Dzień dobry wszystkim zaglądającym. Angkor ?- oczywiście, że tak
Tajskie „Meteory” i gorące źródła.
Wertując internet trafiłam na coś w rodzaju „top10 w Tajlandii”. Nie wszystkie miejsca oceniłam jako te „naj”, a większość nie mogła znaleźć się na trasie naszej wycieczki. Ale świątynie w chmurach, czyli Wat Chaloem Phra Kiat Phrachomklao Rachanusorn, zobaczyć musiałam. Przewertowałam dostępne oferty miejscowych biur, ale takiej wycieczki nie znalazłam. Pytałam w firmie, w której zaklepałam wczorajszy wyjazd- tego nie organizują, mogę sobie wybrać tylko z ich katalogu. Napisałam więc do hotelu czy nie mogą znaleźć prywatnego kierowcy. Pan odpowiedział , że zapyta i odpowie na miejscu. Niestety, jak wróciliśmy wieczorem w recepcji było pusto i żadna wiadomość na nas nie czekała. Weszliśmy więc do pierwszego napotkanego biura, które było czynne o tej porze. Początkowo Pani robiła nam nadzieje na wycieczkę, ale po konsultacji z szefem okazało się, że chętnych na ten kierunek nie ma. Biznes to biznes, zaproponowała załatwienie taksówki, z czego skorzystaliśmy. W dzień pewnie udało by się znaleźć bezpośrednio na ulicy, nie płacąc haraczu dla biura. Ale o tej porze miasto szybko się wyludnia, była mała szansa, że kogoś znajdziemy, że on zrozumie o co nam chodzi i będzie umiał tam trafić. Ze znajomością topografii u taksówkarzy słabo, przekonaliśmy się o tym później kilkakrotnie; nie mają nawigacji, najwyżej mapę google z byle jakim dostępem do sieci.
Zapłaciliśmy więc 3500BTH (około 370zł) za 12 godzin i około 360 kilometrów jazdy w góry do prowincji Lampang. Oprócz świątyni w planie uwzględniliśmy jeszcze Chae Son National Park. Na malowniczo położoną w górach wioskę Mae Kampong kierowca nie chciał się zgodzić bo podjazd zbyt stromy.
Nie wkleję mapki z trasą bo za nic nie mogę dopasować numerów dróg ze zdjęć do tego co wyznacza google. W pierwszą stronę jechaliśmy jakąś lepszą i mniej krętą drogą, z powrotem przez góry na wysokości 2000m.
To nasz driver, punktualnie o 7 rano zameldował się pod hotelem.
Czyli znowu pobudka o 6.00. Chłopak od zamiatania potraktował nas jak morowe powietrze i nie zamierzał nakarmić, najwyraźniej za dodatkową robotę szefowa mu nie płaciła. Na nasze wyraźne żądanie mamrocząc coś pod nosem zrobił kawę.
Ale co tam śniadanie, znowu jedziemy na wycieczkę. Rano pod słońce i niewiele można udokumentować.
Kiedy zatrzymujemy się na poboczu, a pan otwiera mapę google i wykonuje trzeci telefon, zaczynamy wątpić czy nas dowiezie. Jakoś udało się ustalić gdzie mamy skręcić i jedziemy dalej.
W pewnym momencie pan zaczyna chichotać. Cieszy się, bo bardzo wysoko i daleko we mgle majaczą białe kopuły, czyli nasz cel. Tylko do licha jak my tam się dostaniemy? Helikoptera nam nikt nie obiecywał, na kwitku z stoi wyraźnie napisane: car+ driver

W środku niczego pojawiają się jakieś budy, w jednej sprzedają tikety, w następnej karmią, w kolejnej można się pomodlić.
Jest koło dziesiątej, więc czas na śniadanie. Na obrazkach dokonujemy wyborów. Zamówienie gorącej herbaty stwarza pewien problem, przynoszą z sąsiedniej knajpy. Za wszystko płacimy 10zł.
Kupujemy bilety po 60+200 BTH. Tu dałam się naciągnąć. Kasjerka zaproponowała bilet łączony świątynia plus park narodowy. Byłam przekonana, że jedyny park to ten do którego my się wybieramy, więc ochoczo kupiłam bilety na wszystko. Oczywiście nie usiłowałam nawet odcyfrować tego co było napisane na bilecie. Zdziwiłam się nieco jak musiałam zapłacić jaszcze raz
Na parkingu stoją furgonetki z napędem na 4 koła. Kierowca przysuwa schodki żeby starsza pani bez problemu usadowiła się na pace. Jedziemy tylko we dwoje. W odróżnieniu od greckich Meteorów, które odwiedzają miliony turystów, tu jest prawie pusto. Emocji trochę było, dawno nikt tak nas nie przewiózł.