No to może teraz zerkniemy na twierdzę. Wejście 600 leków.
tubylcy
No i to byłoby na tyle jeśli idzie o twierdzę. Trochę zgłodnielismy więc wracamy do miasta na poszukiwania. I tu niespodzianka.
To nie takie proste. Miasto wygląda jak wymarłe. Nie ma samochodów dużo sklepów czy banków pozamykane. Oni też mają sjestę czy po prostu u nich po południu się już nie pracuje. Życie toczy się zdecydowanie wolniej niż wcześniej. Coś tam kupujemy i ruszamy w drogę. Musimy znaleźć jakiś nocleg. Plan był taki aby poszukać coś w Duresz. Jedziemy na południe. Po drodze napotykamy jakieś hotele, ale jakoś bez efektu. Albo nie ma miejsca albo jakieś miejsce średnio ciekawe. w jednej knajpie przy stacji benzynowej gdzie jest też hotel chcemy zjeść. Niestety jest tylko kawa i orzeszki bo kucharz już poszedł do domu. Jest dopiero 16
Z takim podejściem do klientów, a lokal położony jest przy trasie głównej w stronę stolicy, nie wróżę im sukcesów. Swoją drogą ciekawe co jedzą goście hotelowi? Nic to jedziemy dalej.
W Duresz nasza nawigacja gubi się całkowicie. Miasto to biała plama. Pozostaje nam jazda według przewodnika i mapy i "czuja".
Kierujemy się w stronę morza a potem na południe wzdłuż niego.
Mieliśmy tu nocować a rano zwiedzać, ale wyszło trochę inaczej. Miasto poznaliśmy tylko przez szyby samochodu.
Wyjechaliśmy dalej w poszukiwaniu hotelu. Trafiliśmy do miejscowości Golem. W zasadzie to takie turystyczne przedmieście Duresz. Pełno hoteli wzdłuż plaży. Oczywiście poszliśmy zobaczyć jak wygląda morze w Albanii. Mieliśmy tylko chwilę bo trzeba gdzieś nocować. Może to i dobrze bo jakbyśmy rozejrzeli dokładnie to pewnie byśmy tu już nie wrócili, ale o tym więcej w dalszej części relacji.
Znaleźliśmy kemping, ale sprawiał wrażenie opuszczonego. Nie trafiliśmy na wjazd do niego.
No nic. Pytamy w hotelu przy plaży, ale nie ma miejsc.
W następnej linii zabudowy jest niezły hotel, ale został im tylko jeden dość drogi pokój - znaczy się 40 euro.
W następnej linii zabudowy są wolne pokoje i kosztują tylko 25 euro ze śniadaniem dla 3 osób. Hotel troszkę dziwny. Dość duży, ale są tylko 3 samochody w tym jeden właściciela.
Miejscowość turystyczna, blisko plaży a tu pusto. Ludzi w miejscowości dużo, na plaży pełno. Pokój niezły. Mimo tego, ze kucharz już skończył udaje nam się załatwić bardzo dobrą kolację - 200,0 leków. Atmosfera w hotelu jest fajna. Bardzo miły gospodarz. Hotel prowadzi anglik z żoną albańską. Okazuje się, że mieszkają tu tylko w sezonie turystycznym. Pozostały czas spędzają w Anglii, gdzie prowadzą bar. Zatrudniają w nim dziewczyny z Polski. Po pierwszym dniu w nowym kraju idziemy spać. Gospodarze też śpią w hotelu. W nocy budzą nas jeszcze jakieś hałasy. Jakby spóźnieni goście się wprowadzali czy co?
6 sierpnia, środa
Rano jemy śniadanie i pakujemy tobołki. Prognoza pogody znowu taka jakaś niewyraźna. Zapowiadają, że może padać, ale w Beracie gdzie teraz jedziemy powinno świecić słońce. W Beracie mamy się spotkać z rodziną. Wymieniamy jeszcze z gospodarzem informację na temat spalania naszych samochodów. Jak usłyszał, że nasz spalił na trasie 6 litrów to się zdziwił. Ja się tam nie dziwię - jego mercedes ma silnik 3 razy większy niż nasza toyota.
Ruszamy w drogę. Ciąg dalszy nastapi. Mam nadzieję, że wkrótce.