Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Węgry, Bośnia, Chorwacja i Włochy (czerwiec 2012)

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
tees
Globtroter
Posty: 42
Dołączył(a): 17.05.2010
Węgry, Bośnia, Chorwacja i Włochy (czerwiec 2012)

Nieprzeczytany postnapisał(a) tees » 07.08.2012 12:24

Jako, że od powrotu z pięknej Chorwacji minął już ponad miesiąc – postanowiłem spisać kilka słów o naszej tegorocznej wyprawie. Po pierwsze, żeby samemu sobie przypomnieć miłe wakacyjne chwile, po drugie – żeby dać też coś od siebie, a nie tylko czytać relacje innych ;)

Po tym przydługim wstępie – przejdźmy zatem do konkretów. Nad wakacjami a.d. 2012 zaczęliśmy się zastanawiać z żoną już mniej więcej od grudnia 2011. A właściwie to ja zacząłem się zastanawiać, bo żona moje podróżnicze zapędy i próby nawiązania dyskusji w tym temacie skwitowała krótko – "Jak już będziesz wiedział co i jak – to mi powiesz gdzie jedziemy".

Wyznaczenie ostatecznego celu nie było zbyt skomplikowane. W Chorwacji byliśmy dwa lata temu (oczywiście na Ciovo :) i wyjazd ten wspominaliśmy wyjątkowo miło, mając jednocześnie świadomość, że wspomniane Ciovo z Trogirem, Split, Salona, Primosten, piękny park Krka i Sibenik to jedynie mała namiastka tego co można i trzeba zobaczyć.

Po kilku godzinach spędzonych z mapami, forum Cro.pl oraz bicia się z myślami powstał zarys trasy, którą chciałem pokonać za kilka miesięcy.

Trasa ta w planach wyglądała tak:


Kraków –> Budapeszt (1 nocleg i szybkie zwiedzanie)
Budapeszt -> Sarajevo (2 noclegi i zwiedzanie)
Sarajevo -> Mlini /k. Dubrovnika (10 dni połączone z wypadami do Czarnogóry – Budva i Śv. Stefan oraz ponownie Bośni - Mostar)
Mlini -> Jeziora Plitvickie (1 dzień)
Jeziora Plitvickie -> Ciovo czyli 2-3 dni na znanym nam już doskonale terenie (bo jak wiadomo, Polak lubi najbardziej to co już zna).

Dni leciały szybko, w tak zwanym międzyczasie do naszej ekipy wyjazdowej (ja + żona + prawie już 4-letni syn, zwany później Robalem) dołączyli kolejni wyjazdowicze. Jako pierwsi chęć wyjazdu zgłosili teściowie, którzy towarzyszyli nam także 2 lata temu. Szczególnie chętny na wyjazd był teść, który miał pewne niezałatwione do końca porachunki z fauną chorwacką – konkretnie mówiąc z Ostroszem Draconem. Ta mała, niepozorna zielona rybka dziabnęła go w palec w taki sposób, że wylądowaliśmy wtedy w szpitalu w Splicie, a teść (który nota bene był strażakiem i niejedno widział i przetrwał) stwierdził potem, że nigdy w życiu nie przeżył czegoś takiego ("ból taki jakby rękę trzymać cały czas w ogniu").

Wracając jednak do naszej ekipy wyjazdowej – wkrótce dołączyli do nas także nasi znajomi z córką w wieku Robala i na tym kompletowanie wycieczki się zakończyło. Ostatecznie stan liczbowy prezentował się następująco: 6 dorosłych i 2 dzieci w wieku 3,5-4 lat – jednak z racji tego, że wszyscy mieszkają w różnych miastach (a nawet krajach) – spotkać się mieliśmy dopiero na miejscu – czyli w okolicach Mlini.

Etap przygotowań przed-wyjazdowych.

Z mojej strony etap ten zamknął się znalezieniem i zarezerwowaniem w jednym z serwisów bookingowych pokoi hotelowych w Budapeszcie i Pale (pod Sarajevem). O ile w Chorwacji liczyliśmy bowiem na szybkie znalezienie kwatery na miejscu, to drogę nad morze chciałem mieć spokojną i w pełni zaplanowaną.

Kilka dni przed wyjazdem przygotowania uwieńczone zostały zakupem waluty na drogę (trochę forintów, euro i kun – żeby mieć spokojną głowę) a także ubezpieczeń - medycznych i podróżnego na wypadek awarii auta.

