‘To dream’ czy ‘To find’Budzę się w momencie gdy moje uszy zaczyna obejmować lodowiec kształtujący norweskie krajobrazy. Ok, to nie lodowiec, otrząsam się ze snu i stwierdzam z ogromną radością, że ostatnia noc pod namiotem właśnie dobiegła końca, sierpniowe noce stawały się coraz chłodniejsze i nawet śpiwory mające wytrzymywać temperatury poniżej -4oC niespecjalnie mnie przekonywały... Otwieram namiot i widzę błękitne niebo a na nim postrzępione, jak wata na patyku garściami rwana w letni dzień, obłoki. Na śniadanko chrupiące pieczywko z pobliskiej piekarni z wiśniową konfiturą mamy, a przed nami budzące się jezioro. Wyruszamy.
Pierwszy przystanek dziś to ‘Dingle and Dangle’ – kolejka górska (100NOK/os). Wjeżdzamy na wysokość 660 m npm chybotliwym i troszkę klekoczącym wagonikiem, wchodzimy na taras widokowy, a tam same cudowności. Zbocza gór jeszcze nie zrzuciły pierzyny mgieł i delikatnie otulających je chmur, w kotlinach również leniwie przeciągają się mgły.
W jeziorze przeglądają się ośnieżone szczyty.
Jak w utworze Preisnera....tylko którym? ‘To dream’ czy ‘To find’.... jeszcze nie ‘To find’ to miejsce dopiero przed nami.
Wyruszamy do Hafslo, które miało stać się dla nas domem i bazą wypadową na najbliższy tydzień. No i tak podróżujemy sobie krętymi norweskimi drogami, niestety pogoda zmieniła się diametralnie i towarzyszy nam deszcz z chmurami lub chmury bez deszczu. Raz po raz przystajemy w gęsto rozsianych punktach widokowych.
Tuż za Myrkdalen czuję przyspieszone bicie serca...coś zaczyna się dziać...znajdujemy się w kotlinie górskiej barwy butelkowej zieleni, przed nami rysuje się wysoka ściana górskiego zbocza, a na nim kręte zawijasy, przystajemy, a spotkana spokojnie pasąca się owca wydaje się mówić: ‘no, tak tak, tamtędy musicie jechać’....serpentyna to mało, by określić to z czym mieliśmy się zmierzyć, zdjęcie wcale tego nie oddaje.
Jedziemy, pokonując kolejne zawijasy, mijając się z camperami (to było najbardziej emocjonujące!) i oto jest miejsce ‘to find’ i chciałoby się powiedzieć jeszcze ‘to live’..choćby przez chwilę, choćby przez krótki czas ... miejsce tak niezwykłe i magiczne....przestrzeń jakiej nie dało się ogarnąć, zieleń która pwoodowała tak niesamowity spokój i rudzizny traw, puszystych mchów i połaci porostów, cudowne zbocza gór oświetlone co chwila inaczej, jakby słońce przebijało się przez chmury tylko po to by delikatnie pogłaskać rozciągnięte tu wzgórza, w dali pobłyskiwał lodowiec, a czerwone domki wyglądały jakby chimeryczny malarz od niechcenia rzucił tu i ówdzie czerwone kleksy na zielone płótno. Zakochaliśmy się w tym miejscu. I czuliśmy się trochę jak bohater ‘Into the wild’ ... i w głowie soundtrack z tekstem Vedder’a ‘Oh, it's a mystery to me we have a greed with which we have agreed. And you think you have to want more than you need until you have it all you won't be free’…. A wszystko czego potrzeba było tam, tam była wolność, przestrzeń, piękno i wzruszenie.
Nie planowaliśmy tego, ale miejsce było tak wyjątkowe, że zapragnęliśmy trochę się tam powłóczyć. Zostawiliśmy więc autko, założyliśmy górskie butki i na szlak, bo jak się okazało z tego miejsca rozpoczynało się kilka.
Spędziliśmy na Vikafjell dużo czasu, choć wcale nie czuliśmy, że tak szybko minął. Już opuszczając to miejsce wiedzieliśmy, że będziemy do niego często wracać myślami.
Jedziemy dalej cały czas rozmawiając o Vikafjell. Pokonujemy tunel, a po wyjechaniu z niego kolejny zachwyt! Jesteśmy w chmurach!
Przed nami kolejna przeprawa promowa z Vangness do Hella. Mamy jeszcze trochę czasu do promu, więc przechadzamy się po przystani podziwiając widoki. Byliśmy tam całkiem sami co po raz kolejny zaczyna zastanawiać nas czy Norwedzy tu w ogóle mieszkają, a jeśli to czy wychodzą ze swoich domów. Właściwie to byliśmy tam prawie sami, był też ptaszek prawdopodobnie fan Johny’ego Cash’a lub po prostu dosłownie interpretował tytuł jego piosenki ‘I walk the line’;-)
Po drodze do Hafslo już wzdłuż Sognefjordu, najdłuższego w Norwegii, a drugiego pod względem wielkości na świecie, oczywiście nie odklejam się od szyby samochodu, co pewnie troszkę cieszy mojego męża bo jestem tak zajęta fotografowaniem i zachwycaniem się, że nie trajkoczę jak najęta;).
Docieramy do Hafslo, nasz domek jest nabliżej fiordu, jest ślicznie, krótka rozmowa z przemiłymi właścicielami i eksploracja terenu. Otwieram okno wychodzące na taras....i już tam zostajemy do późnego wieczora, po części za sprawą tego widoku...