Jak zwykle planowanie wakacji zaczęło się po zakończeniu poprzednich. Lefkada chodziła za mną od kilku lat, ale tak się jakoś składało, że inne kierunki brały górę, może dlatego, że do celu nie można się teleportować. Niestety w drodze trzeba spędzić kawałek czasu, więc żeby już na początku reszty rodzinnej załogi nie zniechęcić tak długą i monotonną podróżą w aucie, to dojazd na miejsce miał trwać aż pięć dni
. Miał być przy tym urozmaicony postojami w różnych (bardziej lub mniej) ciekawych miejscach. Wyjazd w sobotę rano, trasa przez Zwardoń (nim tam dojedziemy trzeba przebić się przez Węgierską Górkę), Żylinę (tam też trzeba częściowo zwykłą drogą dojechać), gdzie wpadamy na autostradę (winiety miesięczne za 14E kupione przez neta -potwierdzenie przyszło SMS) i ciśniemy do Trnavy. Zjeżdżamy tam w kierunku granicy Sk (Komarno) / H (Komarom). Kawałek dalej znowu wbijamy na autostradę węgierską (również winieta kupiona przez net, nie wiem jaka cena, Węgry są dla mnie czarną plamą na mapie, nigdy nie mam ichniejszej waluty nic tam nie kupuję, przemykam ... ) i jedziemy prawie do granicy w Szeged. Ruch po drodze całkiem spory, wielu niemieckich
turystów zagląda w te strony. Na tablicach elektronicznych pojawia się info, że czas oczekiwania na przejściu granicznym w Roszke H/SRB to ok 180 min, odbijamy więc na przejście w Backi Vinogradi. Tam chwilę stoimy (ok 30 min), ale możemy sobie za to oglądać zbudowane przez Węgrów ogrodzenie, które ma chronić UE przed napływem nielegalnych imigrantów. Płot niby ładny, ale obawiam się, że lepszy przecinak (który pewnie można w pobliskim miasteczku dostać za kilka E) i problem z głowy. Rozważania te sprawiły, że czas oczekiwania na odprawę szybciej nam zleciał
. Jeśli chodzi o przejazd przez Węgry, to nuda, nuda i jeszcze raz nuda, no może w okolicach samego Budapesztu widać jakieś delikatne wzniesienia i jest kilka węzłów autostradowych co może wzbudzić lekkie (bardzo lekkie) emocje, ale ogólne wrażenie jest niezmienne. Później jeszcze tylko kawałek objazdu i znowu autostradą dojeżdżamy do pierwszego naszego celu - Nowego Sadu, tu ekscytacja jakby większa ale to pewnie wynikało z tego, że byliśmy coraz bliżej naszego miejsca (bo za oknem równie nudno jak na Węgrzech). Podróż trwała ponad 10 godzin. Apartament w niewysokim bloku z parkingiem na wewnętrznym dziedzińcu, ok 10 min od centrum, zarezerwowaliśmy na portalu na B. Jest późne popołudnie, pogoda zmienna (ciepło i chmury, czasem kropi deszcz), ale mimo to ruszamy na miasto coś zjeść i pospacerować chwilę. Z jedzeniem trochę nam zeszło i w sumie nie udało nam się zobaczyć chyba najważniejszego obiektu w Nowy Sadzie - twierdzy Petrovaradin. Spacer ograniczyliśmy do ścisłego centrum. Trafiamy na Plac Wolności,
przy którym mieści się między innymi budynek ratusza
katedra katolicka (zamknięta)
Obiekty zostały zbudowane w końcu XIX wieku. Głównym, tętniącym życiem, deptakiem w mieście
idziemy w kierunku Pałacu Biskupiego
tuż obok stoi cerkiew prawosławna św. Jerzego
Kawałek dalej zamknięta niestety cerkiew św. Mikołaja, co ciekawe to w niej, ochrzczone zostało w obrządku prawosławnym dziecko Alberta Einsteina,
Ostatni rzut oka na miasto.
.