Swoje przygotowania robiła też żona, w co nie wnikałem nadmiernie, ale przyznać trzeba, że wszelkiego rodzaju kosmetyków plażowych, czapek przeciwsłonecznych, dużego asortymentu koszulek, zestawów żywieniowych dla dziecka, wody mineralnej itp. rzeczy, którym prawdziwy facet nie zawraca sobie głowy było do zabrania całe mnóstwo.

Na takich przygotowaniach szybko mijały kolejne dni aż, kalendarz pokazał…

Dzień 1 (7.06.2012) Budapeszt – czyli "Lengyel magyar – két jó barát együtt harcol s issza borát"

Wykorzystując dzień wolny od pracy wyruszamy z Krakowa o godzinie bodajże 4.30., kierując się na przejście graniczne w Chyżnem. Pogoda w miarę ładna, ruch jak to o tej porze – zerowy, dlatego granicę osiągamy szybko i bezproblemowo. Tuż za granicą, na pierwszej stacji benzynowej nabywamy winietę (tym razem nie będziemy omijać płatnego odcinka, a i wracać będziemy autostradami), oraz rzecz jasna kilka butelek Kofoli i parę opakowań Studenckiej.

Cała trasa przez Słowację upływa bardzo spokojnie, choć w okolicach Rużemberoka pojawiają się przelotne opady deszczu. Po drodze mijamy 3 lub 4 patrole policji drogowej, które ku naszemu zaskoczeniu nie zatrzymują nas i nie żądają łapówek za przejazd. Może nie dostrzegli naszej PL-rejestracji, a może po prostu jechaliśmy zgodnie z przepisami – tego się już niestety nie dowiemy ;)

Równie spokojnie mija nam przejazd przez Węgry. Jedynym humorystycznym akcentem jest postój w przydrożnym sklepie zaraz za granicą SLO-HUN i obserwowanie kilku rodaków, usiłujących dokonać tam zakupów. – Herbatę proszę – H-E-R-B-A-T-Ę! Z-I-E-L-O-N-Ą! R-O-Z-U-M-I-E-SZ ??? W taki sposób (akcentując litera po literze żeby biednemu Węgrowi było pewnie łatwiej zrozumieć) dogadywał się z ekspedientem nasz 25-letni (na oko) rodak. – Mówię ci, Gocha, dziki kraj, dziki język, zielonej nie mieli, to wziąłem normalną – oznajmił chwilę później czekającej nie niego przed sklepem dziewczynie.

Około godziny 10.00 nasza wycieczka znalazła się na przedmieściach Budapesztu. Jako że hotel mieliśmy dostępny dopiero od godz. 13.00 - postanowiliśmy już wcześniej, że czas wolny spożytkujemy na odwiedzenie budapesztańskiego tropicarium. Jak postanowiliśmy tak i zrobiliśmy, i w centrum handlowym mieszczącym wspomniane atrakcje zameldowaliśmy się po ok. 40 minutach przedzierania się przez budapesztańskie korki.

Obrazek
Rekin w tropicarium. Nie chcieliśmy ich straszyć, więc zdjęcie bez flasha i przez szybę wyszło tak sobie.

Czy było warto? My nie żałowaliśmy. Robalowi bardzo spodobały się tak rekiny jak i ogromne płaszczki, które pływają nad głowami turystów spacerujących w dużym szklanym tunelu. Bardziej odważni turyści mogą również spróbować pogłaskać wspomnianą płaszczkę w otwartym basenie – w którym rybki te pływają tuż przy powierzchni wody. Osobiście nie próbowałem – jakoś widok kolca na ogonie skutecznie hamował moje zapędy w tej kwestii ;) Oprócz ryb są tam również inne atrakcje – np. mała tropikalna wysepka z wodospadem i pływającymi w wodzie aligatorami. Obejrzeć można też egzotyczne ptaki oraz … różnego asortymentu robaki i karaluchy. O ile ktoś oczywiście wytrzyma specyficzny zapach płynący z ich terrarium :)

Obrazek
A to pan Krokodyl

Po zakończeniu wizyty w tropicarium przyszedł czas na zakwaterowanie. My wybraliśmy sobie na lokum hotel Chesscom na Bartók Béla utca 5. Niewątpliwymi atutami hotelu była dobra cena za pokój (38 euro ze śniadaniem) oraz znakomite położenie – zaledwie 200 metrów od stacji linii metra, którym w kilkanaście minut można dojechać do centrum miasta. Dodać można, że stacja ta mieści się w dużym kompleksie handlowym, więc przy okazji bez problemu zrobić tam można konieczne zakupy.

