Rejs z Battambang do Siem Reap.
Bardzo martwiłam się, że ta podróż może nie dojść do skutku. Marzec to jeszcze pora sucha, zdarzało się, że łódź nie mogła popłynąć, połowę drogi trzeba było przebyć autobusem albo na płyciznach pasażerowie musieli wysiadać. Czy w ogóle płynąć? Przeczytałam tyle samo głosów za jak i przeciw. Łajba nie spełniała żadnych standardów bezpieczeństwa, a podróż miała trwać 8-10 godzin. Alternatywą było wykupienie wycieczki po jeziorze Tonle Sap z Siem Reap. Za 30$ można popływać 2- 3 godzinki i też coś zobaczyć. Problem w tym, że to coś wtedy oznacza tylko to co chcą pokazać biznesmeni organizujący wycieczki, czytaj lokalna mafia. W czasie takiej wycieczki turyści oglądają pracujące dzieci z wężami na szyi oraz są „zachęcani” do zakupów, np. pomocy szkolnych i podarowaniu ich odwiedzanej szkole. Oczywiście uczniowie tych zeszytów nie dostaną, towar ponownie trafi do sprzedaży… Nikt z mieszkańców nie odważy się z bandą konkurować i zabrać turystów na swoją łódź, nawet gdyby taką miał. No i nie ci ludzie korzystają z haraczu, którzy płacą turyści. O tym jak skorumpowanym krajem jest Kambodża mieliśmy jeszcze okazję się przekonać. Nie jest też tanio, turysta nie ma szans korzystać z cen dla tubylców. Normalnie jest tylko na rynku hotelowym.
Poprzedniego dnia wieczorem prosiliśmy naszego tuktukowca żeby zawiózł nas do portu po bilety na ten rejs. Poradził, że nie ma potrzeby, bo hotel nam to załatwi za te same pieniądze, 20$ od osoby. Sprawdziłam, że autobus kosztuje 6-7$. No ale to nie miał być zwykły przejazd tylko z ekstra atrakcjami.
Panią z recepcji zaczęliśmy indagować, czy aby na pewno jest to rejsowa łódź, z której korzystają także mieszkańcy, a nie wycieczka tylko dla turystów. Znaczy się, czy aby nie będzie to taki elegancki jacht jak na podartym folderze reklamowym, który wisiał w recepcji. Zdezorientowana dziewczyna zapewniała nas, że to też będzie dobry statek. W końcu uznała, że zawoła siostrę bo jej angielski jest niewystarczający. A my boki zrywaliśmy ze śmiechu tłumacząc im, że za tę (dla nich bardzo wysoką) kwotę 20$ nie chcieli byśmy dostać zbyt dużo luksusu
Mieliśmy być gotowi na 7.00 rano. Obudziliśmy panią żeby zrobiła nam kawę. Zamówienie kawy z mlekiem oznacza, że na pewno dostaniemy słodkie mleko skondensowane. Trzeba zaznaczyć, że chcemy świeże mleko.
Pan kierowca obiecywał, że do portu blisko, 5 minut drogi. Po 10 minutach dojechaliśmy na miejsce zbiórki, gdzie upchano nas bardzo ciasno na pakę pickapa. Wiało jak licho, było zwyczajnie zimno.
No i jest port. Rzut oka w dół wystarczył żeby domyślić się jakie luksusy nas czekają. Jak robiłam zdjęcia schodzącym z góry po połamanej drabinie i ślizgającym się po błocie towarzyszom, pusty śmiech mnie ogarnął. Sama trochę wcześniej poczytałam i odwiodłam swojego brata od pomysłu pakowania bagażu do eleganckich kabinówek na kółeczkach. Ale fajnie by się tu toczyły

Sama zaskoczona byłam tylko faktem, że łajba, do której nas pakowano miała tylko jeden poziom, a informatorzy internetowi pisali o górnym pokładzie, na którym słońce mocno przygrzewa, ale widoki lepsze. Dwupoziomowe łódki stały z boku i taką też spotkaliśmy po drodze jak płynęła w przeciwnym kierunku.
Początkowo planowałam taką właśnie kolejność, czyli najpierw Angkor, a potem Battambang. Ale odwrotnie było lepiej ze względów logistycznych. Rejs pod prąd jest trudniejszy i dłuższy. Lotnisko jest w Siem Reap, więc odlatując wieczorem można jeszcze wykorzystać cały dzień.
Kiedy myśleliśmy że jest już komplet , doszły jeszcze dwa rowery i masa tobołów na dach. Nasze torby też chcieli tam umieścić, bo każdy centymetr w środku był bardzo cenny, ale nie zgodziliśmy się.
Ruszamy. Kolejny raz okazuje się, że w tym gorącym klimacie może być bardzo zimno. Nie ma jeszcze słońca, a płyniemy jakoś tak, że na siedzących z przodu chlapie obficie woda. Do zrobienia zabezpieczeń posłużyły kamizelki ratunkowe, trzeba było też opuścić ceratowe zasłony. Odpadło kolejne zmartwienie mojego brata: czy aby nie będzie zbyt duszno-bo to głęboko w korycie rzeki, nie będzie przewiewu i słońce będzie przypiekać. Tak mu przygrzało, że w długie gacie i ręcznik się ubrał.
Opuszczenie zasłon nie było jednak dobrym rozwiązaniem. Chcieliśmy przecież coś widzieć. Dobrze, że wyszło słońce i bryza stała się mniejsza. Przydała się agrafka.
Płyniemy.