Moja funny story.
Było to w czasie powrotu z objazdu Grecji (2001r wrzesień-początek października).
Wracaliśmy z moją drugą połówką po sytym wyjeździe dookoła tego pięknego kraju - a tego dnia akurat wypadały jej urodziny.
Powrót był jednak od samego początku naznaczony niezbyt przyjemnymi okolicznościami, bo nie dość, że nie umiałem wyjechać z Aten (kompletnie dziwaczne oznakowanie wyjazdu na północ), to w dodatku w którymś momencie coś się schrzaniło w skrzyni biegów i... przestały wchodzić biegi 1 i 2.
Ruszanie na trójce to męka dla sprzęgła i auta...
A tu jeszcze ateńskie wzgórza i droga akurat musiała oczywiście prowadzić pod górę zamiast w dół.
Nie wiadomo dlaczego się tak zepsuło- prawdopodobnie z upału linki stalowe wybieraka się obluzowały czy cuś. (potem o dziwo- samo się toto naprawiło jak w bułgarskich górach zrobiło się zimniej!).
No więc próbujemy wyjechać z tych Aten i po raz drugi trafiamy do...Maratonu. Nasz maraton trwał 3 -4 godziny i zakończył się gdzieś na wschodnim wybrzeżu, późnawym wieczorem w jakiejś mieścinie z portem. Poszliśmy zjeść urodzinową kolację. Sałatki z fetą, przystawki, coś tam... coś tam. Ale jakoś mnie zebrało na dodatkowe danie i zamówiłem spaghetti z serem i mięsem.
Jak kelner to przyniósł, to zdębiałem...
micha przypominała tacę do pizzy XXL!!!
Jak my to zjemy do licha?
No i wsuwalismy powoli, ale nie daliśmy rady wszystkiego.
Na samym poczatku jednak- kelner przyniósł nam dzbanek z płynem.
I chyba z tego przemęczenia tym obżarstwem oraz owym "maratonem ateńskim" ni z tego ni z owego cuś mi sie popierniczyło w głowie odnośnie wiadomości o greckich restauracjach jakie wcześniej czytałem w przewodniku Pascala. I spytałem tego kelnera pokazując na ów dzbanek: "To jest ouzo?"
A facet zrobił baardzo zdumioną minę i mówi mi średnia angielszczyzną:
: Jakby to było ouzo, to byłbyś już kaputt!" hahahahaha!!!
Wyjaśnienie : ouzo to rodzaj wódki, zaś w Grecji podaje się zwyczajowo w restauracjach dzbanek z wodą. Ja do dzisiaj nie wiem jak i dlaczego, ale byłem wtedy przekonany, że facet podał nam ouzo- bo zapomniałem, że to wódka! Ale się ten kelner ze mnie potem nabijał...
Jednak to nie był jeszcze koniec wesołego powrotu z Grecji. Nazajutrz pruliśmy autostradą na północ, po moich zaledwie 2 godzinach spania. Rankiem gdzieś na samotnej stacji benzynowej ochlapaliśmy się nieco wodą, umyliśmy się nieco i przy okazji zatankowałem. Na stacji jednej z sieci (Agip) była akurat jakaś promocja. Za ilość litrów i zakup wody mineralnej dostaliśmy taki pokrowiec turystyczny na babskie kosmetyki z greckim napisem.
No to fajnie- mamy kolejną pamiatkę. Widzę na afiszach, że w ramach tej promocji można dostać jeszcze jakieś inne rzeczy, ale trzeba więcej zatankować- były jakieś batoniki i T-shirt.
No nic- jedziemy dalej. Trasa malownicza, ale upał duży (jak na 9 październik to naprawdę duży!). Dzień mija, kilometry uciekają. Verginę i grobowce macedońskie (w tym Filipa II- ojca Aleksandra Wielkiego) musimy odłożyć- czas nas goni.
Dojeżdżamy znowu do Salonik. Ta sama droga, te same ulice, ta sama pora dnia - późne popołudnie.
I ta sama stacja co wtedy- jak jechaliśmy na południe do Meteorów.
Znowu Agip. Tym razem tankuję do pełna, żeby w Bułgarii nie szukać stacji. Podchodzi facet -pracownik stacji. Zatankowawszy, odkładam pistolet na pompę i patrzę na niego. A on mi coś pokazuje na moją koszulkę. Patrzę na siebie, czy coś ubrudziłem, ale nie widać nic takiego.
