Morza szum...
Co raz więcej osób na pobliskiej, głównej plaży. Widać, że zaczyna się pełnia sezonu. Zmieniła się także średnia wieku. Mniej jest babć i dziadków z wnuczętami, a więcej rodzin z podlotkami.
Dziś postanowiliśmy znaleźć swój azyl wśród zatoczek, które odkryliśmy dwa dni temu. W tym celu udajemy się spacerkiem na drugi koniec mieściny. Przy pierwszym zejściu, tuż za dawnym nabrzeżem portowym (przynajmniej tak to wygląda) schodzimy na plażę. Idąc raz po żwirze i kamieniach, raz w wodzie dochodzimy do skał ograniczających plażę. Napewno jest jedna droga - pod górę, po skałach, ale czy będzie tam jakieś zejście? Czy damy radę z dzieciakami i sprzętem plażowym skakać jak kozice górskie? Hmm... sprawdzamy drogę morską
Okazuje się, że wystarczy pobrodzić po kolana w wodzie i da radę przejść, między skałkami na drugą małą plażę. Tu niestety już zajęte przez kilka osób, a nie chcemy siedzieć ściśnięci.
Idziemy kawałek dalej, za kolejną skałkę i kolejną. Droga jest łatwa, a dodatkowo dzieciaki mają frajdę, bo już są w wodzie.
Wychodzimy zza skałki i... jest wolne miejsce. Nie za duże, ale dla naszej czwórki swobodnie wystarczy. To taka mini zatoczka, odgrodzona z obu stron głazami. Super miejsce. Mamy spokój i ciszę.
Rozkładamy się, a ja, jak zawsze robię podwodne rozpoznanie. Przy brzegu trochę rybek, szczególnie kilkucentymetrowych. Jeżowce zaczynają się w dalszej odległości, tam gdzie jest już głęboko, tak więc bez obaw można bawić się przy brzegu.
Pora odpłynąć trochę dalej, gdzie jest głębiej i nie będzie kąpiących się.
Dopływam do "hodowli" jeżowców - ale tych ładniejszych, z białymi końcówkami igieł.
Ależ tu spokojnie. Tylko czasami ktoś przechodzi, szukając swojego zakątka.
Zastanawiamy się, czy nie znaleźliśmy dziury czaso-przestrzennej. Jechaliśmy do Chorwacji, ale chyba jesteśmy gdzieś po drugiej stronie globu: Filipiny, Malezja, Tajlandia???
Dzieciaki też znajdują sobie naturalną rozrywkę.
Wieczorem postanawiamy jeszcze raz pójść na Girice i piwko. Raz już jedliśmy w knajpce Viter, ale dzieciaki chciały zjeść naleśniki i pizzę, więc udaliśmy się do najbliższego kempingowi "lokalu" "Girice snack". Przekąska trochę droższa niż w Viterze (35 kun kontra 25 kun), ale może będzie większa, albo inaczej przyrządzona? Sprawdzimy, te kilka kun nas nie zbawi.
Okazała się jednak trochę mniejsza, ale smaczna.
Z oddali widać, jak przypływa prom na nocowanie. Jak pisałem, m.in. obserwowanie promu to mały rytuał synka. Podchodzimy więc do przystani.
Jeszcze zachód słońca i do domu... tzn. do namiotu
Musimy kupić jeszcze pieczywo, więc udajemy się do przetestowanej już piekarni. W miejscowości (przynajmniej przy głównej jej części) znajdują się dwie piekarnie. Jedna to sklepik, gdzie można kupić coś na słodko, słono + pieczywo, a druga to typowa piekarnia, z piecami na zapleczu. Sprzedają pieczywo różnego rodzaju (od 3,50), pizzę (10 kun za spory kawałek), paluchy z serem (3 kuny), bułki z parówkami, rogale, pączki i słodkie bułki (każde po ok 4-5 kun). Nam najbardziej przypadł do gustu kwiatek z 7 bułek (8 kun).
Piekarnia czynna do godz. 21 a pieczywo zawsze świeże i ciepłe. Lokalizacja świetna, obok kantoru (nie pobierają prowizji) i marketu Koznum, w bocznej uliczce odchodzącej od promenady.
Wracając, słyszymy testowanie nagłośnienia i instrumentów. Czyżby jakaś impreza plenerowa? Podchodzimy bliżej, w miejsce gdzie zebrało się sporo osób. To jakieś lokalne zawody gry w bule. Przysiadamy na chwilę i obserwujemy zmagania.
Po drodze mijaliśmy grupkę panów, rozpalającą dużego grilla. Teraz już go czuć - idę na rekonesans, może będzie można zakupić jakiś grillowany specjał.
Moim oczom ukazuje się taki oto widok:
Świeże makrele, ponacinane, doprawione jedynie solą i gałązkami rozmarynu.
Obserwuję kunszt grillowania makreli, tworząc foto-relację
druga taka okazja może się nie powtórzyć, a karta jest pojemna.
Okazuje się, że to jakieś lokalne święto i makrele są za darmo. Za piwo trzeba zapłacić normalnie, ale za domowe wino symbolicznie 5 kun - tak mówią organizatorzy. Ja nawet za tą makrelę bym zapłacił, nieważne ile by ona kosztowała, takiego smaku sobie narobiłem
(i po co nam były Girice
)
Otrzymaliśmy dużą, soczystą, odymioną, świetnie wygrilowaną, ciepłą makrelę...
Ponieważ młodszy już zaniemógł, tak więc na konsumpcję udaliśmy się do namiotu... nie tylko my skorzystaliśmy, bo od razu znalazł się "kolega".
Spokojnie czekał. Podchodził raz z jednej strony, raz z drugiej, siadał i patrzył czy coś spadnie ze stołu. Nie jest namolny, więc niech i on ma ucztę:
Do rybki przydało się wcześniej zakupione korculańskie, czerwone wino - tym razem smaczne, nie "jabol".
Czy można lepiej zakończyć wieczór?
... a urlop zbliża się ku końcowi, ale jeszcze o tym nie myślimy ...