Heca7 - nie będzie zbyt wiele do czytania od jutra!
Naszym oczom ukazał się mrożący krew w żyłach widok (zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to mogłaby być lightowa gra wstępna do emocji, ale dla mnie to już było dużo): 2 śrub nie było wcale, 2 kolejne M. po prostu wyjął, tak były obluzowane. Nasze koło trzymało się na jednej jedynej śrubie…. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nas pobyt mógł się zakończyć w Austrii. I że stanowiliśmy także zagrożenie dla naszych pilotów, którzy byli nam tak pomocni… Na szczęście gwinty nie były zniszczone – odkręciliśmy jedną śrubę z koła prawego i w ciszy (panującej na zewnątrz oraz wewnątrz auta) ruszyliśmy w dalszą drogę.
Bez korków minęliśmy Austrię i wjechaliśmy w malowniczą Słowenię. Podróż przez nią trwała rzeczywiście niecałe 40 minut i o 21.35 utknęliśmy na końcu ogonka na granicy słoweńsko-chorwackiej. Przejechaliśmy dokładnie 900 km.
Ogonek szybko się skracał – 10 minut później byliśmy już w unijnej Chorwacji. Spotkanie i podziękowanie za pomoc dla naszych pilotów. Oni szybko startują dalej a my robimy przerwę sekundowo-regeneracyjną.
Ruch na autostradzie jest, ale nie mam mowy o jakichkolwiek zatorach.
Skutecznie wykorzystujemy pomysł płacenia kartą – nie stoimy przed bramkami.
Zbliża się północ. Zostaje nam 170 km do Splitu. Postanawiamy zdrzemnąć się kilka godzin. Odpoczynek jest nam potrzebny, a zgodnie z planami powinniśmy po 6.tej rano zająć miejsce w kolejce na prom do Starego Gradu. I to już bez żadnych ale.
4 godziny snu, szybkie mycie, śniadanko i jak „młode bogi” ruszamy dalej. Kapi smacznie pochrapuje…
Wita nas chorwackie słońce wstające zza gór. Chwilę przed 7.mą wjeżdżamy do portu. Kolejka liczy kilkanaście samochodów. Ale tuż przed nami pracownik otwiera bramkę i uruchamia drugi ogonek. Stoimy jako trzecie autko. Idę kupić bilety (435 Kn), chłopcy zwiedzają port. Nadpływa nasz prom – Marco Polo. Taki niezbyt duży…. Ale gdy wyjechała z niego ósma ciężarówka z naczepą i przyczepą zdjęliśmy nasze czapki z głów: gdzie one się tak zmieściły??? Z promy wyjechały jeszcze 4 ciężarówki, do tego kilka busów, aut osobowych niewiele, jeden jeep ciągnący motorówkę. Czas mija – prom ma już prawie półgodzinne spóźnienie.
Ruszamy blisko 50 minut później niż w rozkładzie. Ale nie ma to dla nas większego znaczenia. Leniwie siedzimy na pokładzie. Cieszy nas wizja zejścia na ląd i fakt, że za 3-4 godziny będziemy moczyć nasze qpry w Jadranie. Po sześciu latach rozłąki.
Ruszamy. Obowiązkowa sesja foto znikającego Splitu… Odnoszę wrażenie, że nie płyniemy zgodnie z mapką, tj. zwykłą trasą, bo nie ma momentu, w którym widać po obu stronach promu wyspy. Wychodzimy na niezadaszoną część na dziobie. Tu jest znacznie przyjemniej. Szkoda, że nie wpadliśmy na pomysł innych podróżujących: mogliśmy wyciągnąć koc, ręczniki i komfortowo spędzać podróż delektując się coraz śmielszymi promieniami słońca.