On znowu mi kiwa i pokazuje najpierw na koszulke i moje ramię a potem na budynek stacji. Nie zajarzyłem wszystkiego a w dodatku facet ni w ząb po angielsku czy niemiecku, no więc zonk i muszę go gestykulacją naprowadzać, żeby mi potwierdził. I wtedy mnie olśniło i przypomniałem sobie o tamtej promocji na stacji Agip. No jasne! Zatankowałem do pełna, więc dostanę T-shirta. Fajnie. I pokazując mu mówię: "T-shirt? Za tankowanie, tak?"
Tak- kiwnął. I pokazując na moją koszulkę i budynek stacji pytam: "Tam po T-shirt?" Tak tak- kiwnął głową. "Promocja?" pytam. "Yes yes" (jednak coś tam umie angielskiego...)
No to dobra- idę. Przychodzę do kasy. Płacę za paliwo i pytam kasjera o ten T-shirt . A kasjer jakoś nie rozumie o co biega. Pytam ponownie o T-shirta i mówię, że wiem o tej promocji. Ale kasjer jakoś nie za bardzo kojarzy, bo z jego angielskim jest kiepsko. Ludzie obok stojący zaczynają sie gapić - na mnie- czego ja chcę. Pyta więc swego kolegę obok, czy tamten coś wie i czy może mi pomóc. Pytam teraz jego o to samo- pokazując moją koszulkę i mówiąc, ze ich pracownik mnie tu wysłał po T-shirta.
Ten zdziwiony odpowiada łamańcem angielskim, że nie bardzo wie o co chodzi. No wiec jeszcze raz pół migowo a pół językowo, powoli i wyraźnie tłumaczę, że zatankowałem do pełna- jest tego ponad 50l i czekam na ten T-shirt z promocji. Ludzie już nieco poirytowani w kolejce. Koleś się jeszcze bardziej zdziwił i chyba też nie do końca rozumiał. Pomyślałem: "ci Grecy to mogli by sie języków nieco lepiej poduczyć..."
Koleś w tym momencie wpada na pomysł i... prosi aby poczekać, bo wezwie szefa stacji i na pewno z nim się dogadam.
No dobra, ale już mnie zdziwienie jakieś brało, że tak to opornie idzie.
Przychodzi szef stacji i grzecznie, dobrym angielskim pyta w czym problem. Po raz czwarty tego dnia tłumaczę dokładnie na co czekam.
Szef też zdziwiony patrzy na mnie jakbym mu chciał tego T-shirta rąbnąć. W końcu pyta mnie skąd wiem, że mam dostać w ogóle cokolwiek.
(w tym momencie pomyślałem, że albo mam zwidy, albo ktoś robi sobie ze mnie jaja. No jestem zmęczony, niewyspany jak cholera, jest upał, ale jestem trzeźwy kurna! Trzech facetów udaje, że nie wie o co chodzi a to przeciez ich kolega mi powiedział i pokazał, że mogę dostać tę cholerną koszulkę, więc co jest?!) Mówię mu to i pokazuję przez szybę na tamtego pracownika. Wyobraźcie sobie, że szef wyszedł na plac ze mną i spytał tamtego, co mi naobiecywał!
Patrzę i widzę, że obaj zaczęli się mocno dziwić. Szef pyta tamtego a ten się tłumaczy gestykulując żwawo. ('Robi się nerwowo kurde'- myślę).
W końcu spojrzeli na mnie jakoś tak wesoło a ten szef mówi: "
Nie ma u nas żadnej promocji dzisiaj a on chciał Ci powiedzieć, że jak chcesz się umyć i swój T-shirt, to idź do łazienki...."
O ja piep...ę!!!! A to ci dopiero?!
Cały personel stacji został zatrudniony do wyjaśniania prozaicznej sprawy- że mogę się umyć w stacyjnej umywalce!
"Co? Naprawdę??? Hmmm... ok, rozumiem" stwierdziłem, "ale dlaczego on mi powiedział, że 'tak, promocja', gdy go spytałem?"
Aaaa wiesz, on nie zna angielskiego, ale chciał być miły"......
Do dzisiaj nie miałem zabawniejszej historyjki.