Jeżeli jeszcze macie siłę czytać dalej to….
Urlop trwa. Największymi problemami codziennej egzystencji jest podjęcie decyzji czy idziemy na plażę teraz czy za 30 minut. Pijemy Ozujsko czy Karlovacko, smarujemy się filtrem 30 czy 50 I tak przez dwa tygodnie.
Nie byliśmy nic zwiedzać, po prostu chciałam nacieszyć się wodą, słońcem i totalnym nieróbstwem. Nie czułam się na siłach chodzić po najpiękniejszych nawet zakątkach przy 30 stopniach w cieniu. Co nie znaczy, że tak zupełnie nic się nie działo.
Pierwszego dnia na plaży nad naszymi głowami zaczęły krążyć samoloty straży pożarnej, nabierały wodę wprost z zatoki i leciały nad ląd. Jeden, drugi, trzeci i tak przez bite 2 godziny.
Jak latają i to tak intensywnie, to znaczy, że się gdzieś pali i to intensywnie. Ale jak już powiedziałam – rozum wyłączony. Leżymy i robimy im zdjęcia. Dopiero po powrocie do domu w necie przeczytałam, że w tym dniu 20 km od nas paliło się z 500 ha lasów. Poniżej zdjęcia z drogi do Splitu. Współczuję tym ludziom na balkonie. Tak blisko ogień ich domów.
Dwa dni później na wzgórzu z 3 km od nas zobaczyliśmy ogień jak szedł szeroką ławą przez wyschnięte łąki. Mąż aż poszedł do gospodarza pytać, czy nie trzeba uciekać. „nie trzeba, o już przyleciał samolot, zaraz zgasi” ludzi przyzwyczajeni. W tamtym czasie ciągle widać było słupy dymu na horyzoncie i samoloty na niebie.