Gdy w piątek popołudniu udało nam się ruszyć w drogę, przedzwoniliśmy do Radka (który tamtego wieczoru już opuszczał Veli Iž) aby
wziąć namiary na miejsce, w którym spała jego ekipa i upewnić się, że na nasz tydzień będą tam wolne miejsca. Uznaliśmy bowiem, że powinna nam odpowiadać
sprawdzona meta, po nocy szukać spania
nie zamiarzaliśmy. Tak więc, mieliśmy wstępną rezerwację...
Tyle, że po opuszczeniu promu, odezwał się zew przespania się w bagażniku
. Tę „powitalną“ noc postanowiliśmy spędzić tak jak lubimy na wrześniowych wakacjach. Przy okazji, „zwróci“ nam się (tylko częściowo) koszt za auto na promie, no bo zaoszczęcimy na wynajmie kwatery
...
Trochę więc przydało się zabranie auta na wyspę
.
Do apartamentów zdecydowalismy przenieść się w niedzielę –
przecież mogliśmy nie zdążyć na ostatni sobotni prom
...
Żeby wersja spóźnialstwa była wiarygodna, jechać od razu do Velog Iżu byłoby głupio, postanawiamy więc przespać się na dziko w Małym Iżu, zwłaszcza że tam od Bršanj było tam całkiem bliziutko
. Do urlopu na Ižu nie przygotowaliśmy się jednak zupełnie, więc topografii wyspy w domu nie wygooglowaliśmy, nie za bardzo więc wiedziliśmy, gdzie znaleźć odpowiednie miejsce na sypialnię...
Najpierw zajechaliśmy na pagórek zwieńczony kościołem – ale
jakoś głupio byłoby wyczołgiwać się z bagażnika z samego rana, gdyby okazało się, że w niedzielę msza jest tam o wczesnej porze...
No i ciągnęło nas nad wodę
. Zjechaliśmy więc tam pierwszą oznaczoną drogowskazem drogą, stromą i wąską. To ostatnie najbardziej odczuliśmy
przeciskając się między domami przy wjeździe do portu, gdzie zatrzymaliśmy się na wizję lokalną
. Zapewne gdybyśmy chcieli przespać się w aucie w samym porcie, nikomu by to nie przeszkadzało, najwyżej nam samym...
Miejsce noclegowe (pokażę je w porannych fotkach) znalezliśmy więc ciut dalej
, przy promenadzie wiodącej do sąsiedniej zatoki administracyjnie należącej również do Małego Iżu. No a potem wróciliśmy piechotą w stronę portu na piwko
.
Wieczór był ciepły
, ale zaczęło wiać, więc brzegiem morza długo się nie delektowaliśmy. Zresztą, po długiej drodze, należało nam się pójście spać „z kurami“ (chociaż tu raczej „z mewami“).
Jeszcze tylko kolacyjka z tego, co wzięliśmy sobie na drogę ... Na szczęście mogliśmy się osłonić
przed wiatrem, gdyż niedaleko naszej sypialni był murek chroniący czyjąś łódkę.
I tak oto zakończyła się
sobota 21 września...
Laku noć !