Plan zwiedzania Budapesztu z racji małej ilości dostępnego czasu był bardzo skromny. Założyłem, że przejdziemy przez Most Łańcuchowy, obejrzymy sobie Zamek Królewski, Parlament oraz popłyniemy w wieczorny rejs stateczkiem wycieczkowym po Dunaju. I ten plan udało się nam wykonać w 100% ;)

Budapesztański zamek i przyległości (mury, dziedziniec kościół św. Macieja) – przepiękny. Zakole Dunaju z widokiem na Parlament – cudowny. Jak stwierdziliśmy zgodnie – zakole Wisły w Krakowie też jest piękne – ale do swojego odpowiednika w stolicy Węgier niestety startu nie ma.

Obrazek
Zamek Królewski w Budapeszcie
Obrazek
Zakole Dunaju

Jedynym minusem był dla mnie ultra-nowoczesny szklany hotel jednej z dużych sieci, który "wbity" został centralnie pomiędzy mury zamkowe a kościół św. Macieja. Pewnych rzeczy jednak nie powinno się upiększać na siłę…

Obrazek
W szklanej elewacji hotelu odbija się kościół św. Macieja.

Wychodząc z zamku udało nam się zupełnie gratisowo załapać na kolejną atrakcję – zmianę warty honorowej przy wejściu do siedziby prezydenta Węgier. Werble, maszerujący "z przytupem" żołnierze w galowych mundurach – to się musiało spodobać Robalowi, dlatego nic dziwnego, że patrzył na to wszystko z rozdziawionymi ustami ;) Nas najbardziej cieszyły jednak komendy wydawane przez dowódcę swoim podkomendnym, które brzmiały mniej więcej tak: -"Ajssszzzz, ksszzzzz, aszzzzz, roszzzzzz". Jak jednak można było zobaczyć – dla autochtonów były to polecenia w pełni zrozumiałe i wszystko odbywało się w pełni sprawnie i widowiskowo.

Obrazek
Honorowa zmiana warty

Po zamku przyszedł czas na Parlament, do którego dojść można przez Most Łańcuchowy jedną z najbardziej charakterystycznych budowli Budapesztu, ozdobioną szeregiem posągów, z najbardziej znanymi i kojarzonymi, ogromnymi lwami. Legenda głosi, że rzeźbiarz który je wykonywał zapomniał wyrzeźbić im języki, co spotkało się z ogólnym potępieniem miejscowej społeczności – a to w efekcie doprowadziło mało odpornego psychicznie artystę do skoku samobójczego w nurt Dunaju. Legenda ta ma się jednak nijak do rzeczywistości, a artysta dożył ponoć sędziwej starości, tłumacząc wszystkim, że lwy mają języki, tyle że ich nie widać, ponieważ stoją zbyt wysoko…

Obrazek
Most Łańcuchowy

Sam Parlament to jeden z piękniejszych budynków jakie kiedykolwiek widziałem. Powiem krótko, że robi mega wrażenie i można stać pod nim z otwartymi ustami wiele minut ;) Warto obejrzeć tak od strony lądu, jak i z wody – stateczki wycieczkowe podpływają bardzo blisko, dając znakomitą okazję do zrobienia pięknych zdjęć.

Obrazek
Parlament

Dzień w Budapeszcie zakończyliśmy jak już wspomniałem rejsem po Dunaju. Zaprawdę powiadam Wam – nie ma to jak usiąść sobie po kilku godzinach biegania (a wcześniej jazdy) na kołyszącym się statku i wypić dobrze schłodzone piwo, oglądając jednocześnie z poziomu wody budapesztańskie zabytki :) Gdyby jeszcze tylko turyści zza naszej wschodniej granicy nie chcieli za każdą cenę zasnuć papierosowym dymem każdego zakamarku statku – można by powiedzieć, że był to przedsionek raju na ziemi ;)

Dzień zakończyliśmy około 22.00 – o tej właśnie porze dotarliśmy do naszego pokoju, tocząc wcześniej heroiczną walkę o to, by Robal nie usnął w metrze, co zmusiłoby mnie do niesienia jego 17 kilogramowego bezwładnego ciała i naraziło na podejrzliwe spojrzenia przechodniów. Ufff - udało się i dziecko nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zasłużyło na odznakę dzielnego podróżnika, padając dopiero w swoim łóżku.

