Ależ furorę zrobiły te moje CRObuciki
Relacji ciąg dalszy...
22 lipca - plażowanie, opalanie, kolejnych dni planowanie
W ubiegłorocznej relacji pisałam, że ja, śpioch z natury
w Chorwacji nie mam żadnego problemu ze wstawaniem. I tym razem nie było inaczej. No, jakoś oczy mi się tam szybciej otwierają i ogólnie szybciej się "pionizuję".
Mąż jest w ogóle rannym ptaszkiem, więc czasami już o 7, zanim słońce wyłoniło się zza górskich szczytów, piliśmy na tarasie kawę i jedliśmy śniadanie, podziwiając z jednej strony błękitny Adriatyk, a z drugiej pasmo gór Biokovo.
Widok na stronę południową
Widok na stronę północną
No i jeszcze rzut oka wschód - to stamtąd (zza tych szczytów znaczy się) słońce wychodząc witało się z nami każdego ranka
Te góry zawsze wydają mi się jakieś "wrysowane" w ten krajobraz, jakieś takie bajeczne, no nie wiem, jak to jeszcze nazwać - po prostu niesamowite.
Może tak mam, bo rzec by można, że góry mam we krwi (mój tata to oryginalny góral spod samiuśkich Tater) a wodę i morze kocham od dziecka, więc tam, w tej Bašce, mam to wszystko w jednym miejscu i stąd to całe moje zwariowanie
I choć wpatrywałam się i wpatrywałam
, żeby już mieć dość i nie zerkać tu i ówdzie - widoki wcale znudzić mi się nie chciały.
Śniadanka wyglądały właściwie podobnie: sery rożnego rodzaju (tzn. nie wszystkie na raz, ale każdego dnia inny), pšrut, oliwki, pomidory, papryka, czasem na talerz wpadła jakaś sardyna, albo tuńczyk zapuszkowany, kawałeczki burka z serem albo mięsem, no i chorwacki chlebek, który nam strasznie smakuje.
Nasz stolik śniadaniowy, jeszcze w cieniu
A to mój hicior z serii "dodatki do żarełka" - majonez i ketchup w jednym, o którym kiedyś pisałam z Plumkiem, że to jedna z tych rzeczy, co to w Chorwacji są, a w Polsce nie ma.
Nawet przywiozłam kilka takich tubek do Polski dla moich chłopaków, bo rok temu strasznie się w tym majonezo - ketchupie czy ketchupo - majonezie rozsmakowali.
Tego dnia po śniadanku wybraliśmy się na plażę. Wędrowaliśmy spory kawałek w stronę Promajny, by uniknąć tłoku, który w Bašce w szczycie sezonu na głównych plażach, jest, niestety, nieunikniony.
Mój główny cel tego dnia - to trochę zbrązowić kolorek skóry. Mąż, który niekoniecznie lubi się opalać, czas, w którym ja łapałam słoneczne promienie
, spędził w większości w wodzie
.
Żeby nie czuł się tam samotnie, czasami krążyłam wokół niego na materacu.
Z tym materacem to był niesamowity ubaw, bo ja, wysmarowana za radą naszej ubiegłorocznej gospodyni, oliwą z oliwek, a więc wytłuszczona na maksa, raz po raz, się z niego zsuwałam. Ponowne umieszczenie ciała na materacu też było nie lada problemem. Tak się obydwoje z tego mojego spadania i wdrapywania uśmialiśmy
, że męża bolały później mięśnie brzucha a mnie skurcze łapały w policzki i miałam na nich zakwasy.
A co do tego smarowania oliwą z oliwek - to naprawdę super pomysł - sól się tak ciała nie trzyma, a przecież o prysznic na "dzikiej" plaży trudno. Oczywiście najpierw smaruję się filtrem, bo po nałożeniu na siebie samej oliwy pewnie spiekłabym się jak racuch w gorącym oleju, a tak to się tylko lekko przyrumieniam.
Tak więc pomysł z oliwą jest dobry, chyba, że ktoś nie lubi być oliwowo - oślizły, bo wtedy tej tłustości na sobie na pewno nie zniesie.
W czasie przerw w opalaniu i kąpaniu pstrykałam jakieś fotki.
Po południu, kiedy trochę ochłonęliśmy od upału "klimatyzując" się w pokoju, wypuściliśmy się na jakieś jedzonko. Wędrując sobie przybrzeżną promenadą snuliśmy plany na kolejny dzień.
Ponieważ moja skóra trochę odczuwała już skutki promieni słonecznych, stwierdziliśmy, że odpoczniemy sobie od plażowania, pojedziemy co nieco zwiedzić, a w ciepłym Jadranie popływamy sobie późnym popołudniem.
Wieczorem omówiliśmy wszystko dokładnie, popijając na tarasie crno vino i ciesząc oczy takimi widokami:
A szczyty górskie płonęły w zachodzącym słońcu....