napisał(a) MRK » 16.04.2012 21:05
PROLOG, cz.IV (chyba ostatnia, aczkolwiek może jeszcze coś uda mi się dopisać przed wyjazdem)
...i wykombinowaliśmy. Uderzamy! A co??!! Raz się żyję. Jakoś damy radę!! Dokładnie 21.I zostały zakupione bilety. Tym razem nasz samochód zostaje w domu. Poczeka na dłuższą trasę do września. Mail do kuzyna, że będziemy 23.IV, niech szykuje się na nasz "wjazd na chatę"
Kupno biletów, to tylko czynność, potem się zaczęło...planowanie. Moje planowanie, żona ma podejście "Po co planować? Pojedziemy i będziemy robić to, na co będziemy mieli ochotę". Ja tak nie mogę, ja muszę wiedzieć wcześniej, co i jak. Zaczęła się wymiana maili pomiędzy mną, a kuzynem. Nie chcemy mu siedzieć na głowie - to raz, dwa - w końcu jedziemy na urlop, więc przed "całym światem" też trzeba uciec. Tysiące pytań, googlemaps w użyciu ciągłym...cholera wszędzie by się chciało, ale nie da rady...trzy tygodnie to zdecydowania za krótko, jak na taką połać:). No nic...trzeba zacząc załatwiać papierzyska. Na pierwszy ogień poszło międzynarodowe prawo jazdy. Kilka dni, foteczki, 30zł i temat załatwiony. Matko, jakie ono brzydkie i wielkie. Przypomina mi dawną książeczkę zdrowia dziecka. Szkoda, że nie mam żadnej okładki z misiem, to by troszkę polepszyło wrażenia estetyczne... Co dalej?...no tak...paszport...potrzebny biometryczny...ja taki mam, więc nie ma problemu...żona nie! Weź tu człowieku wygospodaruj trochę czasu...okazało się, że znajomości są i załatwimy szybciej...bez biometrycznego ani rusz...znaczy "rusz", ale potrzebna byłaby wiza...przy biometrycznym niepotrzebna...potrzebna za to do tego drugiego kraju, który częściowo chcemy zwiedzić. Więc cóż...zabieramy się za organizację wyjazdu do tego drugiego kraju. Najpierw wizyta na stronie ambasady. Już mi się nie podoba. Walnięty kraj. Tona pierdół do przeczytania. Czy Oni się wszystkiego boją? Oplata za dwie wizy 996zł, nieważne czy dadzą, czy nie - bezzwrotna. Trudno, olać. Będę żył. Najciekawsze są wytyczne do zdjęć. Żadne zdjęcie naszych facjat nie pasowało, bo profil nie ten, bo jeszcze coś innego. W końcu żona znalazła w miarę ok, a ja stanąłem przed białym prześcieradłem i sam sobie zrobiłem:). Potem lekka obróbka w jakimś programie. Tyle, niech mnie bodną. No i przechodzimy do najważniejszego - wniosek wizowy. To był 19.III. Najpierw żonka. Czy jest terrorystą? Czy była terrorystą? Czy może zna terrorystę? Czy brała udział w porwaniach? Czy podkładała ogień? Masakra. Czy Oni liczą na to, że przyszły/obecny/niedoszły terrorysta odpowie im na któreś z pytań twierdząco? Ok. 20 pytań odnośnie terroryzmu plus jakieś podstawowe dane osobowe, odnośnie zatrudnienia, dochodów, gdzie będzie przebywać itp. BTW, podaliśmy jakiś hotel, który znaleźliśmy na sieci. Przecież nie mamy pojęcia, gdzie będziemy, bo akurat tam będziemy stricte turystycznie. Skłamaliśmy za namową wujka Google. No nic...przebrnęła. Zajęło Jej to jakieś 30 minut. No to moja kolej...U mnie nie jest tak łatwo. Już więcej rubryk do wypełnienia, więcej odpowiedzi na pytania. Cała historia wykształcenia, historia zawodowa z ostatnich 5 lat. Brakowało tylko numeru buta, rentgena płuc i dokładnej historii przechodzenia świnki w dzieciństwie.