Budapeszt jako pierwszy przystanek – to był naprawdę dobry pomysł. Piękne miasto i bardzo przyjaźni ludzie (pomimo dzikiej i zupełnie niezrozumiałej mowy) – którzy są bardzo pozytywnie nastawieni do Polaków. Skąd wiem? Ano stąd, że bardzo pozytywnie reagowali na moją koszulkę, na której obok naszego sporych rozmiarów orła miałem też i napis "Polska". Uniesione kciuki, uśmiechy i pytania czy "from Poland?" – były praktycznie co kilka minut. Jeden z pasażerów tramwaju zdobył się nawet na karkołomne zadanie i z bardzo dumną miną zapytał: "Tsechsc, jakh się macie?" – no i jak tu nie lubić naszych Bratanków? ;)

Wkrótce c.d. czyli postaram się dodać zdjęcia do odcinka 1 i dzień 2 i wyjazd do Sarajeva… o ile nie uznacie, że ta opowieść przybiera zbyt duże rozmiary, bo widzę, że kilka stron już stuknęło, a do Chorwacji nadal sporo kilometrów ;)

pozdrawiam
Ostatnio edytowano 07.08.2012 16:11 przez tees, łącznie edytowano 2 razy
kataryniarz
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 539
Dołączył(a): 28.06.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) kataryniarz » 07.08.2012 12:33

Po tak ciekawym opisie nie mogę doczekać się zdjęć, pisz dalej 8)
Agasz
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 371
Dołączył(a): 13.02.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) Agasz » 07.08.2012 12:39

Czytam i na zdjęcia czekam :)
kmusial
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 364
Dołączył(a): 19.01.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) kmusial » 07.08.2012 12:46

Pisz dalej :)
tees
Globtroter
Posty: 42
Dołączył(a): 17.05.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) tees » 07.08.2012 16:12

Dziękuję za słowa zachęty ;) Kilka fotek do pierwszego dnia relacji dodane, z góry ostrzegam że ich jakość jest totalnie amatorska - żaden ze mnie fotograf, wszystko robione na ustawieniach automatycznych.
beagm
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 605
Dołączył(a): 17.01.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) beagm » 07.08.2012 17:40

Chcemy fotki, więcej, więcej fotek :D
Raul73
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 6069
Dołączył(a): 11.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) Raul73 » 07.08.2012 23:59

Witam!


Budapeszt, Sarajevo, Dubrovnik - nie mogę przegapić.

Liczę zwłaszcza na wiele informacji o Srajevie i trasie do Dubrovnika.
tees
Globtroter
Posty: 42
Dołączył(a): 17.05.2010

Nieprzeczytany postnapisał(a) tees » 08.08.2012 08:31

Dzień drugi (8.06.2012) Chorwacja, Bośnia i pierwsza krew

Dzień drugi rozpoczął się dla nas bardzo wcześnie. Już o godz. 7.00 byliśmy bowiem na nogach i po zjedzeniu śniadania (smaczne – jeszcze raz polecam hotel Chesscom ;) rozpoczęliśmy pakowanie naszego turystycznego dobytku i przygotowania do opuszczenia Budapesztu. Niestety – godzina ku temu nie była zbyt sprzyjająca i zaraz po wyjechaniu za hotelową bramę wpadliśmy w mega-korki, które towarzyszyły nam aż do wyjazdu na autostradę M0, czyli obwodnicę Budapesztu. No cóż, na start 1,5 h w plecy. Niby nic niezwykłego, w Krakowie też trzeba swoje rano odstać – ale jednak na wczasach takie atrakcje bolą podwójnie ;)

Granicę w okolicach bodajże miejscowości Udvar osiągnęliśmy około południa, zaś droga do niej przebiegła bez jakichkolwiek komplikacji. Jak to na Węgrzech – autostrada, pola z rzepakiem po obu stronach i równina jak okiem sięgnąć. Dla kierowcy nuda, choć przyznaję, że jadąc później po bośniackich drogach – czasami mi tej nudy i przewidywalności brakowało ;)

Na sennym i malutkim przejściu granicznym z Chorwacją panowie celnicy leniwie spojrzeli na dokumenty, pani celniczka z Chorwacji coś zagadała do Robala i bez żadnych większych formalności mogliśmy po raz pierwszy w tym roku stawić się na chorwackiej ziemi. Zdecydowanie bardziej skomplikowane okazał się za to wjazd w granice UE dla samochodu na chorwackich blachach, naładowanego wystrojonymi w koszulki kibicami (podejrzewam że jechali do Poznania), których zdaje się nie ominęło solidne trzepanie bagaży.

