napisał(a) donkiszot » 22.01.2013 00:02
Po przyjeździe i powitaniu, jeszcze przed rozpakowaniem razem z dzieciakami wskoczyliśmy do wody, w której od razu zapomnieliśmy o zmęczeniu spowodowanym podróżą. Z uwagi na to, że nie był to nasz pierwszy raz u Spira, od razu poczuliśmy się jak w domu - nawet apartament zajęliśmy ten sam
- Takie jeżdżenie w to samo miejsce ma niewątpliwe tą zaletę, że nie trzeba tracić czasu na aklimatyzację i "rozpoznanie terenu". Rozpakowawszy się, wyruszyliśmy na spacer do "centrum". Owo centrum znajdowało się mniej więcej w odległości 1km od naszej hacjendy i prowadziła do niego klimatyczna alejka wzdłuż morza. Ponieważ moja młodsza córa z uwielbieniem oddawała się tropieniu i łapaniu krabów, jaszczurek i innych żyjątek (czego oczywiście nie pochwalałem), droga trwała nieco dłużej niż powinna. Jednak ten brak konsekwencji absolutnie mi nie przeszkadzał - w końcu byliśmy na długo wyczekiwanym urlopie, gdzie czas przecież biegnie zupełnie inaczej. Po dotarciu na miejsce stwierdziliśmy, że wioska z roku na rok robi się coraz bardziej przyjazna turystom. I tak w tym roku poszerzono i zagospodarowano nowe plaże, nawieziono też je drobnym żwirkiem, powstał nowy "cafe bar", gdzie niczym w tropikach, pod parasolami krytymi bambusem można było wedle uznania uzupełnić płyny
W samym centrum niewiele się zmieniło - dwa sklepy, w których można było zrobić podstawowe zakupy, grill bar Roco, uwielbiona przez dzieciaki lodziarnia, gdzie serwowano lody uformowane w przeróżne postacie, no i placyk zabaw. A.... i jeszcze pewna nowość w stosunku do naszej poprzedniej wizyty - kolejny lokal pod chmurką (a raczej parasolami), w którym był dostęp do bezprzewodowego internetu. Owe "dobrodziejstwo" okazało się niestety zgubne dla jednego z naszych ziomków, który z racji wykonywanego zawodu rzadko rozstawał się z laptopem. Mianowicie trzymając "nogę na nogę", na nich komputer a resztę ciała pod parasolem, zatracając jednocześnie poczucie czasu podczas buszowania w sieci nabawił się dotkliwych oparzeń słonecznych łydki i kolana, podczas gdy cała reszta ciała pozostała blada jak papier. Z taką też opalenizną powrócił do kraju.
Po lodach postanowiliśmy pójść dalej wzdłuż wybrzeża. Tym razem droga wiodła już szutrową ścieżką, po lewej stronie znajdowały się malownicze skaliste zakamarki z dostępem do morza, a po prawej domostwa i egzotyczna dla nas roślinność w postaci drzewek kiwi, palm daktylowych, migdałowców. Wśród tych jakże miłych dla oka widoków oraz słodkiej woni w/w roślinności wymieszanej z zapachem morza dotarliśmy do zatoki w części miejscowości zwanej Galeśnica. Przy zjawiskowym zachodzie słońca zajadaliśmy się pizzą snując plany na kolejne dni....