DZIEŃ 18/19. – 10/11.05 Dzień wyjazdu, dzień w którym nic spektakularnego się nie wydarzyło... a mieliśmy wrócić do Distillery District:(... niestety, czasu zabrakło... Krótki rys tego dnia:
12.00 – na nogach
19.30 – wyjazd na lotnisko
22.30 - wylot
12.30 – Okęcie
14.00 – pociąg do domu
17.00 – koniec wyprawy
Czas pomiędzy 12.00 a 19.00 spędziliśmy na wypadzie do sklepu, pakowaniu i gadaniu. Na lotnisku w Toronto nerwówka dwa razy. Pierwszy przy oddaniu bagażu. Wiedzieliśmy ile ważyły nasze walizki w drodze „do”, ale... mieliśmy wrażenie, graniczące z pewnością, że teraz chyba będzie ciut więcej. Przypomnę tylko, że główny maks. 23kg, podręczny maks. 6kg. Pierwsza na wagę... 28kg... „ajć” – spojrzenie obsługi zabolało... druga 25kg... ekhm... ten tego... „Pokażcie podręczne” – rzecze obsługa... pierwsza... 9 kg... taaaaa.... druga... 9 kg... „Tośmy wzięli pamiątki... i kubański rum:(”- myślę... Obsługa zerka... obsługa myśli... obsługa jest dobra i puszcza nas:)...
Drugi problem przy bramkach. Moja kurtka przechodzi przez skaner... pracownik ją cofa... przechodzi ponownie... pracownik cofa...patrzy w ten monitor i nie wie, o co chodzi. Pytam:
- W czym problem?
- Na monitorze widzę jakieś dwie tuby.
- Dawaj Pan kurtkę!
I wyciągam moje epetki, On patrzy zdziwiony. Ja bez słowa wkładam jedną do ust i puszczam dymka... On jest jeszcze bardziej zdziwiony... tłumaczę... chłop w śmiech... oddaje mi wszystko i możemy iść dalej. No przyznaję, że zrobiłem to świadomie:). Przecież mogłem je wyciągnąć i położyć do „szuflady”, ale nie...
.
Lecimy Lot-em. Jakoś tak...ech... no nic nie powiem... Po 8h lotu, na Okęciu problem z walizkami. Znowy czekamy nie wiadomo ile. Rzutem na taśmę udaje nam się dotrzeć na Dworzec Centralny. Pociąg odjeżdża o 14.00...i tutaj koszmar. Na zewnątrz 33 stopnie, a w InterCity klimy brak!!!! Dobiło nas to. Trzy godziny w totalnym skwarze. PKP nasze kochane. Pociąg nabity ludźmi i każdy ledwo zipiał. Zakładam, że mieliśmy pecha. Co miesiąć śmigałem do Warszawy i zawsze było ok, a tutaj, akurat jak człowiek padnięty – jeszcze to.
I już... tyle... THE END...
Na tym kończy się relacja sama w sobie. Jeżeli pozwolicie, to dorzucę jeszcze małe podsumowanko, pewne „dopowiedzenia”, o których zapomniałem i troszkę obiecanych fotek, min. z Kuby.