Krótki odcinek Chorwacji, który mieliśmy tego dnia do przejechania podzielony był na dwa naturalne etapy. Pierwszy – do Osijeku, który wiódł przez małe miejscowości, drogami lokalnymi, ale o dość dobrej jakości oraz od Osijeku aż praktycznie do granicy z Bośnią – po autostradzie. Niestety na autostradzie właśnie po raz kolejny udało się nam złapać solidną i niespodziewaną obsuwę. Otóż 100 metrów za bramkami okazało się, że z ruchu wyłączony jest jeden pas (koszenie traw) a na drugim prędkość została ograniczona do astronomicznej prędkości 40 km/h. I tak przyszło nam jechać jakieś 20 km – nie widząc żadnej aktywności na rzekomo koszonym pasie zieleni… W końcu – JEST – mały traktorek i dwóch leniwie poruszających się panów z kosiarkami (zupełnie jakbym widział roboty drogowe w Polsce) a 200 metrów dalej – znak informujący o końcu ograniczenia prędkości! Wreszcie można nieco przyspieszyć! Po godzinie ślimaczenia się, reszta trasy zleciała nam błyskawicznie.

Kolejna granica – tym razem w Bosanskim Samaczu. Na przejściu granicznym – pogranicznik bośniacki nie raczył nawet rzucić okiem na nasze paszporty, nie mówiąc nawet o zielonej karcie. Na nasze zdziwone spojrzenia wskazał paluchem na kartkę wiszącą na szybie jego budki, na której (z tego co udało mi się zorientować) wypisane było, że służby graniczne Bośni i Hercegowiny … strajkują, z powodu zbyt niskich płac. Na całe szczęście strajk przybrał formę łagodną, tzn. nie sprawdzono nam dokumentów, ale machnięciem ręki kazano jechać sobie jak najszybciej i nie przeszkadzać w pracy … znaczy w strajkowaniu ;)

Jako że zbliżała się godzina 14 postanowiliśmy zatrzymać się na postój obiadowy. Pierwsze miasteczko za granicą i pierwsza nieprzyjemna niespodzianka. Płacić można tylko w markach bośniackich, karty w restauracji nie akceptują, o bankomacie nikt nie słyszał. Jedynym miejscem gdzie posługiwać się można było kartą była stacja benzynowa – i tu trzeba postawić Bośni plusa – ponieważ ceny paliwa były chyba najniższe ze wszystkich odwiedzonych przez nas państw (w przeliczeniu na złotówki litr diesla kosztował coś koło 5 PLN).

Lekko głodni ruszamy w dalszą trasę i już po kilku kilometrach orientujemy się, że niezawodny dotąd Krzysiu Hołowczyc o Bośni w której właśnie się znaleźliśmy ma pojęcie … bardzo ogólne. Kojarzy główne drogi, natomiast w momencie zjechania z trasy głównej (objazdy) zaczyna głupieć, pokazywać jakieś nieistniejące odcinki trasy, kierować na bezdroża itp. Tak więc uwaga dla podróżników – ostrożnie z Automapą w tej części Bałkanów, jak zawsze lepiej patrzeć na znaki a w razie czego pytać miejscowych.

Objazdy o których piszę najbardziej dały się nam we znaki w miejscowości Doboj, który był mocno rozkopany (robiona jest bodajże droga główna prowadząca do Zenicy). Nie ma jednak tego złego, które by na dobre nie wyszło – krążąc po Doboju i szukając wyjazdu zauważamy nagle charakterystyczną budkę w ścianie. BANKOMAT! Już w chwilę potem jestem pod upragnioną maszynką do drukowania pieniędzy i … kolejna niespodzianka. Bankomat realizuje tylko wypłaty z kart wydawanych przez miejscowy bank – o czym poinformował mnie stojący za mną w kolejce autochton, który z widocznym rozbawieniem oglądał moją zabawę z kartami Visa i Maestro. Na szczęście były także i pozytywne wieści – dwie ulice dalej jest kolejny bankomat – tym razem normalny. Okazało się to być prawdą i w końcu cała nasza ekipa mogła się zatrzymać w przydrożnym zajeździe i skosztować miejscowego przysmaku, na który składała się wielka buła wypełniona grillowanym mięsem (jagnięcina?), cebulą i frytkami. Danie wyglądało niepozornie, ale przyznać trzeba że sycące było maksymalnie.