Wnioski wypełnione, wysłane, czas na telefon do konsulatu w Krakowie, celem umówienia się na rozmowę z konsulem, przynajmniej tak to stoi na stronie. Rozmowa na całe szczęście dość szybko została umówiona. Urlop na piątek i jedziemy do Krakowa z samego rana. Stresik mały jest, bo jednak fajnie byłoby gdyby się udało. Takich jak my jest więcej. Wszyscy stoją przed konsulatem i czekają na Pana i Władcę, aż podejdzie i poprosi do środka. Zimą też trzymają ludzi na zewnątrz? Wchodzimy!!! Odciski palców!!! YACH!!! Coraz mniej mi się to wszystko podoba. Dlaczego jakieś istoty z innego kraju mają mieć moje odciski palców????!!!! Orwell jak nic!!! Odechciewa mi się jechać... Pełna inwigilacja! Numerek do ręki i spędzają nas do większej sali, gdzie możemy usiąść i poczekać na naszą kolej. Byłem przekonany, że rozmowa z konsulem, to rozmowa z konsulem. Błąd! To rozmowa z pracownikiem konsulatu. Miła Pani w dredach/ warkoczykach na głowie zadaje kilka pytań, po czym oznajmia, że przyznana Nam zostaje wiza. Rozmowa naprawdę miła, na koniec Pani pożyczyła miłego urlopu. Przynajmniej to dobre! Niech i tak będzie. Gdybyśmy nie dostali, to wybitnie wkur.... zdenerwowałbym się. Miliony informacji, odciski palców, tysiączek nie nasz i co? Że nie dadzą? Oj, byłaby poruchawa!!:). Paszporty z wizą mamy dostać w ciągu kilku dni, więc ok. Oczywiście na nasz koszt. Jak wielka kasa może spokojnie przechodzić przez tą instytucję. Kilkadziesiąt tysięcy naszych pięknych złotych dziennie spływa z samych wniosków wizowych. Ech...już wiem, dlaczego nie chcą znieść wiz dla Polaków. No taka kasa koło nosa by im przeszła!!!!
Wszystko! Każdy papier załatwiony. Ubezpieczenie wykupione już jest na miejscu dla nas, więc tutaj nie musimy, aczkolwiek możliwe, że i tak się kupi. Cóż pozostaje? Zrobić zakupy na podróż, jakieś walizki by się przydały konkretniejsze...już idą do nas kurierem...może jeszcze zasilacz, bo tam przecież 110V, ale kuzyn pisze, że kupi się na miejscu... Jeszcze kwestia transportu na Okęcie, ale tutaj chyba wybierzemy nasze PKP, ewentualnie lot z Balic. Zobaczymy. Czas ucieka... 23.IV o 16.45 wylatujemy z Warszawy do Toronto! Na blisko trzy tygodnie. W planach wynajęcie samochodu i Toronto, Montreal, Ottawa, Niagara Falls, parki Kanady (jeszcze nie wiemy, które), Boston, Cape Cod, Nowy Jork, Philadelpihia, Detroit (może, bo to podobno praktycznie wymarłe miasto), Cleveland, Syracuse, Essexville na jeziorem Michigan i spotkanie ze znajomymi z Chicago...i jeszcze kilka innych atrakcji, o których na razie nie chcę pisać, aby nie zapeszać...sam nie wiem, czy to powyższe wszystko uda się zrealizować, ale i tak już wykluczyłem część:).
Zapraszam do czytania relacji. Postaram się coś stamtąd też skrobać:). No i jeżeli ktoś ma jakieś rady - z chęcią wszystko przyjmę, szczególnie, że jednak większość dni spędzimy bez opiekuna w postaci kuzyna.
Trzymajcie kciuki!