Jedziemy już kilka godzin, dobiega południe, bardzo chce nam się kawy ! Przed nami Otric, miejscowość na skrzyżowaniu dróg , obiecuję żonie, że tam staniemy w przydrożnym zajeździe, coś musi być . Nie ma nic. Nie ma stacji benzynowej, nie ma zajazdu, nie ma domów. Nie ma wioski Otric. Jest tylko punkt na mapie.
Skręcamy na drogę nr 218. Wokół cudowne góry , przed nami Srbski klanac, przełęcz oddzielająca masyw Dinary od gór Pljesevica.
Pusto, niesamowicie pusto. Łagodnie podjeżdżamy na przełęcz, nie ma na niej żadnego miejsca do zjechania i kontemplowania widoków, ale jest boczna szutrowa droga w sam raz, by się na chwilę zatrzymać.
Już nie widać stąd Sinjala. Wokół łagodne falowanie zielonych wzgórz i ..cisza. Cisza.
Po drugiej stronie droga gwałtownie opada serpentynami , gęsto rosnące drzewa i brak zatoczek uniemożliwiają robienie zdjęć. Po kilku km pojawiają się pierwsze zabudowania - ale nadal nie ma nic, co przypominałoby miejsce z ekspresem do kawy. I nie ma ludzi przy domach ...
Dojeżdżamy do miejscowości Srb. Miał być Donji Srb - ale na tablicze jest tylko Srb.
Wjeżdżamy do wioski i ... milkniemy zaskoczeni i wstrząśnięci widokiem głównej przelotowej ulicy.
Nagle pojawia się po prawej stronie szyld reklamujący kawę Lavazza !
Stajemy na dużym parkingu kilkadziesiąt metrów dalej po drugiej stronie drogi. Przed nami bar Hattrick , ze stolikami na zewnątrz, pod parasolami, z lastrykowym barem i najprawdziwszym ekspresem do kawy wewnątrz ! Siadamy przy stoliku i nieco speszeni składamy zamówienie. Speszeni, bo patrzą na nas zaciekawione oczy innych gości - a wszystkie te oczy ... kobiece ! Nie ma ani jednego mężczyzny ! Kobiety po chwili przestają się nami zajmować i zaczyna się najprawdziwsze babskie plotkarstwo !
Co chwila przychodzą coraz to nowe: młode, urodziwe, w modnych strojach i fryzurach ; przychodzi młoda matka i znów wielkie zamieszanie - każda chce wziąć małego na ręce i zachwycić się nową koszulką - śmiech, rejwach, życie !!!
Ten bar i te kobiety były jak oaza na pustyni. W oczekiwaniu na kawę ruszyłem na mały spacer i z duszą na ramieniu fotografowałem główną ulicę. Nikt mnie nie zaczepił. Ale i tak czułem się, jakbym wchodził komuś bez pytania do jego bolesnego świata.
Wróciłem, wypiliśmy pyszną kawę i po kwadransie ruszyliśmy dalej. Kobiety ledwie odprowadziły nas wzrokiem nie przerywając rozmowy. Wyobraźnia zaczęła podsuwać myśli, gdzie są ich mężowie i ojcowie, a każda myśl była coraz bardziej sensacyjna. W końcu wyobraźnia się zmęczyła, a ja odnotowałem, że byliśmy świadkami najprawdziwszego LejdisTarasParty na krańcu Chorwacji. I żałowałem, że nie starczyło odwagi, żeby zapytać, czy był to chorwacki czy serbski taras.
Nie opadło jedno wrażenie, a po kilku minutach już nowe !
C.d.n...