"Ta ostatnia niedziela..." - choć dzisiaj jest środa
Ostatnie dni. Nie planujemy zwiedzania, bo żar się z nieba leje. Na plaży ludzi co raz więcej. Ciężko już znaleźć miejsce w cieniu, a przecież jeszcze tydzień temu było one mało atrakcyjne dla turystów. Rezygnujemy z poszukiwań i udajemy się na najdalszą plażę, którą udało nam się znaleźć (jest jeszcze jedna, ale widziałem ją jedynie z wody). Jeszcze kilka dni temu, mało kto tu zażywał kąpieli słonecznych i morskich, ale dzisiaj i tu jest tłum. No nic, przeszliśmy już taki kawałek, że nie warto się wracać. Znajdujemy sobie miejsce, ale po jakimś czasie na plaży trochę się rozluźnia. Dzisiaj później wybraliśmy się nad wodę, więc nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to pora obiadowa. Nurkuję, ale bez aparatu, bo zamierzam poszukać podwodnych pamiątek. Woda ciepła... przy powierzchni
Nurkuję po muszle i na głębokości ok metra woda robi się zimna i tak do samego dna. Przypomina mi się Kravica. Nie jest to miłe uczucie, więc nie nurkuję do każdego znalezionego obiektu. Liczyłem, że wyłowię trochę skorupek jeżowców, ale nie było. Do kolekcji z poprzednich wyjazdów nad Morze Śródziemne dorzucę jedynie kilka grubych muszli małży Vongole.
W trakcie, gdy osuszam się na słońcu podpływa znany stateczek.
Arbuz wygląda apetycznie, więc decydujemy się kupić (10kun za kawałek, a raczej kawał!).
Ledwo co córka przyniosła arbuza, a już go nie ma
To ostatnie chwile urlopu, więc szalejemy i kupujemy jeszcze jeden.
Statek odpływa, a sternik dziękuje wszystkim i życzy miłego plażowania.
Po południu planujemy pożegnalny wypad do knajpki Viter. Dzieciaki życzą sobie shake lodowy (różne smaki - 15 kun) i naleśniki (młodemu chyba brakowało takiego prostego jedzenia - 20kun 3 szt., z dżemem polane czekoladą i z bitą śmietaną). My bierzemy kalmary (40kun) i sałatkę z tuńczykiem (też ok. 40 kun). Kalmary dobre jak poprzednio. Sałatka też dobra, dużo (gdzie my to zmieścimy), ale spodziewałem się dużych kawałków tuńczyka.
Wszystko było tak smaczne, że nawet nie zdążyłem zrobić zdjęcia
Wieczorem ogarniamy obozowisko, robimy przepakowanie, tak by rano mieć jak najmniej do sprzątania. Z kempingu musimy wyjechać do 12.
Kolacja składa się z tego, co nie przetrwa lub nie przyda się w podróży. Wykorzystujemy nakładkę grillową i robię "chipsy" ziemniaczane przyprawione oregano, czosnkiem, solą i pieprzem oraz "zapiekanki" z bułki otoczonej w jajku z curry, solą i ziołami do tego wysmażone na chrupko salami.
Resztkę majonezu wykorzystuję na sos czosnkowy, który będzie kontrastował ze świeżymi pomidorami.
Lubię robić coś do jedzenia z niczego
Wyjazd
Wstajemy jak zwykle, po 7 lub 8 dzwonach "budzika". Dzieciakom dajemy pospać - zdążą się wymęczyć.
Składamy wszystkie graty, upychamy nogą w bagażniku
i po śniadaniu idziemy na ostatni spacer. Przy okazji płacimy za kemping. 9 nocy po 193 kun za noc. Zostaje nam jeszcze trochę kun, więc za ostatnie pieniądze idziemy na lody i po pieczywo na drogę (w tym pizza i paluchy ze słonym serem).
Planujemy podjechać jeszcze do Konzumu w Makarskiej, by zakupić chłodne napoje, jakieś "umilacze" dla dzieci i kilka butelkowych pamiątek. W sklepie kupujemy także mrożone sardynki (500gr za 8 kun) i Gavuni (500gr za 20 kun). Są zmrożone na kość, więc może w torbie termicznej, w lodówce przetrwają do Warszawy.
Z Makaraskiej wyruszamy o 13. Droga do autostrady przebiega bez przeszkód. Jedzie się płynnie, a ruch jest mały. Wpadamy na autostradę. Pogoda zaczyna się zmieniać. Przydrożne termometry pokazują zmiennie 32C, 26C, 29C, 21C. Zachmurzenie się zwiększa, więc robimy postój. Zostało nam 30 kun, więc za 25 kun kupujemy jeszcze kawałek sera (podobny do naszych lub słowackich, mieszanych serów wędzonych).
Po drodze jeszcze tylko jedna niespodzianka związana z płatnością za autostrady.
Kierując się znakami zjechałem na pasy szybkiej płatności, ponieważ chciałem zapłacić kartą. Niestety było już za późno gdy zorientowałem się, że wjechałem na pas dla posiadaczy abonamentów (fast lane?). Za szlabanem od razu się zatrzymałem, gdyż biegł do mnie pracownik z obsługi. Wspomniał coś, że albo płacę gotówką, albo wzywa policję (?). Mówię, że chcemy zapłacić kartą, ale powiedział, że nie ma takiej możliwości. Wziął kwitek kontrolny i wycenił na 105 kun = 15 euro. Upewniwszy się, że nie ma możliwości zapłacenia kartą, wyjąłem 15 euro i zażądałem rachunku. Otrzymałem rachunek na 105 kun.
Ruszyliśmy dalej. Na kolejnej bramce już bez skuchy. Granicę też minęliśmy bez problemów - kolejka kilku samochodów.
Jechało się przyjemnie, czasami padało, czasami wiało, ale ogólnie było ok. Dłuższy postój mieliśmy zrobić sobie w Mikulovic. Niestety, Czechy to nie Austria z ichnimi dużymi parkingami i zapleczem turystycznym. Znużenie jazdą narasta, więc zatrzymujemy się na drzemkę, na jakiejś większej stacji.
Nie da się jednak spać, gdy co chwilę ktoś podjeżdża i odjeżdża. Nie było wydzielonego parkingu postojowego. Po 1,5h ruszamy dalej. Następny przystanek to Częstochowa przy McDonaldzie. Jest wcześnie (4 rano) więc znowu łapiemy drzemkę. Po 1,5h pobudka, tankuję, kupujemy kawę i o godz 6 w drogę. Dzieci cały czas śpią jak zaczarowane. O 9 dojeżdżamy do domu.
Na obiad przyprawione jedynie solą i smażone na głębokim oleju sardynki. Do tego wakacyjne piwko i surówka z chorwacką oliwą aby atmosfera urlopu jeszcze chwilę nam towarzyszyła.
Jeszcze sobie kiedyś przypomnimy o wakacjach - sardynki i gavuni śpią spokojnie w zamrażalniku i czekają na swój czas.
(czy ktoś wie, gdzie w Warszawie można kupić różne małe rybki?)
To już koniec relacji. Ostatnim większym wpisem będzie podsumowanie, czyli trochę cen, uwag, opinii itp. Może tych kilka informacji komuś się przyda.