MezőkövesdStolica regionu Matyó, katolickość w środku protestantyzmu. A przede wszystkim wspaniałe kwiatowe hafty [jeden z wrzaskunów (facet) stwierdził, że to jak u nas w Łowiczu
].Lud ten został ukochany przez jednego z największych władców Węgier – Macieja Korwina. W 1461r., w zamian za poparcie w wojnach z Czechami, nadał osadzie prawa miejskie i inne przywileje. Mieszkańcy natomiast upodobali sobie imię Mátyás.
Miasteczko senne, wszystkich chyba wywiało na kąpielisko.
Połączyliśmy przyjemne z pożytecznym. Po mszy w kościele św. Władysława (co niektórzy próbowali śpiewać po węgiersku
) obejrzeliśmy freski przedstawiające scenki z życia członków społeczności Matyó, oczywiście związanych ze sferą religijną.
Obok kościoła znajduje się muzeum. Malutkie, ale warte obejrzenia, choćby ze względu na wspaniałe stroje. Ciekawostka: mężczyźni nosili oprócz spodni coś w rodzaju sukni z szerokimi rękawami. Odświętne były haftowane w kwiaty. Młody się trochę podśmiechiwał, ale doszedł do wniosku, że co kraj to obyczaj.
Zdjęć niestety nie zrobiliśmy.
Po takim wstępie udaliśmy się w kierunku żywego skansenu w środku miasta. Jest to Hadas. W kilku chatach można było sobie pooglądać różne rzeczy charakterystyczne dla tego regionu. Część z tych rzeczy – jak pierniki – są charakterystyczne chyba dla całych Węgier. I tutaj moje pytanie – czy ktoś wie, dlaczego robione są pierniczki z lusterkiem? Można było też zakupić te produkty.
Tak więc były pierniczki, malowane jajka, meble, ubrania, instrumenty muzyczne. Nie do wszystkich chat zaglądnęliśmy (były zamknięte), jednak byliśmy usatysfakcjonowani tym, co zobaczyliśmy. Zaglądnęliśmy też do dwóch kościołów, w których występują elementy ludu Matyó, kościół św. Władysława (szent László templom), zjedliśmy pyszne lody i wróciliśmy do bazy, bo wieczorem czekała nas wyprawa do piwniczki gospodarza. Zanim jednak tam trafiliśmy, musieliśmy przejść przez … cmentarz. Dla nas była to ciekawostka regionalna, ponieważ niektóre nagrobki były zwrócone plecami do reszty grobu oraz wizerunek kielicha zamiast krzyża. Jak wytłumaczyli nam nasi gospodarze, kielichy mają protestanci – kalwini, a krzyże – katolicy. Jeśli chodzi o inne ustawienie nagrobków, ma to ułatwić znalezienie grobu, bo napis widać od drogi.
Wino zostało popróbowane, skonsumowane, zakupione i wszyscy byli zadowoleni.
Mezőkövesd-ZsoryCały dzień spędzony na kąpielisku obok Mezőkövesd. Polaków dużo, pijących piwo Karpackie też. Fajna część dla maluchów, z żółtymi płytkami (ciekawe czemu), dwa baseny z wodą leczniczą (jeden pachnący torfem, drugi – siarką), z normalną wodą też. Można było poćwiczyć aqua-aerobik lub popływać w lodowatej wodzie. Informacje przy kasach również po polsku.
Opiszę jeszcze zabawną sytuację na parkingu. Parking płatny, więc ustawiamy się w kolejce do automatu, żeby sobie bilecik zakupić. Na automacie widnieje informacja, że przyjmuje monety o nominale 100 i 200 forintów. Przed nami ze 3 osoby. Pierwsza trzyma garść monet i wrzuca je automatu, a one … sruuuu i wylatują z powrotem. Klient klnie (chyba, bo po węgiersku to szło
), a automat dalej wypluwa kasę. Obok stoi pan, sprzedaje arbuzy i podpatruje, za czym kolejka ta stoi. W końcu się zlitował i podszedł do gościa. Wziął te 100 i 200 forintówki i zaczął nimi rzucać o bruk. O dziwo, każdą walniętą o bruk monetę automat przyjmował w swe czeluści. Wyjaśnienia fenomenu nie zrozumiałam, więc go nie przedstawię.