No dobrze, skoro nalegacie niech i tak będzie
)) Absolutnie nie obrażam sie, tylko miałem dwie imprezy i mam remont mieszkania, wiec doceńcie moje poświęcenie
Niezwykle subiektywna relacja z podróży do Chorwacji, Czarnogóry i Bośni w czasie28 kwiecień-7 maj 2006.
Uczestnicy: cztery osobniki płci odmiennej
w tym dwóch kierowców.
Transport: Ford Focus benzynowy 1,6V16, przejechanych ok. 3400km. W tym czasie nie zatrzymała nasz policja w żadnym kraju i nie płaciliśmy ani razu za parking. Za paliwo prawie wszędzie można płacić kartą i mniej więcej na co 4-5 stacji w każdym kraju jest LPG, ale dokładnie się nie przyglądałem.
Cel: zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać.. .zobaczyć jak nawięcej, żadnego byczenia się na plaży itp. Jak się potem okazało była to jedyna opcja, na plażowanie było za zimno, a na zwiedzanie w sam raz.
Trasa wykonana: Sosnowiec-Zwaroń-Bratysława-Lendava-Zagreb-Split-Dubrovnik-Kotor-Cetinje-Levocen-Budva-Kotor-Porest-Dubrownik-Metković-Mostar-Medugorje-Sv.Jure-Sibenik-Plitvickie-Jezera-Zagreb-Lendava-Bratysława-Cieszyn-Sosnowiec.
Ilość materiału fotograficzno-filmowego 7,22 GB.
Koszt całkowity imprezy: ok. 600PLN/osobę.
28 kwietnia
Sosnowiec-wyjazd ok.20. Z trudem mieścimy nasze graty w bagażniku Focusa, wypełniamy go aż po dach (głownie wodą mineralną
. Jazda tylko na bocznych lusterkach. Zimno i koszmarnie wieje, lecimy na Zwardoń, od Żywca do Splitu prawie cały czas leje lub bardzo leje. W Zwardoniu trochę błądzimy, bo ja szukam kantoru, ten przy nowym przejściu jest zbójecko drogi, dopiero ten przy starym jest ok. 10m od szlabanu, czynny non stop i kursy lepsze niż w głębi kraju. Jest północ, widzimy na poboczu resztki śniegu, potem się okazuje, ze to wcale nie jedyny śnieg w czasie tego wyjazdu. Generalnie nie polecam drogi przez Zwardoń, bo jest kręta, krzywa i dziurawa. Natomiast gdy wybudują expresówkę z Żywca do Zwardonia to jak najbardziej tak. Słowacje (paliwo ok. 39SK) przelatujemy szybko, Węgry (paliwo ok. 288 HUF) też, drogi puste i permanentnie mokre.
29 kwiecień
Niedługo po świcie tankowanie w Lendawie, paliwo po ok. 237,90 SIT. Tuż za szlabanem wymieniamy Eurosy na Kunasy w kiosku po, jak się potem okazało, najkorzystniejszym kursie 7,24 i bez prowizji. Ponieważ nadal kropi i wieje zmieniamy plany i nie jedziemy do Plitvic tylko od razu do Dubrownika. Autostrada-marzenie każdego kierowcy w Polsce... ponieważ jest prawie nowa wiec ich gładkość i równość oscyluje w okolicach gładkości i równości papieru kredowego...
sama rozkosz... Korzystając z chwilowej przerwy w opadach wpadamy na chwilę do Splitu i zaliczamy pałac Dioklecjana-warto, ale to wszystko co można ciekawego zobaczyć w tym mieście. Dopada nas deszcz i po mało udanej i kosztownej próbie znalezienia czegoś do jedzenia ruszamy w poszukiwaniu miejsca na nocleg i znajdujemy go przy nieaktywnym barze typu przyczepa na samym morzem pod trzcinami, w nocy oczywiście leje. Towarzyszy nam starsze małżeństwo Francuzów, którzy zajechali na ten plac prawie równo z nami, jest sympatycznie
30 kwietnia
Pobudka, wszystko wilgotne, namioty przemoknięte, nastroje kiepskie. Lecimy dalej na południe. Na stacji w Makarskiej poranne czochranie protezki, a dziewczęta robią hardcore i zaliczają bohatersko szorowanie pióropuszy pod kranem. Tylko po co, skoro i tak leje???
