KATOWICE – LWÓW 439,8kmNo to wystartowaliśmy. Dzisiaj odcinek miał być krótki, szybki, bezproblemowy. Brałem jednakże pod uwagę, że Korczowa może zaskoczyć. Nie przekraczałem wcześniej granicy z Ukrainą, więc nie bardzo wiedziałem, czego się spodziewać. To mój w ogóle pierwszy wypad do tego kraju. Nie śpieszyliśmy się jakoś wybitnie z rana, szczególnie, że dzień wcześniej grałem koncert w Czechach, z którego to wróciłem jakoś koło 2 w nocy.
No i szkoda, że nie wyjechaliśmy wcześniej. Podróż do granicy bez problemu. Tam trochę aut, ale stwierdziłem, że będzie spoko. System świateł, który wpuszczał do kontroli kilkanaście samochodów co jakiś czas. Po 15 minutach skądś pada info, że z dziećmi to można boczkiem, że powinni puścić. No to fru… a tam, że można, ale jak dzieciak ma tak do 1,5 roku. Dupa zbita więc. Jak zawrócić? Ano trzeba na drugi pas i parę kilometrów się cofnąć…. I stracić kolejkę ☹. No nic, zaryzykowałem.
Okazało się, że zielone światło się zapala co jakieś 30 minut. Staliśmy ok. 2h. Byłoby szybciej, ale niektórzy mają taki zapłon w ruszaniu, że ręce opadają. Przy ostatnim miocie wylądowaliśmy jako trzeci samochód… a spokojnie zaoszczędzilibyśmy 30 minut, gdyby nie ślamazarność niektórych.
W końcu jednak przejechaliśmy, a tam… następna kolejka!! Krótsza. Potem cholernie niemiła celniczka po polskiej stronie i podjeżdżamy pod kontrolę ukraińską. No tutaj już mi wsio opadło. System przekraczania granicy po stronie ukraińskiej, to jakieś kuriozum. Procedura:
1. Najpierw podchodzi pogranicznik i daje karteczkę, na której przybija pieczątkę. Nic nie sprawdza, o nic nie pyta, nie robi nic poza podarowaniem magicznej karteczki.
2. Podjeżdża się pod budki. Najpierw kontrola paszportowa, potem celna. Dostaje się drugą i trzecią pieczątkę.
3. Wyjeżdża się z przejścia i … podjeżdża się pod ledwo trzymającą się bramę, przy której siedzi żołnierz/celnik. Daje się mu karteczkę, a ten podchodzi do bramy i ją ręcznie otwiera. Wjeżdża się na Ukrainę.
Jak dla mnie, jakiś dramat totalny. System przedpotopowy. Szczególnie zastanawia mnie sens punktu pierwszego. Punkt trzeci równie głupi, ale jest pokłosiem punktu pierwszego. Masakra.
No nic.. udało się. Potem już kierunek Lwów. Niestety, przyjechaliśmy dość późno. Szybko wyskoczyliśmy z apartamentu, ale raz, że sami byliśmy padnięci ciut, dwa, że dzieciak trochę doskwierał, a trzy, że trafiliśmy na tłumy. Skończyło się tym, że liznęliśmy tylko część Lwowa, małą część, a wszystko to w sumie szukając jakiejś sensownej restauracji. Niestety… należało będzie wrócić.