Podróż trwa godzinę i 40 minut (a więc krócej niż w rozkładzie). Szybko opuszczamy prom, ale najpierw idziemy na zakupy w markecie, co okazało się posunięciem bardzo dobrym, biorąc pod uwagę ceny w sklepiku w Ivan Dolac
Nasz kierowca nieco się zregenerował, ale w okolicach samej miejscowości Pitve (gdy kończy się nawierzchnia z nowego asfaltu) widzę, że się mocno poprawia w fotelu i znacznie silniej koncentruje na pokonaniu każdego zakrętu (tym bardziej, gdy z naprzeciwka też pomyka auto). Kilka minut czekamy przed osławionym tunelem. Kapi czeka w gotowości nagrania naszego pierwszego przejazdu. Mamy zielone światło. Mijają 2 minuty i 45 sekund. Jeeeest!!!! Widzimy nasz raj na najbliższy tydzień. Zieleń drzew, zapach ziół (choć bardziej rozmarynu niż lawendy). Kolejne zakręty, kolejne kilometry i wjeżdżamy do Ivan Dolac. Szybko odnajdujemy nasz domek Apartmani Zrinjka – zwany także Villą Zrinka.
Spotykamy się z Panią, która sprząta dolny apartament. Nasz jest gotowy na przyjęcie nowych lokatorów. Hurra!
I od razu zaznaczam:
- dogodna lokalizacja (druga linia domów nad morzem, blisko ścieżka do plaży, droga w zasadzie bez ruchu samochodowego);
- pomieszczenia mniejsze niż mogłyby się wydawać na zdjęciach w necie,
- stan techniczny samego budynku nie jest idealny: popękane sufity, odpadająca farba nad tarasem, ubytki tynku „zasmarkane” farbą – ten lokal mógłby niewielkim kosztem wyglądać o niebo lepiej!
- zacienione miejsca parkingowe – ale z dość utrudnionym dojazdem (wszędzie murki betonowe),
- 2 grille oraz zacienione miejsce do zabawy z huśtawką,
- poziom jakości sprzątania pozostawia wiele do życzenia: podłoga zamieciona i umyta tylko i wyłącznie w centralnych miejscach, oklejony tłuszczem reling i jego akcesoria. Na szczęście lodówka jest pojemna (będzie nas aż 7 osób) i czysta. Dużo naczyń, garnków, cedzaki, miski, mikrofalówka – kto jedzie z dziećmi, wie jak to ma duże znaczenie, by nie targać wszystkiego z domu!
- toaleta niewielka, ale czysta. I co najważniejsze nie wydobywa się żaden nieprzyjemny zapach z kanalizacji (a w historii swych pobytów niestety spotkaliśmy się z tym problemem w Pisaku, Makarskiej oraz – hardcore – w Vodicach).
- na ganku (pełniącym rolę miejsca spotkań) gorąco i bezwietrznie, za to cudownie wieje na balkonie, który znajduje się we frontowej części domu i wychodzi się nań z salonu i jednej z sypialni.
- w sypialniach tylko szafa i łóżka – a ja lubię mieć stolik czy komódkę na drobiazgi. Ale trudno – damy radę!
- jedno krzesło w salonie połamane i przykryte poduszką – przy najbliższej okazji zwracamy je Niko- właścicielowi.
Teraz czas na pełen relax! Szybko pakujemy manatki i biegniemy w kierunku plaży i morza….
I na tym w zasadzie mogłabym zakończyć swą hvarską opowieść. Bo dopiero tam poczułam, jak bardzo tęskniłam za tymi zapachami, „nic niemuszeniem”, falami Jadranu i spacerami.
Nie do końca sprawne hamulce stały się pretekstem do minimalnego używania pojazdu. No i w ciągu tych 6 lat zapomniałam, że w Cro może być aż tak gorąco…. Nie mamy dostępu do Internetu: wifi na wyspie działa kulawo … w łeb bierze moje zerkanie do ulubionych i planowanie codziennych wycieczek. Ale chyba mnie to nie martwi
Tym samym tydzień błogiego lenistwa, całkowitego resetu mózgownicy, łapania na cerę, zrzucania oponki, delektowania się hvarskimi winami i jedzonkiem – uznaję za rozpoczęty.
PS. Porcja zdjęć wpadnie wieczorem....