięcie ręki i w sumie tak jest, tylko czemu to wybrzeże takie kręte
.
Po jakiejś godzinie wędrówki słońce znowu ładnie zaczyna świecić, postanawiamy to wykorzystać j jeszcze trochę poleżeć, tu akurat nie ma żwirku, są za to fajne płaskie skały, podobne jak na Hvarze. Nie zmarnuję takiej okazji
znowu zanurzam się w krystalicznej, chłodnej wodzie. Leżymy jakąś godzinę i gdy znowu słońce zachodzi, ruszamy dalej. Znowu zatoczka, tu idzie się gorzej bo strome skały są wąskie, w końcu musimy na trochę wejść w zarośla, jakaś nikła ścieżeczka tędy prowadzi, czasem jednak ktoś tu chodzi
. No ale po pokonaniu ostatnich przeszkód jesteśmy już praktycznie na ostatniej prostej do celu, raz żwirek w mini zatoczkach, raz półki skalne, raz strome głazy, powoli posuwamy się do przodu, czując wyraźnie już w kolanach pokonane metry w dół i w górę
Zawsze wiedzieliśmy że Chorwacja to połączenie morza i gór, ale żeby aż tak
, w każdym razie na przyszłość zawsze idąc na plażę będziemy rozważać zabranie górskich butów w plecaku
.
skalne półki wybrzeża i kamienny pomost w oddali
Na koniec wyprzedzam Lidię i po kolejnej godzinie wędrówki pierwszy dochodzę do widocznego już z daleka kamienno - betonowego czegoś, jakiejś schodzącej do morza budowli o nieokreślonym bliżej przeznaczeniu i ku swojemu zaskoczeniu stwierdzam, że jak i wszędzie w okolicy nie było zbyt nachalnych objawów ludzkiej obecności, tak i tu jest podobnie
. Właściwie wygląda na to, że przypływają tu na spokojne wody zatoczek jedynie jachty, czy łódki. W głąb lądu do budynku wiedzie jakaś ścieżka, idziemy nią i jest ................ jak wygląda, zobaczcie sami
odpoczynek
Jak wcześniej odczuwaliśmy pewne objawy zaniepokojenia, tak teraz jesteśmy przerażeni
bo już krótki rekonesans wkoło zrujnowanego budynku pozwolił nam na stwierdzenie że STĄD NIE MA ŻADNEJ DROGI
. Krótkie wypady w gęste krzaki w ślad za czymkolwiek co przypomina ścieżkę utwierdzają nas niestety w tym przekonaniu
. I co teraz
. Koszmar Hvaru powraca
. Minęła już godzina szósta, a my szliśmy tu wybrzeżem ponad 2 godziny
i jesteśmy już nieźle zmęczeni, nie mamy szans wrócić tą samą drogą przed zmrokiem
.
Zarysowują się w tej nieciekawej chwili między nami różnice zdań co do sposobu dalszego postępowania
Ja, w przypływie negatywnych emocji, optuję za pozostaniem tu na noc
w końcu mamy jakieś ciepłe rzeczy, karimaty i nawet koc, a mielibyśmy dach nad głową i jakoś doczekalibyśmy do rana, w sumie mogłoby to być nawet romantyczne
ale Lidia protestuje gwałtownie, idziemy i już
No cóż zatem nie tracimy już cennego czasu na niepotrzebne dyskusje i natychmiast wyruszamy, czeka nas powtórka z Hvaru, wyścig z czasem w wędrówce po skalistym wybrzeżu, tyle, że tym razem znacznie dłuższa
. Ja radzę sobie nieźle, moja towarzyszka jak zwykle idzie wolniej, zadania nie ułatwiają jej lekkie sandałki
Idziemy. Idziemy. Idziemy, Idziemy.........czas ucieka, jest coraz ciemniej. Na jednym, najwęższym półwyspie przedzieramy się przez krzaki. W innym miejscu są duże głazy, przeskakując przez nie boleśnie skręcam sobie kostkę, muszę uważać
Słońce zaszło już dawno, zapada zmrok. Mijamy miejsce naszego plażowania, teraz mamy już blisko................ Jak dochodzimy do wylotu przecinki przez zarośla którą przyszliśmy jest już całkiem ciemno. Jest 19.50, szliśmy jakąś godzinę i 45 minut...............
Teraz jest już łatwiej chociaż nadal trzeba uważać, żeby się o coś nie potknąć. Na szczęście nie pomyliłem drogi i Bili Dvori są już przed nami. Dopiero teraz czujemy ulgę
. Nasz samochód stoi na swoim miejscu, jak podchodzimy do niego, podchodzi do nasz starszy człowiek i zaczyna rozmowę. To Niemiec, mówi, że mieszka w jednym z domów a ciekawiło go czyj to samochód tak stoi tu cały dzień, czy może przyjechał ktoś z mieszkańców osiedla. Okazuje się, że wszystkie te domy i apartamenty są prywatne. Tak w ogóle to łatwo się pisze, ale rozmawiało się znacznie trudniej
, pan mówi po niemiecku i trochę po chorwacku, a my nie znamy tych języków szczególnie dobrze
tzn wcale nie znamy........... Opowiadamy miłemu panu o naszej eskapadzie na Rt Loviste i w ogóle o pobycie w Chorwacji, wsiadamy do samochodu i powoli odjeżdżamy. Tak naprawdę miałem w planie jeszcze odwiedzenie samego Loviste, ale jest tak późno i jesteśmy tak zmęczeni, że rezygnujemy
. I tak wiemy, że odkryliśmy najodpowiedniejsze dla nas jak do tej pory miejsce w Chorwacji.............
mapka okolic Loviste z opisanymi odwiedzonymi dziś przez nas miejscami
a to same okolice opuszczonego budynku latarni, u dołu widać betonowy pomost, ta krecha pośrodku mająca być jakąś drogą jest zdecydowanie na wyrost.......
Jedziemy drogą do Orebica, jest tam takie miejsce gdzie jest mały parking i otwiera się widok na Korculę. Zatyka nas z wrażenia
, nie możemy sobie podarować chwili zatrzymania się w tym miejscu i próby uwiecznienia tego widoku na zawsze...............
Okropnie się zrobiło zimno, trochę wieje, nasze zmęczone organizmy jakoś szczególnie mocno to odczuwają, mimo to pstrykamy ze statywu wykorzystując różne ustawienia aparatu. A wyszło to tak:
i tak:
c.d.n.