Ja rok temu pakuję Jeepa po dach, za godzinę wyjazd na Cres. Ostatnia walizka, wyjazd z podwórka, staję ok 50m od swojego domu pod sklepem kupić "szlugi", wracam do samochodu, coś kapie pod nim - widzę.
Okazuje się, że strzelił przewód od wspomagania kierownicy. Cholera jasna - myśle i zawijam zpowrotem pod dom. Rozbieram się do majtek i wchodzę pod dziada. Widzę ubytek; pęknięcie przewodu gumowego zaraz na przejściu do rurki aluminiowej. Tak mi było szkoda wakacji i czasu, że nie namyślając się za dużo, obcinam (skracam) przewód do wspomagania, element pęknięty wyrzucam a gumę zakładam na rurkę aluminiową. Widzę, że odstawiam typową "fuszerkę" ale pogoda ładna a my, mamy już 45 minut spóźnienia
. Nie było czym zacisnąć gumy, używam więc kawałka drutu i kombinerkami zakręcam do zaciśnięcia. Nie myślałem o warsztacie, prawidłowej naprawie; tylko o tym aby już być w drodze. Powiecie, że daleko nie ujechałem....
Do tej pory nie ruszałem tego przewodu. Kupiłem już nową gumę, zacisk także i zrobię tą naprawe przed tegorocznymi wakacjami. Ale można zauwarzyć do czego zdolny jest człowiek i jak mu zależy na urlopie, że potrafi naprawić i sprostać każdemu wyzwaniu. Nawet jeśli do końca nie wie co robi...
Dlaczego tak się spiesze jadąc do Chorwacji.
Miałem kiedyś fajny samochód Audi A6 z silnikiem 2.6 V6. Gdy motor był bardzo gorący pracował nierówno, strzelał, tracił moc itd. Byłem nim dwa razy w Chorwacji. Starałem się jak janmniej zatrzymywać, bo gdy obroty spadały poniżej 1 tyś to "cuda" działy się z silnikiem. I tak zmęczony spokojnie zjeźdrzam na parking, zatrzymuję samochód a tu po chwili słyszę z silnika jakieś jęki, strzały i zgrzyty....wołam zaraz wszystkich szybciutko zpowrotrm do autka i w drogę.
Samochód do tej pory jest w rodzinie, szfagier nim pomyka, i czasem ta audiczka tak właśnie ma; gdy się za dużo zmęczy na wolnych obrotach dzieją sie prawdziwe jaja.
Na koniec napiszę jeszcze coś ciekawego a dla mnie strasznego.
Na wyspie Cres gdzie spędzam urlop w moim apatramęcie nie ma prądu. Pewnego razu zabrakło gazu w domu i lodówka przestała działać. Miałem troszku "chabaniny" więc włożyłem ją do małej lodóweczki i do samochodu podpiołem na 12V. Potem było piwko 1,2,3 piwko i zapomniałem o mięsku. Wieczorem okazało się, ża aku padł. Zabrałem się, ze znajomym za podłączanie kabli aby odpalić z jego aku. Podpieliśmy kable, przekręcam kluczyk i nic! Po chwili widzę, że coś się dymi z jego silnika. Podchodzimy wystraszeni i patrzymy.....kable się topią!!!! Okazało się, że wariat pomylił + z - i podpioł odwrotnie. Całe szczęści, że nic nie stało się z komputerami w naszych samochodach i cało wróciliśmy do domu.