24, 25 lipca - nocne wianie, dzienne spacerowanie i fruwających majtek łapanie
W nocy z 23/24 lipca zaczęło strasznie wiać. Huczało, gwizdało, duło, czy jak to tam jeszcze nazwać - w każdym razie rok temu czegoś takiego nie przeżywałam. Rano wielkie zdziwienie - nie słychać cykad, choć słońce piękne i na niebie ani jednej chmurki.
Nadal jednak wieje, więc pewnie cykady nie mają siły, czy co???.
Już po powrocie do domu starałam się zgłębić zagadkę "niecykania" cykad i wyczytałam to, o czym wcześniej nie wiedziałam:
"Charakterystyczny jest wydawany przez nie dźwięk - tzw. "pieśń zalotna" samców. Siła brzmienia "chóru""grupy tych owadów często przekracza 100 dB"
To znaczy, o tym, że głośno cykają, to wiedziałam i na własne uszy słyszałam - ale że to pieśń zalotna samców??? Widać te samce kochliwe
mocno są, skoro tak się bezustannie zalecają...
Wiatr wiał zdecydowanie od gór, ale zimny nie był - Bora? Nie bora?
W każdym razie morze wyglądało fantastycznie.
Najfajniejsze było to, że były to fale nie w kierunku brzegu, a dokładnie odwrotnie, a więc w kierunku wysp Brač i Hvar.
Tak ten wiatr zamieszał, że woda z letniej, jaką jeszcze wczoraj była, zmieniła się w chłodną, ba, nawet zimną. Tego dnia bardzo mało było amatorów kąpieli. Po sprawdzeniu stopą temperatury stwierdziłam, że ja do tych śmiałków na pewno tego dnia należeć nie będę.
Ludzie na plaży, ale w wodzie ani jednego :lol:
Wiało jeszcze kolejną noc. Mi z reguły silny wiatr w spaniu przeszkadza, więc spałam jak przysłowiowy zając pod miedzą, rzec by można "z szeroko otwartymi oczami". W związku z tym w pewnej chwili usłyszałam uderzające w tarasowe płytki "cosie".
Tymi "cosiami" okazały się bieliźniane szpilki, którymi wieczorem solidnie przytwierdziłam do sznura stroje kąpielowe i ręczniki. Wszystko to wiatr zerwał i szalało po tarasie, ale jedna rzecz postanowiła pofrunąć dalej.
Tak więc była to noc z malutką przygodą, jeżeli przygodą nazwać można łapanie przez wyrwanego ze snu męża, fruwających po ulicy Naputiča majtek od mojego stroju kąpielowego.
Dodam tylko, że majtki postanowiły sobie polatać o godzinie 3-ciej w nocy. Przygoda ta zakończyła się szczęśliwie, czyli powrotem marnotrawnych gaci tym razem nie na balkon, ale do pokoju, żeby im przypadkiem znów nie zachciało się wyfrunąć.
Spore fale na Jadranie i zimna woda to była dla nas zdecydowana nowość. Rok temu przez cały czas naszego pobytu morze było spokojniutkie, a tym razem już do końca naszego pobytu falowało, falowało i falowało....
Natomiast kolor wody był jeszcze bardziej fantastyczny niż zwykle.
Te wietrzne, ale jakże słoneczne dni wykorzystaliśmy głównie na dalekie spacery.
Łaziliśmy sobie w stronę Baskije Pole i spacerowaliśmy do Breli. Pod koniec drugiego dnia woda nieco "ścieplała" i można już było popływać. Jej temperatura z dnia na dzień wzrastała, jednak tak letnia, jak zaraz po przyjeździe, już nie była.
No to czas na zdjęcia z tych spacerów:
W stronę Breli
Żeby nie było wątpliwości, w jakim kraju jesteśmy
Tak mnie fale zadziwiały, że stały się prawie moim jedynym obiektem do zdjęć
Przy wieczorze trochę się podchmurzyło
Do słynnej skałki w Breli też doszliśmy, ale nie mam zdjęć, bo bateria padła. A jeżeli ktoś ma ochotę spojrzeć na tę skałkę, może zerknąć
tutaj
Brela piękna, fajne plaże, zatoczki, ale dla mnie troszkę za bardzo "pionowa"
Kolejna noc też była strasznie wietrzna. Tym razem minęła bez przygód, bo na balkonie profilaktycznie już nic nie powiesiłam
Spacer w stronę Baško Polje zaowocował takimi fotkami:
Tu załatwiam sobie ze Świętym urlop na przyszły rok
W oddali wyspy Brač i Hvar
W dalszym ciągu amatorów kąpieli brak
Po drodze odwiedziliśmy przyplażowy bar o nazwie Viagra R, którego reklamą na morzu była taka jednostka pływająca
A to schodek - mój rówieśnik - dlatego na zdjęcie sobie zasłużył
I droga powrotna do Baški
Dla mnie to taki baškowy Zlatni Rat
Przy klubie Oseka
Prawie jesteśmy z powrotem
Tak się tego dnia naspacerowaliśmy, że do żarełka mięsną platę zamówiliśmy
Plata jeszcze bez mięsa...
...i z mięsem
I na dziś to byłoby na tyle...
Pozdrawiam wszystkich