dzień trzeciNie wiem jak tam u Was, ale w mojej rodzince występuje coś takiego jak "kryzys dnia trzeciego". Po pierwszych dwóch dniach "zachłyśnięcia się" wyjazdem dopada nas zmęczenie.
Tak tez było i tym razem
. Na dodatek pogoda postanowiła dołożyć swoje trzy grosze
. Wg planu tego dnia mieliśmy wybrać się do
Padwy, połazić .... a potem się zobaczy. Wszystkie prognozy zapowiadały możliwy tego dnia przelotny deszcz ... No ale przecież nie będziemy cały dzień siedzieć na kempingu
... Co będzie to będzie ... Pojechaliśmy ... i bardzo dobrze zrobiliśmy
. Bo o ile początek tego dnia był tragiczny
... to druga połowa cuudowna
! Ale po kolei ...
Jedziemy do Padwy. Po drodze nie pada, ale niebo pokazuje, że jest cały czas gotowe na deszcz
. W planach w Padwie miałam:
Duomo, galerię audytorium anatomicznego na
Uniwersytecie, kaplicę
Scrovegnich, bazylikę
di Sant'Antonio,
Prato della Valle i
Orto Botanico ...
Plan całkiem, całkiem ... tyle, że wyszło z niego jedno wielkie NICO.
Nawigacja bez problemu doprowadziła nas do wielkiego placu
della Valle, który jest podobno największym publicznym placem we Włoszech. Pierwsze niemiłe zaskoczenie: wokół placu rozstawione są jakieś masakryczne budy. Jakiś międzynarodowy jarmark spożywczy czy cuś, bo kramy są okraszone flagami i niby narodowymi specjałami
. Na dodatek zaczyna kropić deszczyk
. Nic to, próbuję znaleźć miejsce do zaparkowania co oczywiście graniczy z cudem. Na siedzeniu obok mnie mąż toczy jakąś "niezmiernie ważną" rozmowę służbową i pożytku nie mam z niego żadnego
. Podjeżdżam do jakiegoś gościa w pomarańczowej kamizelce i grzecznie pytam, czy mogę tu zaparkować ... Mąż niezbyt zadowolony=wściekły, że przeszkadzam mu rozmawiać mówi, że wysiądzie dokończyć rozmowę, a ja niech sobie dalej gadam z pomarańczowym ...
Pomarańczowy mówi, że niestety zaparkować tu nie mogę ... to miejsca tylko dla wystawców ... Miejsca parkingowego powinnam sobie szukać o tam dalej po prawej stronie od wylotu tamtej ulicy ....
Posłusznie zawracam i podążam we wskazanym kierunku ... Kiedy jestem juz po drugiej stronie placu coś mnie tknęło ... rozejrzałam się ... i pewne niecenzuralne słowo wymknęło mi się odrobinę za głośno
. - Co się stało ? - pytają dzieciaki z tylnego siedzenia
. - Nie zauważyliscie, że kogoś brakuje ? -
Na podwójnej ciągłej zawracam
. Mam tylko nadzieję, że małżowina stoi w tym samym miejscu i nie przyszło mu do głowy szukać nas
. Na szczęście już z daleka poznaję kraciastą koszulę ... Stoi w tym samym miejscu gdzie wysiadł ... na dodatek dalej rozmawia i wcale nie zauważył, że go zostawiłam
.
Kolejny plus - tuż obok ktoś wyjeżdża i parkujemy na samym placu ...
Kiedy oglądałam zdjęcia
Myszy z tego miejsca myślałam: - WOW ! Muszę tam kiedyś pojechać ! Niestety, dziś to miejsce splugawione kramami, przy brzydkiej pogodzie nie wydaje się wcale ciekawe ...
Zachęcam dzieciarnię, żeby poszukały posągów dwóch polskich królów ...
... ale entuzjazmu brak
.
Chwile krecimy się po placu ...
... po czym idziemy w stronę niedalekiej bazyliki ...
Chętnych do zwiedzania brak ...
Bazylika jest ogromna ...
Wchodzimy na chwilę do środka, jest piękna, ale tradycyjnie nie robię zdjęć. Największe wrażenie robi na mnie
Capella del Santo. Kilka zdjęć wnętrz tej bazyliki pokazały
kulki. Mam nadzieję, że się nie pogniewają, że ich tu zacytuję ...
male-i-duze-niebalkanskie-podroze-toskania-t36410-780.htmlPo wyjściu z bazyliki dostajemy w twarz obrzydliwymi kramami z pseudosakralnymi pamiątkami. Rodzinka mówi dość ! Uciekamy stąd ! Z trudem namawiam ich na krótki spacerek w stronę najstarszej części Padwy ...
Zwiedzanie w deszczu, nawet niewielkim zupełnie nam sie nie podoba
...
Nawet zdjęcia nie chcą się ostre robić ...
Zdegustowani mówimy Padwie zdecydowanie NIE i wracamy do samochodu ...
...