Po zakończeniu konsumpcji i podzieleniu się z sympatycznym kelnerem uwagami na temat szans poszczególnych drużyn na Mistrzostwach Europy, a także wyjaśnieniu dlaczego nie siedzimy teraz w Polsce i nie kibicujemy "polskiej" drużynie w której nie wiedzieć czemu grają Niemcy i Francuzi wyruszamy w stronę Sarajeva. Niestety droga wciąż nas nie rozpieszcza. Momentami jest ona bardzo przyzwoita, jednak bodajże za Zenicą wpadamy na teren budowy i zaczyna się momentami off-road, co nasze auto (o dość niskim zawieszeniu) znosi nie najlepiej – szorując co chwilę "brzuchem" o wyboje i kamienie. Z tego co udało się nam zorientować, przyczyną takiego stanu rzeczy jest budowana właśnie droga ekspresowa (a może i autostrada) mająca połączyć Zenicę ze stolicą państwa. Po kilkunastu nieprzyjemnych kilometrach wjeżdżamy w końcu na normalną drogę i już bez większych przeszkód dojeżdżamy do bramek autostrady, która ma nas doprowadzić do samego Sarajeva (koszt 2 Marki, można też płacić w euro).

Sarajevo na pierwszy rzut oka czyni na nas dość przygnębiającej wrażenie. Budynki na przedmieściach zaniedbane, chodniki w opłakanym stanie, duże korki. Szaro i mało sympatycznie. Przez chwilę świta mi myśl, czy aby na pewno przyjazd tutaj był dobrym pomysłem ;) Szybko odganiamy jednak wątpliwości i zaczynamy skupiać się na znalezieniu drogi wyjazdowej do miejscowości Pale, w którym usytuowany jest nasz hotel. I właśnie wtedy po raz pierwszy następuje "olśnienie" stolicą Bośni – bowiem trasa do wspomnianej miejscowości prowadzi malowniczymi serpentynami, które wspinając się do góry dają możliwość podziwiania malowniczych widoków leżącego poniżej Sarajeva. Obok zniszczonych jeszcze w czasie wojny budynków widać nowoczesne wieżowce ze szkła (w tym jeden, który jest ponoć najwyższy na Bałkanach), strzeliste minarety a także wielkie białe lśniące powierzchnie, które po bliższym przyjrzeniu okazują się być … cmentarzami. Od razu skłania nas to do chwili refleksji – podobnie jak fakt, iż mnóstwo z mijanych na naszej trasie domów wciąż ma elewacje podziurawione pociskami mniejszego i większego kalibru.

Po około 20 km jazdy w bardzo malowniczej scenerii na którą składają się mniejsze i większe górki, malownicze przepaście, skały, tunele dojeżdżamy do Pale – a informuje nas o tym sporych rozmiarów tablica, mówiąca jednocześnie, że właśnie znaleźliśmy się na terytorium Republiki Srpskiej. Ten wewnętrzny podział kraju (na część pro-serbską i pro-chorwacką) widać zresztą na każdym kroku. Od strony północnej – wszędzie widzi się powiewające flagi Serbii, w powszechnym użyciu jest cyrylica, często widać także, że nazwy miejscowości zawierające w sobie człon "Bosnanski" – mają ów wyraz zamazany bądź pokreślony sprayem. Im natomiast bliżej południa i granicy z Chorwacją – tym więcej flag z biało-czerwoną szachownicą i przekreślonych, zamalowanych napisów cyrylicą. Co ciekawe – flagi Bośni i Hercegowiny widzieliśmy tylko na urzędach i punktach granicznych – nigdy na prywatnych domach. Wnioski z takiej sytuacji każdy wyciągnąć może sobie sam, ale jak dla mnie nie rokuje to zbyt dobrze.

