Dzień drugi, sobota, 13 września
Budzimy się jak jest już prawie jasno, trzeba widocznie było odespać cały wczorajszy dzień i zmęczenie po nim pozostałe, wstawanie i zbieranie przebiega tym razem bezproblemowo z powodu panującej całkiem wysokiej temperatury (jakieś 12 st C), szybkie mycie i śniadanko i już wyruszamy. Przez
Bratysławę przejeżdżamy również bezproblemowo bo raz, że znamy już trasę przez miasto biegnącą fajnym tunelem, a dwa, że tego sobotniego poranka nie ma w mieście prawie wcale ruchu. Nie wjeżdżając na autostradę docieramy do
Mosonmagyarovar. Tu, mimo że kilka lat temu zwiedzaliśmy trochę to miasteczko, dzięki fatalnemu oznakowaniu trochę błądzimy
Naszym celem jest trasa 86, znana nam do tej pory w swej końcowej części od Szombathely. No i tu muszę przyznać, że ta osławiona i wychwalana trasa nieco mnie rozczarowuje, zwłaszcza zaskakuje spora ilość terenów zabudowanych, no i spory ruch. Wieje silny, zimny wiatr, żeby wyjść z auta na jakieś siku (konieczne jak wiadomo po energetycznych napojach
) i jedzenie, to trzeba ubierać polary. No ale cóż, nie straszne nam chwilowe trudności, w końcu jedziemy przecież zażyć trochę ciepła i słońca w CRO
Mijamy
Szombathely (stąd drogę już znamy) i miejsce zeszłorocznych noclegów z ryczącymi nocą w naszym pobliżu jeleniami
, teraz jedzie się szybciej. Po przekroczeniu całkowicie opustoszałej granicy węgiersko słoweńskiej w
Lendavie tankujemy do pełna tanią 95 i po chwili............... jesteśmy już w Chorwacji
Oczywiście mimo pustek na granicy znudzeni celnicy szczególnie się nami nie zainteresowali, pokazaliśmy tylko okładki paszportów
.
W Varazdinie szybka wymiana 250 euro na kunki w znanym nam już kantorze, kurs jest nieco mniej korzystny od zeszłorocznego, lekko powyżej 7 kn/euro, no ale wartość euro też nie jest przecież najwyższa (tzn. wtedy nie była, teraz się to niestety trochę zmieniło). Jadąc do Zagrzebia poznaję miejsce tegorocznego, czerwcowego noclegu w okolicach Sv Ivan Zelina.
No i niedługo docieramy do stolicy Chorwacji -
Zagrzebia. Miasto tym razem zaskakuje nas sporym jak na sobotę ruchem na ulicach, niepewność moją co do sprawnego przejazdu potęguje fakt, że nie mamy planu miasta.........
Z miejskiej biblioteki, z której zwykle pożyczam mapy, wszystkie plany (a zawsze było ich kilka) zniknęły, a te planiki wydrukowane wczoraj z internetu mogą się okazać niewystarczające. No i niestety tak się dzieje, co prawda początkową część trasy dobrze pamiętam, ale potem jest już gorzej..........
Błądzimy. Jestem zły na siebie bo zwykle bez problemu przejeżdżam już raz przebytą trasę, tym razem stało się inaczej. Usprawiedliwiam się, że poprzednim razem w zeszłym roku jechaliśmy inną trasą oraz w przeciwnym kierunku, a w czerwcu pojechałem do centrum żeby go zwiedzić a potem na Samobor. Tym razem do centrum nie zaglądamy, nie ma czasu, zatem fotki chorwackiej stolicy i Samoboru pochodzą z czerwca. Zagrzeb nie powala urodą, sądzę jednak, że na pewno wart jest odwiedzenia, mam nadzieję, że podczas kolejnej wyprawy do Chorwacji w 2009 znajdziemy kilka godzin aby ponownie do niego zaglądnąć.
Pomnik bana Josipa Jelacica
Katedra Wniebowzięcia NMP
Pomnik przed Katedrą
Katedralny portal
Ulica Tkaciceva
Panorama Dolnego Miasta spod wieży Lotrscak
Górne Miasto, kościół św Marka
Ulica Radiceva
Samobor, trg Kralja Tomislava
Oryginalny pomnik
No ale w końcu udaje nam się trafić na właściwą drogę i powoli, w sporym ruchu samochodowym wyjeżdżamy z miasta. Trasa na
Jastrebarsko i Karlovac jest o dziwo miejscami remontowana
(na szczęście nie w sobotę
), ma nowy asfalt, znacznie poprawił się nienajlepszy poprzednio komfort jazdy. W Karlovcu z cały czas nisko wiszących nad ziemią czarnych chmur niestety zaczyna padać..........
