W Chorwacji byłam tylko raz, w lipcu zeszłego roku, i od razu się zakochałam w tym kraju... Zabrał mnie tam mój Ukochany nie wiedząc, jakie ten kraj zrobi na mnie wrażenie. Piotrek był przed naszym wyjazdem w Chorwacji już trzykrotnie i wielokrotnie opowiadał mi o swoich wyjazdach, jednak same słowa nie oddają w pełni wrażeń, które można doznać tylko odwiedzając ten kraj. Człowiek chyba musi sam zetknąć się z tym przepięknym krajobrazem czy z architekturą, często sprzed wielu wieków, z zaskakująco przyjaźnie nastawionymi Chorwatami, z tym egzotycznym klimatem, żeby zrozumieć, czemu Chorwacja tak wielu ludziom łamie serca - do tego stopnia, że wracają rok po roku, czasem dokładnie w te same miejsca... Zdjęcia po części oddają to, co widzieliśmy, ale żeby złapać za serce jak to się dzieje w rzeczywistości trzeba chyba bardzo wprawnego oka i lat doświadczeń w dziedzinie fotografii. Ja jestem tylko amatorką robienia zdjęć i z niewielu zdjęć jestem zadowolona tak, by móc powiedzieć: wow!!! A takie wow!!! robiłam bardzo często mając przed oczami cudne chorwackie widoki... Czasami wręcz kończyło się bólami głowy, dosłownie... Aparat też tego nie wytrzymał, bo po powrocie do Polski wysiadł obiektyw i matryca....
Oczywiście jest wiele pięknych miejsc na świecie, które chciałabym jeszcze zobaczyć czy zwiedzić, ale gdybym miała wybrać miejsce, w którym chociaż raz w roku mogłabym odpocząć od codzienności, to wybrałabym Chorwację, a szczególnie Dalmację.
Ponieważ w tym roku w sierpniu również planujemy pojechać na wakacje do Chorwacji, więc zanim się ziszczą (jeżeli się ziszczą) nasze plany, postanowiłam zrelacjonować pokrótce naszą pierwszą wspólną wyprawę do kraju lawendy i wina...
W naszą pierwszą wspólną podróż wakacyjną wyjechaliśmy z Łodzi o 4:05, w sobotę. Miejscem docelowym był Okrug Górny na wyspie Ciovo i postanowiliśmy, że pojedziemy tam bez żadnych noclegów po drodze, tylko z krótkimi postojami dla rozprostowania nóg. Opuściliśmy Łódź deszczową i dość chłodną. Przejechaliśmy przez Polskę w 3 godziny. Piotrek kieruje fantastycznie. Na granicy w Cieszynie kupiliśmy winiety i zatankowaliśmy. U Pepików nudy, krajobrazy takie sobie i kiepsko oznakowane drogi, pierwszy Fridek Mistek, a potem się troszkę pokręciliśmy szukając właściwej drogi, straciliśmy jakieś 30 minut. U Austriaków betonowa autostrada, autostrada i jeszcze raz autostrada, świetnie oznakowana, aczkolwiek ani Wiednia ani miasta Gratz nie widzieliśmy, przez Wiedeń jedzie się obwodnicą na peryferiach miasta, a Gratz w ogóle omijaliśmy. Pod koniec trasy przez Austrię zaczęłam nawet walczyć ze snem, z czego wniosek że złe oznakowanie drogi lub jej brak służy prewencyjnie bezpieczeństwu na drodze, bo jedzie się dużo czujniej kręcąc głową w każdą stronę za wskazówkami co do właściwego kierunku podróży. Tak więc w Austrii trudno było mówić o atrakcjach, co naturalnie nie zniechęciło mnie, żeby używać przyrządów takich jak aparat fotograficzny. Olbrzymie wrażenie zrobiły na mnie wiatraki ogromnych rozmiarów z każdej strony drogi, i blisko i daleko; Jak się obserwuje, ile tych wiatraków się kręci produkując energię, to można odnieść wrażenie, że to przez nie pewnie cały klimat na świecie zwariował.