Wracając jednak do aspektów turystycznych. Około godziny 17.00 docieramy do naszego hotelu (hotel Damis) i tu czeka nas bardzo sympatyczna niespodzianka. Uprzejma pani recepcjonistka po sprawdzeniu naszej rezerwacji stwierdza, że jeśli chcemy – możemy sobie w takiej samej cenie (85 euro za 2 noce) wybrać inny pokój, o większym metrażu niż nasza jednopokojowa "trójka" z łazienką i ona nam te wolne pokoje chętnie zaraz pokaże. Na nasze głupie pytanie – "skąd taka promocja?" – pada logiczna odpowiedź: - "ponieważ stoją wolne i nie ma na nie akurat rezerwacji, więc nie ma sensu, żeby się marnowały". Po chwili potrzebnej na dojście do siebie, chętnie przystajemy na taką propozycję i ostatecznie wybieramy "apartament prezydencki" – który choć nazwę ma nieco na wyrost, to jednak składa się z 3 pokoi, dużego przedpokoju i łazienki.

Jako, że dzień ma się już ku końcowi, ale spać jeszcze nikt nie ma zamiaru – postanawiamy wypełnić kolejny punkt programu, czyli zwiedzić Jahorinę – miejscowość znaną z tego, że podczas Igrzysk Olimpijskich w Sarajevie rozgrywane tam były konkurencje alpejskie. Dojazd do celu zajmuje nam ok. 30 minut – cały czas malowniczą trasa przez porośnięte lasami coraz wyższe góry. Sama Jahorina okazuje się być skupiskiem hoteli i pensjonatów, które podczas sezonu letniego spełniają funkcje noclegowni dla raczej młodszych wiekiem turystów. Stąd też wszechobecne dudnienie muzyki, głośnie krzyki i mnóstwo pustych butelek i puszek po piwie porozrzucanych wszędzie wokół.

Po krótkiej modlitwie dziękczynnej, w której dziękujemy Bogu, że wybraliśmy jednak spokojne Pale na naszą bazę rozpoczynamy "zwiedzanie", które ostatecznie ogranicza się więc do podejścia pod "pamiątkową tablicę" informującą o rozgrywanych zawodach olimpijskich a następnie – pod zjazd jednej z tras, na której ma swój punkt startowy wyciąg narciarski zabierający w zimie na górę fanów białego szaleństwa. Po chwili odpoczynku i bujania się na fotelikach postanawiamy wracać do naszej bazy wypadowej, a jest to decyzja tym bardziej słuszna, że Robalowi najwyraźniej nie służy ostre powietrze i spora wysokość na jakiej się znalazł – nagle pojawia się u niego krwotok z nosa, który zresztą powtórzy się jeszcze kilkukrotnie w czasie naszego pobytu na obszarze "górskiej" Bośni.

c.d.n.
czyli dzień 3 i zwiedzanie Sarajeva oraz fotki do części drugiej :)
zmrol
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 485
Dołączył(a): 08.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) zmrol » 08.08.2012 09:11

Zasiądę w czytelni być może za rok będą mi bardzo potrzebne informacje o drodze którą pokonałeś.
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 14.08.2012 17:57

Przydałoby się więcej zdjęć.


Pozdrawiam
ARTUR_KOLNICA
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 742
Dołączył(a): 19.05.2011

Nieprzeczytany postnapisał(a) ARTUR_KOLNICA » 14.08.2012 18:02

Ja też się dołączę i również poproszę o więcej zdjęć... 8O
piotrf
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 18693
Dołączył(a): 26.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) piotrf » 15.08.2012 11:37

Jacek S napisał(a):Przydałoby się więcej zdjęć.




Całkowicie się z Jackiem zgadzam . Zrobi się piękniej :)


Pozdrawiam
Piotr
olcia85
Odkrywca
Avatar użytkownika
Posty: 112
Dołączył(a): 11.08.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) olcia85 » 15.08.2012 16:55

Jacek S napisał(a):Przydałoby się więcej zdjęć.


Pozdrawiam

Amen:)
bblu
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1789
Dołączył(a): 06.01.2012

Nieprzeczytany postnapisał(a) bblu » 15.08.2012 20:01

Kolejna znakomita relacja,wiele przydatnych informacji, piękne zdjęcia Budapesztu i czekamy na cd. :D
Aldonka
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4240
Dołączył(a): 07.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) Aldonka » 15.08.2012 21:28

Zapowiada się ciekawie. Muszę w końcu zobaczyć ten Budapeszt bo kusicie swoimi zdjęciami niemiłosiernie już od dawna :)
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Węgry, Bośnia, Chorwacja i Włochy (czerwiec 2012)
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone