Miskolc, Lillafüred i Miskolc-Tapolca.Mała uwaga zamiast wstępu. Przed wyjazdem obstawałam przy stanowisku, że jedziemy zwiedzać, a nie tyłki moczyć na Węgrzech….och, jakże się myliłam
i … nie narzekam.
Pierwszy wypad musiał być blisko po całym poprzednim dniu w samochodzie. Padło więc na Miskolc. W wielu miejscach czytałam, że miasto jest niegodne uwagi, więc zdecydowaliśmy się zajrzeć jedynie na zamek w Diósgyőr.
Diósgyőr czyli "zamek Królowej" jest zrekonstruowany, zbudowany z betonu, ponieważ został całkowicie zrównany z ziemią i to, co oglądamy jest wynikiem prac wykopaliskowych oraz odbudowy, która bardzo wiernie i sugestywnie oddaje kształt i atmosferę dawnej warowni.
Zamek służy jako miejsce imprez plenerowych, nawiązujących do średniowiecza. Dla zwiedzających udostępnione są dwie południowe wieże, skąd roztacza się panorama samego zamku z wyraźnie widocznymi pozostałościami po fosie. Od południa, zachodu i północy otaczają nas stoki Gór Bukowych, na wschodzie zaś widać centrum Miskolca z wznoszącymi się nad nim wzgórzami Avas.
O tym, jak ważnym miejscem dla Węgrów jest zamek Diósgyőr świadczy fakt, iż jego wizerunek był umieszczony na banknocie 200 forintowym.
Niestety, nie wszędzie udało nam zajrzeć – niektóre wrota były zamknięte, ale w parę miejsc zajrzeliśmy.
Następnie pojechaliśmy do Lillafüred, malutkiej miejscowości położonej wśród lasów Gór Bukowych. Naszym towarzyszom podróży miejsce to przypominało Szklarską Porębę. Podobało się wszystkim.
Do Lillafüred można dojechać z Miskolca kolejką wąskotorową, my jednak mieliśmy jeszcze w planach jeden punkt programu, więc wybraliśmy szybszy i bardziej niezależny środek lokomocji.
Chcieliśmy zobaczyć Jaskinię św. Anny. Niestety, nie udało się, gdyż jest tam tylko parę terminów zwiedzania, w którym minimalna liczba uczestników wynosi 10. Nas było mniej.
Pospacerowaliśmy więc, oglądając sam hotel (z zewnątrz), zaglądając do restauracji, której okienne witraże przedstawiają historyczne wizerunki węgierskich zamków.
Podziwialiśmy też sztuczny wodospad na rzece Szinva, najwyższy na Węgrzech (20m.) i sztuczne jezioro Hámori.
Na koniec każdy skonsumował po węgierskim fast-foodzie, czyli langoszu.
Resztę popołudnia spędziliśmy, jak chyba wszyscy Polacy przebywający w okolicach Miskolca, na kąpielisku Miskolc-Tapolca. Z racji deszczu, poznawaliśmy uroki jedynie części wewnętrznej. Mnie, która byłam po raz pierwszy w tego typu placówce, podobało się, choć pewnie kilka minusów też bym znalazła.
Refleksja: pewnie tam wrócimy, bo jednak chcemy zajrzeć do Miskolca i wyrobić sobie swoje zdanie o tym mieście, zwłaszcza, że jest tam cerkiew z pięknym ikonostasem.