Mijamy zalany strugami deszczu
Slunj gdzie planowałem się na trochę zatrzymać w celu obejrzenia polecanych na forum wodospadów, mijamy też
Plitvice. Leje nieprzerwanie. Mimo tak fatalnej, mokrej i zimnej pogody widzimy całkiem sporo ludzi w okolicach wejść do Parku, poubierani w kurtki, foliowe płaszcze przeciwdeszczowe i z parasolami wzbudzają nasze współczucie że nie mogą w pełni podziwiać piękna tego niezwykłego miejsca. Ale my też nie mamy najlepiej, jest już około 17 a my od rana nie jedliśmy za wiele. W deszczu przygotowanie do konsumpcji wiezionych zapasów nie jest łatwe, wręcz uważamy, że będzie to niemożliwe, jednak w pewnym momencie wpadamy na dobry pomysł
Cały rejon, którym teraz jedziemy jest raczej wyludniony, poza tym dzięki autostradzie ruch tą trasą się zmniejszył, zatem jest sporo pustych domów i opuszczonych przydrożnych restauracji. I właśnie przy jednej takiej stajemy, jest tu fajne zadaszenie pod którym nie pada, chroni też nas od wiatru zatem możemy sobie przygotować prowizoryczne jedzonko. Co prawda jest nieźle zimno, ale poubierani w kurtki i polary dajemy radę. Z drugiej strony ulicy bacznie obserwuje nasze działania pan pod wielkim parasolem pasący na łące kozy, jednak po dłuższej chwili i on i jego podopieczne odchodzą.
My do naszego celu mamy już niedaleko. Nie spiesząc się, podziwiając piękne mimo deszczu górskie widoki, przez
Udbinę i Gracac dojeżdżamy do
Kninu. Tą trasą, łączącą Gracac i Knin jechaliśmy po raz pierwszy, bardzo nam się spodobały te tereny, dające nam przedsmak tego, co, mamy nadzieję, czeka nas jutro. Teraz w Kninie panują już całkowite ciemności a my nie bardzo mamy pojęcie gdzie teraz jechać
. Mijamy miasto i znalezienie właściwej drogi zabiera nam trochę czasu, szukamy bowiem miejscowości Guge i jednego z 3 punktów wypadowych na najwyższy szczyt Chorwacji Vrh Dinare zwany też Sinjal. Tabliczki "Guge" nie zaobserwowaliśmy, ale krążąc wąskimi uliczkami natrafiamy na namalowane na ścianie jednego z domów znaki i drogowskazy kierujące na właściwą drogę
Skręcamy. Tu asfalt się kończy, zabudowania też. Szutrówka pnie się w górę, jedzie się w porządku, ale nagle musimy skręcić w boczną, znacznie gorszą drogę
Kontynuujemy wśród krzaków i ciemności, z naprzeciwka zjeżdża jakiś samochód bez numerów........ no tak, jesteśmy na chorwackiej prowincji........
Po przejechaniu jakichś w sumie 4 km decydujemy że dalej już nie jedziemy tylko gdzieś tu zostaniemy na spanko, to bez sensu pchać się w górę nie wiedząc co będzie jutro, a jak pogoda pozwoli na atak szczytowy
to z samego rana jak już będzie jasno podjedziemy dalej. Skręcam w jakąś wąską dróżkę wśród jałowców i po chwili zatrzymuję samochód. Mamy dobre miejsce na nocleg, oraz piękny widok na rozświetlony, migający Knin, ale tak wieje, że nawet nie próbujemy rozstawiać statywu żeby widok ten uwiecznić. Szybkie mycie ułatwia nam zadziwiająco wysoka temperatura, jeszcze 100 km wcześniej, podczas deszczu i naprędce jedzonego obiadu termometr wskazywał 7 czy 8 stopni, teraz, w okolicach Kninu jest ich aż 14
. Zmęczeni całodzienną jazdą a zwłaszcza deszczem w końcowej jej części zasypiamy w naszych śpiworach bardzo szybko.
c.d.n.