LekarzPonieważ wiele osób zastanawia się, jak w praktyce wygląda korzystanie z ubezpieczenia turystycznego, opiszę swój przypadek.
Może komuś się przyda.
4 dni przed wyjazdem do Chorwacji, dopadła mnie infekcja wirusowa - zapalenie gardła.
Silny ból gardła, problem z przełykaniem, gorączka.
Nic nadzwyczajnego. /Edit: Dzisiaj, w dobie koronawirusa to byłby już alarm i katastrofa, ale rok temu takimi rzeczami człowiek się nie przejmował
/
Do dnia wyjazdu stanąłem na nogi, temperatury już nie miałem, ale gardło dokuczało mi przez cały czas.
Niby delikatny ból, ale nieustanny, niepozwalający o sobie zapomnieć.
Mimo płukania, ssania tabletek i psikania aerozolami nie przechodziło.
Nawet inhalacje w morzu ani travarica nic nie pomogły
Postanowiłem skonsultować się z lekarzem. W końcu 10 dni zastanawiania się czy jestem chory, czy nie, dało mi psychicznie w kość.
Jako że miałem ubezpieczenie wykupione w Generali, a nigdy jeszcze nie korzystaliśmy z pomocy lekarskiej, stwierdziłem, że dobrze będzie sprawdzić w praktyce, jak to działa.
Zadzwoniłem na infolinię, podałem swoje dane, numer polisy, PESEL, potwierdziłem, że mam przy sobie kartę EKUZ (bo o to mnie ubezpieczyciel pytał) oraz podałem nazwę miejscowości, w której przebywam.
Infolinia zaproponowała trzy rozwiązania:
1) organizują mi wizytę z lekarzem, z którym oni współpracują;
2) sam sobie organizuję wizytę, a oni zwracają mi koszty na podstawie faktur;
3) połączą mnie przez tele- lub wideokonferencję z lekarzem z Polski.
Wybrałem opcję 1) i miałem czekać na realizację do 2 godzin.
Zadzwoniono do mnie ponownie z prośbą o dokładniejszy adres, bo właśnie wysyłają do mnie lekarza.
Zaprotestowałem lekko, że nie jest to konieczne, bo nie jestem obłożnie chory i spokojnie mogę podjechać np. do ośrodka zdrowia w Jelsie, byle bym tylko znał adres.
Na co pan w infolinii oznajmił, że nie ma takiej możliwości. Mam podać swój dokładny adres, bo lekarz do mnie jedzie i już.
Najśmieszniejsze, że ja dokładnego adresu nie znałem, bo w Ivan Dolac nie ma ani nazw ulic, ani numerów w postaci tabliczek na budynkach (przynajmniej w tej części, w której mieszkaliśmy nie było).
Gospodarza też jak na złość akurat nie było. Więc... podałem, że będę czekał przy restauracji "Slavinka".
Gdy lekarz tam podjechał, zadzwonił do mnie i razem przejechaliśmy pod nasz apartman.
Zbadał mnie, obejrzał gardło, uszy. Powiedział, że prawdopodobnie angina.
Wypisał antybiotyk, probiotyk i szałwię do płukania.
Zalecił, bym wstrzymał się z antybiotykiem jeszcze 2 dni. Jak nie przejdzie, to wtedy mam wziąć.
No i najważniejsze: nadal mogłem kąpać się w morzu. Ufff...
Niestety gardło nie przeszło. Po trzech dniach kupiłem w Jelsie leki i z ciężkim sercem zacząłem zażywać...
Podsumowując: o 10.30 dzwoniłem po raz pierwszy na infolinię, a o 13.30 lekarz już mnie badał.
Co ciekawe, samą wizytę (ten drugi telefon) organizował już nie Generali, a inny ubezpieczyciel TU Europa.
Mimo to było sprawnie i przyjemnie.
Po powrocie do domu musiałem wypełnić formularz i wysłać zdjęcie recepty plus rachunki z apteki
i na podstawie tego otrzymałem zwrot pieniędzy za lekarstwa.
***
***
Pozytywnym aspektem całej tej historii i ciekawym odkryciem dla mnie stała się chorwacka szałwia.
Jest ona dużo mocniejsza i bardziej aromatyczna od naszej polskiej.
Następnym razem planuję zrobić zapas na zimę. Przyda się na wszelkie "gardłowe" problemy
- Kadulja, czyli chorwacka szałwia.
Zdjęcie zaczęrpnięte z internetu, ale dokładnie taką samą kupiłem w aptece w Jelsie.
No to dobranoc