Dziś nie potrafię powiedzieć czy taki temat wykluł się w mojej mózgownicy, czy gdzieś przeczytałam i sobie pożyczyłam. Ale jakoś dziwnie mnie intrygował i był synonimem dalekiej wyprawy, którą kiedyś może uda mi się zrealizować. W każdym bądź razie moja radość nie miała granic jak ustaliłam, że to zapyziałe kambodżańskie miasto może być jednym z celów mojej podróży do Azji. Poświęciłam mu więcej uwagi niż takiej metropolii jak Bangkok.
Ale od początku.
Inicjatywa wyszła od mojego brata Teo, którego syn rozpoczął pracę w Tajlandii. Bangkok to dobry punkt przesiadkowy, będziemy mieli tam metę, możemy pomyśleć o Kambodży i Wietnamie, podróżowanie w trzy pary będzie bezpieczne i wesołe.
Jak się okazało nie wszystkie tezy udało się obronić, ale moja głowa raz zaszczepiona tą ideą pracowała na wysokich obrotach.
Jako pierwszy upadł pomysł odwiedzenia trzech krajów, taki galop nie miał by sensu. Pozostaliśmy przy Tajlandii i Kambodży, to i tak nie do ogarnięcia w czasie jednego wyjazdu.
Marzec jako termin wycieczki wszystkim pasował, ale w szczegółach okazało się , że Teo przed lotem musi odpocząć, po przylocie do Bangkoku, a przed dalszym zwiedzaniem potrzebuje przez trzy dni się aklimatyzować na miejscu, zaś ostatnie trzy dni z trzytygodniowego urlopu ma spędzić już w domu. Dla mnie to strata siedmiu cennych dni na intensywne zwiedzanie. W związku z tym, że i tak lecieliśmy z innych miast (oni z Monachium, my z Warszawy) zdecydowałam, że częścią wspólną będą środkowe dwa tygodnie przeznaczone na Kambodżę i tajskie plaże, a początek i koniec wycieczki załatwimy indywidualnie.
W międzyczasie okazało się, że będzie nas pięcioro: Teo z Kasią, jego syn i my. Tylko dla nas była to pierwsza wyprawa w tę stronę. Reszta znała dobre hotele pełne niemieckich emerytów lub imprezowiczów i czyste plaże. Postanowiłam pokazać im ciekawsze, choć ciut brudniejsze miejsca.
Większość przelotów i hoteli zarezerwowałam cztery miesiące wcześniej, czyli w listopadzie. Ustępstwem z mojej strony była rezygnacja z nocnego (sypialnego) pociągu i autobusu na rzecz samolotów, w opozycji był nawet mój mąż
Cały trzytygodniowy plan był dopięty miesiąc przed wylotem i wyglądał tak:
2 marca koło 14.00, czyli godzinę po opuszczeniu miejsca pracy wyruszamy z Wrocławia na Okęcie, skąd o 21.10 mamy lot do Doha.
3 marca zwiedzamy miasto i wieczorem odlatujemy do Chiang Mai w północnej Tajlandii, gdzie intensywnie spędzamy cztery dni, w międzyczasie się aklimatyzując.
7 marca w środę późnym wieczorem lecimy na spotkanie z rodziną w Bangkoku.
8 marca przelot do Siem Reap i transfer do Battambang.
9 marca zwiedzamy miasto i okolicę.
10 marca cały dzień płyniemy łodzią przez jezioro Tonle Sap do Siem Reap i wieczorem na Pub Street świętujemy moje x+18-te urodziny.
11-12 marca poświęcamy na Angkor i w poniedziałek o 22.05 wracamy do Bangkoku.
13 marca lecimy do Surat Thani, skąd transport hotelowy zabiera nas do jungli.
14 marca rano wyruszamy na wycieczkę do Khao Sok NP z noclegiem na jeziorze.
15 marca wracamy do jungli.
16 marca jedziemy na wyspę Koh Mook, gdzie jeszcze nie dotarła masowa turystyka i spędzamy tam cztery nocki.
20 marca późnym popołudniem wracamy do Bangkoku.
21 marca ostatni wspólny dzień przeznaczamy na wycieczkę do Ancient Siam pod Bangkokiem.
22 marca rano (już sami) jedziemy pociągiem obejrzeć targ na torach i targ na wodzie z noclegiem w Amphawa.
23 marca nocujemy w Bangkoku.
24 marca rano odlatujemy i koło północy wracamy do domu.
Ziściło się w 100%. Chcecie bajki, będzie bajka… na przykład taka