W Neum tankowanie po 1,92 KM i potworna burza z niezwykle obfitym opadem, ulice wyglądały jak weneckie kanały
. Dubrownik.... niezwykłe miasto.. nie zna Chorwacji ten, kto nie był w Dubrowniku... psim swędem znajdujemy świeżo wybudowany bezpłatny parking zapełniony głownie przez miejscowych i udajemy się na zwiedzanie murów i sesję fotograficzną by night. Na szczęście przestało padać, ale wieje. Ok. północy udajemy się na spoczynek do parku nieopodal parkingu.
1 maja
Ponieważ jest bezchmurne niebo bierzemy tylko karimaty i śpiworki, ale po 2 godzinach budzi nas deszcz i zmoczeni w ekspresowym tempie zwijamy się do auta. Po krótkiej naradzie starszyzna postanowiła, ze wycieczka nasza przemieszczać się będzie się w kierunku Czarnogóry, a jeśli przestanie padać i znajdziemy dogodną miejscówkę kładziemy się spać. Do granicy nic nie znaleźliśmy, ale przestało padać wiec odważnie, ale z cykorem, przekraczamy granicę. Na granicy dosyć szczegółowa kontrola dokumentów i wbicie pieczątek do paszportów. Mam wrażenie, ze oba te narody nie lubią się, ale na razie milczą. Na pasie ziemi niczyjej strefa wolnocłowa z atrakcyjnymi cenami produktów alkoholowo-tytoniowych czynna non-stop. Czarnogóra przywitała nas na granicy facetem w białym kitlu, który opryskał każde nasze kolo jakimś płynem i zażądał za to 1E, ale dał kwitek na tą kwotę, wiec zapłaciliśmy. Wjeżdżamy... 4 nad ranem.. trochę strach... a jeśli wpadną na pomysł obrabowania nas? Na szczęcie boję się tylko ja, reszta załogi śpi. Droga robi się kiepska i w ogóle jakbyśmy się cofnęli w czasie o jakieś 10-15 lat w stosunku do Chorwacji. Lecimy bez zatrzymywania, ale powoli do Kotoru. Przestało padać, ale mglisto. Chcemy zobaczyć wschód słońca z Levocenu, ale okazuje się to nierealne, bo pomyliłem drogę i wylądowaliśmy na przeciwległym grzbiecie Tivatu i poranek, zresztą wcale niespecjalnej urody, zaliczyliśmy przy opuszczonych fortyfikacjach pamiętających chyba czasy pierwszej wojny światowej, ale opuszczonych stosunkowo niedawno i nieostrzelanych. Wracamy, znowu mylę drogę i trafiamy do górskiej wioski do fajnego kościółka z fajnym cmentarzykiem. Poniżej wioski znajdujemy następny świetnie zachowany opuszczony fort, dla militarystów raj. W końcu trafiamy na właściwą drogę, która okazuje się niesamowicie widokowa i potwornie kręta. Później się okazało, ze jak sugerował Pascal, lepiej tą drogą przez Cekanje jest zjeżdżać, a wjeżdżać na Levocen należy przez Budwę i Martinovici i Cetinje. Po wjeździe na przełęcz dalej góry, deszcz i gęsta mgła, na dodatek księżycowy wyludniony krajobraz. Cetinje- w sumie nic ciekawego, muzeum prawosławia i podobno relikwia kości ręki św. Jana Chrzciciela, ale nie widzieliśmy, bo odbywały się modły. Leje, mgła.. mimo wszystko postanawiamy zdobyć Levocen i zobaczyć owo słynne wysokogórskie mauzoleum. Po wielu kilometrach koszmarnie krętej drogi dojeżdżamy do miejsca, z którego nie da pojechać się dalej, albowiem droga jest... nie odśnieżona!!! Ale meksyk... nie myślałem, ze nas coś takiego spotka, półmetrowa warstwa śniegu otacza całą pętlę asfaltu służącą do zawracania, a ponieważ jest gęsta mgła rezygnujemy ze zdobywania mauzoleum na piechotę, bo nawet nie wiadomo w którą to stronę i jak daleko. Temp ok. 5C. Spadamy do Cetinje i do Budvy. Budva... miniaturka Dubrownika, ale bardzo komercyjna i sporo budynków świeżo postawionych. Wg mnie nie warto. Jedziemy do Kotoru. Uwaga, tunel pod przełęczą zamknięty na czas nieokreślony, trzeba jechać przez przełęcz fatalną drogą. Wjeżdżamy w sam środek burzy, pioruny i ponownie ulice zamieniają się w rzeki. I jak tu szukać noclegu? Za piątym podejściem udaje nam się znaleźć nocleg u emerytowanej nauczycielki muzyki, przemiła starsza pani, wzięła 10E od osoby i poczęstowała rakiją i kawą, polecam-inni chcieli drożej. Zrzucamy graty, zostawiamy auto i udajemy się na zwiedzanie Kotoru by night, cudnie, prawie jak w Dubrowniku, tylko otoczenie ładniejsze i ponad dwa razy dłuższe mury. Wracamy na spanko na kwaterkę gdyż albowiem... znowu leje...
