Rozpoczął się rok 2021 a my – jak nigdy dotąd – nie mieliśmy zarezerwowanej żadnej łódki.
Nic.
Zero.
Patrząc na to co działo się w kraju, na dziwne decyzje podejmowane przez rządzących kategorycznie stwierdziliśmy, że nie zaangażujemy ani złotówki we wcześniejsze rezerwacje.
Co do tego, że pojedziemy na Mazury nie mieliśmy absolutnie żadnych wątpliwości jednak co do terminu już niestety tak.
Tegoroczny wyjazd musieliśmy dopasować do terminu egzaminów i wystawienia ocen naszej Córy która kończąc szkołę podstawową musiała zadbać o odpowiednie świadectwo.
Terminy w kalendarzu szkolnym niby były podane już na początku roku ale stwierdziliśmy, że nie zaufamy temu za grosz (rok wcześniej terminy zostały zmienione) a przecież nie możemy potem odwołać jachtu czy przełożyć rezerwacji na inny odpowiadający nam termin.
Gdzieś wiosną nasza Koleżanka Jola zaskoczyła nas pytaniem czy zabralibyśmy ją na chwilę na jacht – tak choćby na jedną noc – bo Ona marzy o popłynięciu ale twierdzi, że ma wielką chorobę morską i te dwa dni to może jakoś wytrzyma.
Ok. – zabierzemy – ale kiedy?
Tego nie wie nikt.
Koło połowy kwietnia wydawało się, że jednak terminy egzaminów i składania dokumentów rekrutacyjnych do szkół średnich nie będą zmienione – cóż...trzeba zadzwonić po Fado.
I smutek – zajęte.
Co gorzej – w ogóle niewiele wolnego sprzętu pozostało na rynku.
Szybkie konsultacje (ponieważ znowu ma nas jechać trzy załogi, dobrze by było ruszyć z jednego miejsca) i Kolega znajduje trzy wolne jednostki od jednego armatora.
Szybko negocjuje cenę (w końcu za trzy łódki na raz należy się porządny rabat), potem jeszcze dzielimy się dobytkiem i możemy odliczać DDW.
Bingo!!!
Nasza tegoroczna łódka to 26-stopowa Antila.
Mamy kiepskie doświadczenia z tą marką ale w tym roku o Janmorach całkowicie mogliśmy zapomnieć...
Zobaczymy...może ta sztuka będzie lepsza niż nasze poprzednie?
Oby...
Maj to dla nas czas pełen emocji – na szczęście egzaminy Ewy odbywają się w terminie, dwa dni po nich Ania przystępuje do Pierwszej Komunii Świętej...a potem...jesteśmy zmęczeni......wszyscy czekamy na wyjazd jak na zbawienie.
12 czerwca pakujemy klamoty do auta i umawiamy się z Jolą, że ma do nas przyjechać jutro o 8 rano.
I prawie zaspaliśmy na tę godzinę.
13 czerwca 2021r szybkie śniadanie, wrzucamy torbę Joli i w końcu ruszamy!!!
Początek drogi to moja wachta.
Po drodze mijamy się z takim okazem.
Jazda po dwupasmówce jest jeszcze ok.
Ale dalej przecinamy front.
Leje tak, że wycieraczki z ledwością dają radę wytrzeć nam szybę.
Im bliżej celu tym deszczu na szczęście mniej ale chmury wciąż wyglądają ciekawie.
Z daleka podziwiamy ciekawą wieżę.
I spacerującego boćka.
Wpadamy na pomysł aby zajechać po drodze nad Śniardwy i zobaczyć jak nasze ukochane jezioro wygląda przy dzisiejszym szalonym frontowym wietrze.
A ono wygląda...... jak Bałtyk!!!
Niesamowicie pięknie zafalowane!
Zdjęcie z Jolą – Ona pierwszy raz w życiu odwiedza Mazury, widzę zachwyt w oczach.
Mi również udzielił się wesoły nastrój, a co.
Postój trwał z pięć minut, wskakujemy do auta i jedziemy dalej.
Taką piękną drogą.
Kolejny przystanek to Okartowo nad Śniardwami – nocowaliśmy tam rok temu.
Dziś wpadliśmy oczywiście do wędzarni – Kapitan nie odpuści, za każdym razem tu jesteśmy musimy tu wpaść aby kupić świeżą wędzoną sielawę.
Niestety w tym roku nie udało się, nie ma “złota Mazur”.
Musimy obyć się smakiem – Kapitan przynosi do samochodu sieję, wieczorem zobaczymy jak smakuje.
Skoro już jesteśmy w Okartowie to biegniemy również sprawdzić czy otwarty jest kościół – rok temu niestety nie udało mi się zajrzeć do środka.
Tym razem mam więcej szczęścia – otwarty.
Z zewnątrz wygląda na zwykły, nijaki.
Ale wnętrze zachwyca.
Skoro już doszliśmy do kościoła to nie odmówimy sobie przyjemności zejścia nad samo jezioro i odwiedzin pomostu przy którym cumowaliśmy rok temu.
Schodzimy na dół a tam.....co za niespodzianka?
Przecież to Assassin, z tą łódką (a właściwie jej Załogą) ścigaliśmy się roku temu na regatach o paragon właśnie do Okartowa!!!
Od razu biegnę zapytać siedzących na niej panów czy mogę zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z jednostką.
Dobra, trzeba wracać.
Znowu przez pola i tory do samochodu.
Zastanawiamy się tylko gdzie się podział drogowskaz wskazujący nam rok temu drogę do sklepu.
Nie widzieliśmy go nigdzie.
Wracamy przez kemping a tam....
O!, znalazł się!
Trochę schowany ale kierunek wciąż wskazuje właściwy.
Teraz już ostatni etap jazdy – bez zbędnego ociągania się prosto do Pięknej Góry.