napisał(a) caffeine » 14.10.2012 11:43
Kierujemy się do Feigefossen, wracamy zatem do Skjolden by stamtąd Drogą Romantyczną dotrzeć do wodospadu. Aura niestety dziś nam nie sprzyja, mży a niebo nabormuszone, że ho ho. Droga Romantyczna też zaczyna nas zastanawiać, wszak romantyczności tu brak...chyba, że ktoś lubi drogi wąskie na jeden samochód, choć dwukierunkowe, kręte i poprzecinane ciemnymi (całkiem całkiem ciemnymi!) tunelami równie wąskimi co droga. Na nasze szczęście nikt nie wyjechał nam naprzeciw;). Docieramy do parkingu skąd zaczyna się szlak do Feigefossen. Szybka zmiana dekoracji – buty górskie, kurtki i obowiązkowo plecak foto by udokumentować wycieczkę. Tu jeszcze nie wiedziałam, że zrobię zdjęcie na jej początku a potem dopiero na końcu... fotograficzna porażka generalnie, ale żywioł ze mną wygrał.
Szlak rozpoczyna się przy drodze, tuż za potokiem, wzdłuż którego wiedzie. Droga jest błotnista i śliska po deszczowej nocy i dniu nic dziwnego. Tylko idzie się koszmarnie, raz po raz osuwając się w dół. A ciągnie mnie moje słodkie 3.5kg na plecach, kurcze przecież się nie poddam i nie będę jęczeć, że mi ciężko. Idę. Im głębiej w las tym głazy oprócz dawki błota i wody oferują kolejną atrakcję – mech! Całe płaty mchu! Co oczywiście tylko ułatwia wędrówkę. Momentami podejście jest bardzo strome. Po minięciu ostatniego gospodarstwa szlak staje się jeszcze bardziej dziki.
Las, w który weszliśmy oczarowuje mnie i zapominam o zmęczeniu (na krótką chwilę...ale zawsze coś). Ten las wygląda jakby sam Tolkien zmiłował się nade mną i słowami swymi namalował wokół las Entów! Drzewa karłowe i powiginane w całości pokryte płatami mchów i porostów (chrobotek reniferowy rośnie tu w każdej z możliwych postaci!!! Kieliszkowaty! Różyczkowaty! Maczugowaty!) im wyżej wchodzimy tym więcej głazów...równie chojnie obdarowanych płatami mchów i porostów, co jeszcze bardziej wzmacnia poczucie przebywania w innym świecie, świecie baśni. Zmęczenie niestety daje o sobie znać, a i lekki strach gdy pomyślę o powrocie po tych kamorach i błocie...no i oddaję mój plecak ofiarnemu rycerzowi jaki stanął na mej drodze, mężowi znaczy się, ehhh...no nic się nie stanie jak nie zrobię zdjęć przecież;-/.
Wreszcie docieramy i w całej okazałości podziwiać możemy Feigefossen wysoki na 218 metrów. Jest piękny! Robi wrażenie! Rozsiadamy się zatem na głazie i staramy się zapamiętać dźwięk huczącej masy wody spadającej wśród skał do rwącego potoku, który później wpada do spokojnego i szmaragdowego Lusterfjordu.
Chwilę zachwytu niestety przerwał deszcz. A że perspektywa schodzenia i bez dodatkowych atrakcji w postaci ulewy nie malowała się zbyt optymistycznie, w tych okolicznościach przyrody pozbieraliśmy się i zaczęliśmy schodzić. Jakoś udało się nie zaliczyć bliskiego spotkania z matką ziemią tudzież zaczerpnięcia kąpieli błotnych – choć nie oszukujmy się, kilka razy było już blisko, ale przyjemności trzeba umieć sobie odmawiać ;-P.
W Solvorn przeprawiamy się promem do Hafslo (ok. 140NOK za samochód osobowy z kierowcą i pasażerem). A jutro Flam!