No i jesteśmy z powrotem w Bangkoku na Wongwian Yai.
Znaną trasą wracamy do BTS-u.
Na stacji Siam opuszczamy dworzec i idziemy na szoping po galerii handlowej. Zakupy ciuchowe w Tajlandii nie udały się. To co można kupić na targowiskach to są rzeczy tak niskiej jakości, że nie warto płacić za nie nawet tych kilku złotych. Bardzo trudno znaleźć zwykłe tshirty z prawdziwej bawełny, Tajlandczycy chodzą w syntetykach wykonanych z jednego PET-a. Z kolei markowe ciuchy w galerii są droższe niż u nas i zakupy przestają mieć sens. Spodziewałam się dobrej jakości podróbek ( jak w Chinach), ale taki rynek tu nie istnieje.
Wracamy do naszego apartamentu i kolację zamawiamy do domu. Chyba zmęczył nas trochę ten urlop i musimy się wyspać, lot mamy jutro o 8.15.
Transport na lotnisko młody zamówił nam przez aplikację Uber, która jest tu bardzo popularna. Odlatujemy z lotniska Suvarnabhumi, jesteśmy tu pierwszy raz. I pierwszy raz lecimy piętrowym samolotem na odcinku Bangkok- Doha. Oczywiście mamy miejsca na parterze, te dla biedoty

Na piętro wchodzi się oddzielnym rękawem. Ale i tak jest dobrze, sporo przestrzeni, system rozrywki pokładowej, elegancka i miła obsługa. Pół godziny darmowego wi-fi wystarczy aby wstawić co trzeba na FB

Lot rzeczywiście 5-ciogwiazdkowy.
W Doha mieliśmy 3,5 godziny na przesiadkę i już nie było mowy o opuszczaniu lotniska. Musiała wystarczyć kawa i leżaczki.
Na odcinku Doha – Warszawa ( też ponad 6 godzin lotu), tak jak i w pierwszą stronę z Warszawy , upchano nas do małego Airbusa 320, z jednym wąskim przejściem pośrodku i dwoma toaletami dla 132 osób. Odzielenie kotarą biznes- klasy spowodowało odcięcie miejsc w przednich rzędach od nawiewu klimatyzacji. Było tak duszno, że nam , zaprawionym już w gorąco-lepkim klimacie, trudno było wytrzymać. Na tym odcinku obsługi nie obowiązywał już dress code; w barwach linii, ale każda pani była inaczej ubrana i miała inna fryzurę. Stewardesy nie były już tak miłe, wręcz okazywały zniecierpliwienie marudzącym pasażerom. A powody do niezadowolenia mieliśmy. Na ponad dwie godziny włączono „zapiąć pasy” bez konkretnego powodu. Turbulencji nie odczuwaliśmy. Załoga normalnie rozdała posiłki i schowała się za zasłoną. Przez godzinę i 30 minut nikt nie przyszedł zabrać śmieci, zostaliśmy uziemieni z tackami na kolanach. Trudno się dziwić, że potem kolejka do ubikacji była na całą długość korytarza, co utrudniało przemieszczanie się personelu. Jak wyglądały toalety można się domyślić. Z ulgą opuściliśmy samolot. To był lot za jedną gwiazdkę
Zabraliśmy auto z parkingu i w ciągu trzech godzin, podpierając oczy zapałkami, wróciliśmy do domu. Nie ma to jak własne łóżko
KONIEC