Witam wszystkich Forumowiczów. Już prawie miesiąc minął od mojego powrotu z Chorwacji. Wróciłem pełen wrażeń, którymi szybciutko chciałem się podzielić na forum, ale obowiązki zawodowe (trzeba zarabiać pieniążki na wyjazd w przyszłym roku) na tyle mnie zaabsorbowały, że piszę dopiero teraz, a i to z braku czasu muszę "dozować" opisy.
W CHorwacji byłem po raz 5. W tym roku, w ciągu 3 tygodni objechałem wybrzeże od Zadaru po Dubrownik (z odskocznią do Mediugorje), zatrzymując się na 5 dni w Makarskiej, 3 dni w Trsteno (to prawie przedmieście Dubrovnika), następnie Orebić na półwyspie Peljesac (stąd natychmiast uciekłem (zaliczywszy jedynie Korculę), bo wyjątkowo mi się nie spodobało, a następnie 4 dni spędziłem w Biogradzie na Moru i resztę w miejscowości Tkon na wyspie Pasman oraz uroczej "dziurce" Sv. Filip i Jakov.
Jak wspomniałem, z braku czasu muszę pisać "po kawałku". Dziś pierwszy - to, co mnie wkurzyło, czyli o wjeździe na Sv. Jure.
Powiem krótko: jeżdże samochodem od 16 roku życia (a więc już trochę), rocznie przejeżdżam ok 30-50 tys. km. i podjazd na Sv. Jura nie wydaje mi się niczym szczególnym, aczkolwiek wymagającym pewnej wprawy i odwagi. Ja wyruszyłem 12.09. przy pięknej słonecznej pogodzie, która jednak na wysokości ok. 900 m. popsuła się gwałtownie. Lunął deszcz, a drogę zakryły gęste chmury. I tu zaczynają się moje pretensje do gospodarzy parku narodowego Biokovo. Dlaczego:
1. biorąc niemałą kasę za wjazd nie zorganizują w wyższych partiach ruchu wahadłowego. Każdy przejazd w chmurach przez serpentynę grozi tym, że jakiś pirat lub żółtodziób zepchnie was w przepaść. Ze mną zdarzyło się to 2 razy przy wjeździe i na zjeździe;
2. wpuszczają na trasę byle kogo, nie uprzedzając o tym, że jest trudna. Przede mną jechał starszy Czech, który tak się przestraszył deszczu i mgły, że go sparaliżowało. Siedział sztywny w samochodzie, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Było to w miejscu odległym od najbliższej mijanki o dobre 200 m. Sytuacja była dramatyczna. Musiałem zaryzykować pozostawienie mojego samochodu, odwieźć Czecha na mijankę, wrócić po mój wóz i kontynuować podróż ze świadomością, że zostawiłem zesztywniałego ze strachu człowieka.
Żeby chociaż na szczycie było coś atrakcyjnego: "klasztor" czyli kapliczka i paskudny maszt telewizyjny. Prawdziwą atrakcję, piękne widoki, skryły chmury. Serdecznie nie polecam tej wyprawy, zwłaszcza początkującym kierowcom, ale też "mistrzom kierownicy", bo zużycie wozu i nerwów nie jest adekwatne do wrażeń, zwłaszcza, jeśli popsuje się pogoda, co w górach zdarza się często
Tyle na dzisiaj. W następnej wolnej chwili opiszę przyjemniejsze wrażenia, ale jeśliwcześniej będziecie mieli pytania - proszę bardzo, spróbuję odpowiedzieć.
Żegnam Was ciepłem Riwiery Makarskiej
Eligiusz