RZYM – miasto kościołów, fontann i kamieni Odcinek IPodobno wszystkie drogi prowadzą do Rzymu...
Hmmmmmm..., mnie jakoś długo nie mogły doprowadzić
, a przymierzałam się do tego Rzymu od kilku lat.
Ale zawsze jak zaczynałam planować, wychodziło mi, że jest za daleko i dwa bite dni w drodze trzeba spędzić
.
No i przegrywał Rzym, a to z Ligurią, a to z Toskanią, a to z Gardą.
Ale w końcu dojrzałam do tego, że istnieją samoloty
.
Pewnie będziecie się ze mnie śmiać, ale to była nasza pierwsza podróż samolotem
.
Ale poza tym, że samolot szybko nas tam przetransportował, pod wszystkimi innymi względami przegrywa z Jeepem.
Już jak zaczęłam czytać, co mogę spakować i w jakich ilościach do bagażu podręcznego, wiedziałam, że nie ma to jak stary dobry Jeep, do którego mogę zapakować wszystko, co tylko mi się ubździ
.
No ale jakoś ogarnęłam ten bagaż podręczny, nasze walizki miały wymiary ciutkę większe niż te wymagane przez Ryanaira, ale bez problemu weszły w ichni koszyk, tzn sami dla swojego spokoju sobie sprawdziliśmy, bo przy wejściu do samolotu nikt nam tego nie sprawdzał.
Reszta też poszła sprawnie, przed startem powiedziałam tylko, że jak już byśmy się mieli gdzieś rozwalić
, to niech to będą Alpy albo Jadran
. Zuzia popatrzyła na mnie dziwnie i postukała się w czoło
.
No ale przeżyłam
, a Alpy i Jadran mam zamiar zobaczyć z poziomu ziemi już w najbliższe wakacje
.
Podróż samolotem przebiegła całkiem przyjemnie, ale dobrze, że do Rzymu leci się 2 godziny, bo dłużej bym nie wysiedziała, straszna nuda
.
Początkowo było jeszcze coś widać za oknem, choć siedzieliśmy na skrzydle, które mi wszystko zasłaniało
.
Wbrew temu, co czytałam wcześniej, mieliśmy numerowane bilety i nie było żadnej walki o miejsce po wejściu na pokład
.
Okno było trochę brudne, ale coś tam było widać
Potem nad Alpami już było widać słabiej
.
Dopiero gdy podchodziliśmy do lądowania znowu można było sobie popatrzeć
.
Lądowanie było dosyć twarde, ale pilot i tak dostał nieśmiałe oklaski
.
Rzym przywitał nas ... no nie słońcem, niestety, ale temperatura tego dnia wynosiła 23 stopnie, a był to 18 dzień lutego, godzina 15.30
.
Był to najcieplejszy dzień podczas całego naszego pobytu, no może jeszcze ostatniego dnia, gdy byliśmy nad morzem, też było tak ciepło
.
Pewnie pamiętacie, że uwielbiam latać po kościołach
, więc tym razem poszłam na całość i zamieszkaliśmy w ... klasztorze
,
o właśnie w tym
A tak na serio, to miejscówka była super, taniutko, czyściutko i wszędzie bliziutko
.
A że śniadania jedliśmy w nietypowym, jak dla nas towarzystwie, to tylko taka dodatkowa atrakcja
.
Przy klasztorze był piękny, ogromny ogród, w którym mieszkały kaczki, żółwie, ryby i pappagalli.
Papugi żyjące na wolności były dla nas nowością i super atrakcją
.
Nasz dom leżał na wzgórzu Celio, na wprost Koloseum.
Gdy rano, a może to jeszcze była noc
, wyszłam na tradycyjny rekonesans po ogrodzie, miałam takie widoki
.
Za dnia było tak
.
Były w naszym ogrodzie też kamienie, a jakże
.
To tyle o naszej miejscówce
,
w kolejnym odcinku będą "te kamienie"
więc
cdn .