Dzień 3 - 11.04.2009 (Wielka Sobota)
Miałam małą przerwę w pisaniu, bo dopadło mnie choróbsko. Paskudna sprawa - prawie straciłam głos, ale pisać przecież mogę
więc piszę
Dziś Wielka Sobota i zgodnie z tradycją zamierzamy poświęcić jajka. W tym celu wzięliśmy z domu koszyczek. Rano gotujemy jajka (niestety w tym roku nie zdobimy ich) i wkładamy do koszyka razem z solą, chlebem i kiełbaską. Nie jest to koszyczek przesadnie bogaty ani piękny, ale w końcu jesteśmy na urlopie, więc mamy "koszyczek turystyczny"
Pakujemy plecak, bo po święceniu planujemy iść oczywiście w góry. Podjeżdżamy pod kościół i pojawia się pierwsza przeszkoda - nie przewidzieliśmy problemów z parkowaniem, a przecież większość ludzi przyjechała samochodami, bo teraz to się już nie chodzi na piechotę
No i niestety spóźniamy się na święcenie, jest już po modlitwie. Kościół (całkiem duży) tak nabity ludźmi, że i tak nie da się wejść do środka. Jestem zawiedziona.
Gdy byłam mała, święcenie uznawałam za "niezaliczone", jeśli mój koszyczek nie został pokropiony wodą
Nie jestem już małą dziewczynką, ale to święcenie z pewnością było nieważne. Wszak chodzi o modlitwę, której nawet nie słyszeliśmy.
Postanawiamy więc pojechać jeszcze do jakiegoś kościoła w Zakopanem.
Tu na zdjęciu przed małym, zabytkowym kościółkiem w Bukowinie (święcenie było w dużym kościele obok ):
I włączający się do ruchu wóz odwożący ludzi z kościoła:
W Zakopanem próbujemy poświecić pokarmy w kaplicy na Jaszczurówce, ale niestety będzie to możliwe dopiero o 16.00 (jest prawie południe). Próbujemy w Sanktuarium Matki Boskiej Cudownego Medalika na Olczy i udaje się
Kościół bardzo piękny, z dużymi, kolorowymi witrażami.
Przed sanktuarium samochód telewizji Polsat, jakiś dziennikarz przeprowadza wywiad z księdzem
No to mamy już "święconkę", możemy iść w góry, żeby ją zjeść. Mamy taki zwyczaj w rodzinie, że post kończy się tuż po święceniu i zawsze po południu spożywamy już część święconych pokarmów (na niedzielnym śniadaniu ciąg dalszy). Tą tradycję zapoczątkowała babcia, która pochodziła ze Lwowa, być może to jakiś wschodni zwyczaj
Nie wiem...
Samochód zostawiamy na parkingu pod kaplicą na Jaszczurówce:
Koszyczek zostaje przytroczony na zewnątrz plecaka i ruszamy Doliną Olczyską w kierunku Kopieńca Wielkiego:
Już po kilku krokach słyszymy wołania. Odwracamy się, jacyś ludzie machają do nas, w rękach mają... tak, to chyba są jajka
Metoda przytwierdzenia koszyczka do plecaka okazała się mało skuteczna, wypadła z niego prawie cała zawartość. O dziwo, jajka wcale się nie stłukły. Dziękujemy znalazcom i tym razem chowamy cały koszyk do środka plecaka.
Droga jakoś strasznie się nam dzisiaj dłuży. Zresztą jest już późno, bo świecenie zajęło nam sporo czasu. Postanawiamy więc nie iść na Kopieniec Wielki, tylko zostajemy na Polanie Olczyskiej i tutaj zjadamy naszą "święconkę", dzieląc się jajkiem w tych pięknych okolicznościach przyrody
Jest bardzo ciepło, spędzamy więc tu jakąś godzinę. Potem idziemy jeszcze w górę polany do wywierzyska i zaczynamy schodzić w dół, do Jaszczurówki.
Wracając do Bukowiny, wybieramy drogę okrężną - przez Polanę Głodówki, gdzie jest podobno najpiękniejszy widok na polskie Tatry. My jednak zatrzymujemy się tuż przed tą polaną i robimy sesję zdjęciową słowackim Tatrom Bielskim. Prezentują się wyjątkowo pięknie:
Wieczorkiem znowu idziemy na termy. Niestety dzisiaj jest strasznie dużo ludzi. Doceniamy czwartkowe "moczenie", kiedy nie czuliśmy się w basenie "jak śledzie w beczce", co niestety dzieje się dzisiaj. Kombinujemy tak, żeby nasze 2,5 godziny skończyły się tuż przed zamknięciem basenów i udaje się - przed samą 22.00. jest już na szczęście dużo luźniej
Czas mija nam w Tatrach bardzo szybko, zbyt szybko. Jutro już niestety ostatni pełny dzień naszego wypoczynku