2 maja (jedyny w całości bezdeszczowy dzień)
Budzimy się wyspani po raz pierwszy od 3 nocy. I o dziwo SŁOŃCE!!! Niesamowite zjawisko, nareszcie prawdziwe, bałkańskie słońce, takie, ze można wrzucić krótkie spodenki! Po śniadanku w super humorkach zwiedzamy Kotoru udając się schodami na twierdzę św. Jana, zdecydowanie warto zobaczyć i Kotoru i tą twierdzę. Tuż przed szczytem można przejść przez mur i wejść do opuszczonej po trzęsieniu ziemi wioski, w której są tylko 2 zamieszkałe chałupy i ruiny romańskiego kościółka, coś pięknego! Oczywiście twierdza też jest wyborna i widok przecudnej urody z niej się roztacza. Spadamy na dół i wracamy do granicy. Po drodze zaliczamy zniszczony przez trzęsienie ziemi Perast i płyniemy za 2E łódką na wyspę na której jest tylko kościół NMB Skalnej z cudownym obrazem, zwiedzanie 1E, naprawdę warto, to najlepiej wydane pieniądze na zwiedzanie. Żegnamy Czarnogórę.
Ogólne wrażenia z Czarnogóry: kraj zdecydowanie biedniejszy niż Chorwacja, ale bardzo szybko chcący odbudować infrastrukturę. Żadnej agresji czy nieprzychylności w naszym kierunku nie było, choć za wyjątkiem wybrzeża prawie wszystkie auta jeżdżą bez tablic rejestracyjnych, a wraki samochodów spotyka się często, podobnie jak i śmieci obecne praktycznie wszędzie. Nie ma już dinarów, oficjalną walutą jest EURO. Tylko jak to możliwe, ze kraj nie będący w UE ma tą walutę jako oficjalną? Paliwo 1,11-1,13 E. Sądząc po cenach paliwa i noclegów, chcą zdzierać z turystów jak Chorwaci, ale oferując w zamian niższy standart. Bardzo duża chęć oderwania sie od Serbii, co wyszło w referendum. Mimo wszystko kraj zaskoczył mnie na +
Lecimy do Chorwacji, Wjeżdżamy na górę Srd gdzie zaliczamy piękny zachód słońca nad Dubrownikiem i zwiedzamy ruiny na szczycie. Kto chce zrozumieć konflikty bałkańskie zdecydowanie powinien tu przyjechać (lub wejść na piechotę), naprawdę warto. Dojazd z Dubrownika: ok. 1km na południe za tabliczką kończącą Dubrownik jest mała strzałka Bosanka.. i skręt w bardzo wąski asfalt pod kątem 180 stopni. Nie radzę tą drogą jechać po deszczu i nieosobowym autom, jest krótka, ale BARDZO stroma i jest kilka takich zakrętów, ze własne tylne światła widać... można też jechać przez Gornij Brgat, opis jest na forum, potwierdzam, działa i nadal przez 800m nie ma asfaltu, ale chyba niedługo będzie. Spadamy do Dubrownika i jemy ekskluzywną kolację (duży naganiacz w czerwonej kurtce
za prawie 600 Kun/4 osoby. Tak najedzeni udajemy się na wieczorny spoczynek do znanego już nam parku przy parkingu, nie wieje i nie pada, wiec bezproblemowo wysypiamy się do rana.
cdn...