Przed wyjazdem sprawdzałam temperaturę wody w morzu i faktycznie w okolicach Sibenika było najzimniej, ktoś nawet skarżył się, że jest 18st. Co innego czytać, co innego doświadczyć na własnej skórze. To był chyba trzeci dzien pobytu, człowiek jeszcze nienasycony, nie wyłaziłby z wody wcale, a tutaj taka niespodzianka. Woda jak lód. Nie przesadzam nie dało się wejść, łupały kości, a żar z nieba się leje. To ryzykując odmrożenia wisieliśmy w poprzek materaca mocząc tylko nogi dla ochłody, ale aż kuło w skórę. Taaaa można było jechać do Norwegi, bliżej a woda pewnie o podobnej temperaturze. Na szczęście kolejne dni przyniosły ocieplenie, w dzień wyjazdu wynosiła błogie 24 st.A oto skoki mojej latorośli:
Starszy syn - oszczędnie:)
Pogoda jak na chorwackie warunki rzekłabym stonowana. Dwa dni pełne zachmurzenie. Odetchnęliśmy z ulgą, bo opaleni byliśmy już mocno i filtry nr 30 i 50 poszły w ruch. To co robimy? Może jakaś wycieczka? Na zachodzie chmury burzowe się zbierają, ale my w samochód i do Sibenika na stare miasto.
Ale piękne. Wąskie uliczki, cały labirynt, białe kamienie, figi, cedry, wyślizgane posadzki, sklepiki. Bajkowo, uroczo i tak bardzo włosko. Cóż… Imperium rzymskie i tam dotarło Grzmi coraz groźniej, ciemne chmury, pierwsze krople, a my twardo – zwiedzamy. Dopiero mocno padający deszcz zmusił nas do biegu do auta i powrotu do domu, zahaczyliśmy po drodze o Plodine, Konzuma, trzeba było uzupełnić zapasy Karlovacko, a i lubienica się skończyła a jeść trzeba.
Wypoczywamy, opalamy się, szczęśliwi czasu nie liczą, aż jeden dzień gdzieś zgubiliśmy. Samochód z pieczywem podjeżdża codziennie rano pod dom, więc na śniadanie świeża bagietka z oliwą.
Dietę szlag trafił, a trudno, zacznę odchudzać się po powrocie. Obok parkował zawsze samochodzik i pani sprzedawała warzywa,obwarzanki. Podjeżdżał też samochód z oliwą i rybami. Tylko miał dziwną technikę sprzedaży.
Wjeżdżał akurat pod nasz balkon, trąbił przeraźliwie, przez okno krzyczał „ ULJE” i na pełnym gazie odjeżdżał. Dziwne podejście może liczył, że klienci zaczną go gonić??? Bo wszystko trwało może 30 sekund.
Co kraj to obyczaj.
Podziwialiśmy piękne jachty, które cumowały w zatoczce niedaleko plaży.
Słuchaliśmy Chorwatek, które śpiewały sobie wieczorami na pomoście rzewne chorwackie piosenki.
Spacer po okolicy i spotkanie z potworem:
Widok ze wzgórza na naszą zatoczkę:
I tylko zegar nieubłaganie odliczał minuty do naszego wyjazdu. I wreszcie…..stało się. Pakujemy się, bagaży chyba nam przybyło, a przecież tyle słoików z pulpetami zjedzonych..no tak ale kupiliśmy dżemy i soki, figi suszone będzie ze trzy kilogramy, że o zapasach rakiji i oliwy nie wspomnę.
Jechaliśmy wzdłuż wybrzeża do Zadaru,aby jeszcze oczy nacieszyć modrym Jadranem. Potem na autostradę a tam ruch, że ho ho. Co druga rejestracja to Polacy. Wyczekali jak my do ostatniej chwili momentu i ruszyli do kraju. Dobrze, że nie pada jak rok temu.
A tutaj na 168 km autostrady A1 korek – kto z Was stał tam w tym roku:) ? I to taki, że nic się nie rusza. Silniki wyłączone, drzwi otwarte, muzyka gra, ludzie spacerują dookoła, panowie ( nie moi ) poszli na stronę za potrzebą i myślą, że jak staną tyłem to tak można. No więc Panowie. Nie można! To nieestetyczne, nieeleganckie i w ogóle i w szczególe. Taki off topic mi się wyrwał z głębi serca.
Godzinę jechaliśmy, o ile można to nazwać jechaniem ,7 km. Przy wyjeździe z parkingu było stłuczonych chyba z 5 samochodów, bo tyle lawet naliczyłam. Potem rozmawialiśmy z Polakami na kolejnym parkingu, że za nami, na początku korka też zbiły się z rozpędu jakieś samochody. Mąż się denerwował, bo czas uciekał, a on chciał przez Węgry jeszcze za widoku przelecieć, a to było coraz mniej realne.
Ostatni parking przed Varaźdinem, kanapki, kawa, oddałam kierownicę mężowi. Niech tnie przez madziarską krainę. Słoweńcy wyjątkowo skrupulatnie przyglądali się dowodom osobistym na granicy, trochę się denerwowałam, bo dowód męża był nadpęknięty. Do wymiany znaczy się. Ale udało się. Jedziemy. Ruch mały, droga jak to droga, Road 86. budują, poszerzają ją, ciekawe kiedy otworzą tam płatny kawałek, trzeba będzie zmienić przyzwyczajenia. Mówię jak stary wyga a jechałam tam dopiero 4 raz, licząc oddzielnie w każdą stronę Do Słowacji wjechaliśmy już po ciemku, przejęłam kierownicę, włączyłam Metallicę , rodzina poszła spać, a ja w pedał i do Polski. Dostałam takich skrzydeł, jechało mi się świetnie, nawet deszcz w okolicy BB i zamknięty mcdonald nie popsuły mi przyjemności z jazdy. Dopiero gdzieś za Częstochową zapytałam męża, czy by się nie zamienił. „ No tak szarżowałaś, że bałem się zapytać:”.
I tak ekspresowo dobrnęliśmy do końca opowieści i do końca urlopu. Dziękuję wszystkim, którzy wytrwali:)
pozdrawiam serdecznie