24 stycznia (poniedziałek) - Penken - Horberg - Rastkogel
Dzień zaczął się od wypatrywania Morgensterna przez Roxi i jej męża, czyli gwiazdki zwiastującej pogodę
Niestety dzisiaj nie dało się jej wypatrzeć, co nie było dobrą wróżbą
Miny nam zrzedły przy śniadaniu, gdy wgapiając się w ekran telewizora, widzieliśmy w każdym ośrodku tę samą pogodę - śnieg i mgłę, czyli klasyczny "syfon".
No nic, trudno, gdzieś trzeba przecież pojechać. Wybór pada na miejscowość Mayrhofen i ośrodki Penken, Horberg i Rastkogel. Jakoś wydaje nam się, że w krótkim filmiku stamtąd zobaczyliśmy więcej niż w innych (czytaj: widoczność wydawała nam się lepsza).
Dla lepszego zobrazowania sytuacji mapa
Zillertal 3000, czyli ośrodków, w których dzisiaj jeździliśmy plus lodowca Hintertux plus innych, pomniejszych.
Tak więc drugiego dnia naszego nartowania pogoda nas nie rozpieszczała. Wyglądało to mniej więcej tak:
(Zdjęcie zrobione z kanapy przez "kopułę". Całe szczęście, że były te kopuły, bo wjeżdżanie nie byłoby zbyt przyjemne.)
Potem widoczność zrobiła się już dużo lepsza, ale śnieg padał do końca dnia.
Odpuściliśmy sobie dzisiaj słynną trasę Harakiri, zostawiając ją na lepsze warunki. Fajnie byłoby jednak coś widzieć na tej kultowej trasie.
Jeszcze wrócimy do Penken, przedostatniego dnia.
Natomiast zjechaliśmy niemal równie kultową trasą Devil's Run - czarną i bardzo ciekawą (nr 17 - na załączonej mapce kiepsko oznaczona, ale to wzdłuż wyciągu Schneekar - ośrodek Horberg).
Tutaj mąż Roxi na owej trasie
:
Dobrze widać nachylenie. Momentami było naprawdę ostro, zwłaszcza na ostatniej ściance.
Zbyt wielu zdjęć z nartowania w Penken - Horberg - Rastkogel nie posiadam, ale Roxi na pewno coś jeszcze wklei
Ja mogę wrzucić te bardziej knajpiane
, bo oszczędzałam swojego nowego Canonika i nie fociłam praktycznie wcale, nie chcąc go wystawiać na padający śnieg.
(I znowu ktoś powie, że my tylko piwo, wino i leżaki
)
No to proszę bardzo
:
I jeszcze takie:
Apfelstrudel mit Vaniliensauce i gorąca czekolada z bitą śmietaną
(Obiektyw nieco zaparowany.)
Pojeździliśmy trochę, ale bardzo się nie zmęczyliśmy, bo jazda w padającym śniegu to średnia przyjemność.
Zostawiliśmy sobie siły na jutro. Na szczęście następnego dnia pogoda była już dużo przyjemniejsza.
Mieliśmy więc tylko jeden słaby dzień w ciągu całego pobytu, co nie jest przecież wielką tragedią.
Na parking wróciliśmy gondolką (podarowaliśmy sobie zjazd na sam dół), do której dostaliśmy się trzema taśmami:
Wracając do naszego Gerlosbergu, mieliśmy małą przygodę. Fabiak nie chciał ruszyć pod górkę (ślisko!) i trzeba było zakładać łańcuchy.
Nasi mężczyźni robili to po raz pierwszy w życiu, więc trochę to trwało
Ale udało się podjechać do pensjonatu, mimo że podczas tego podjazdu baliśmy się, że łańcuchy się urwą (wydawały bardzo dziwne dźwięki).
Mało tego, że podjechaliśmy stromo pod górkę. Wieczorem zjechaliśmy do miasteczka (Zell am Ziller). Ale może o tym wieczorze napisze Roxi, która ma "bardziej żółte" zdjęcia z Zell
(Co Ty na to?
)
Pozdrawiam