Dobiegał końca rok 2017 – to była najwyższa pora aby skompletować Załogę i wyczarterować łódź na wakacje 2018.
W głowach bardzo mocno siedziała Grecja.
Zrobiliśmy dość szerokie rozeznanie i właściwie byliśmy zdecydowani właśnie tam spędzić urlop.
Tym razem Kasia i Doktor nie zdecydowali się na wyjazd z nami – Kasia wybrała zimne północne morze i fiordy, Doktor rejs na lubelskim żaglowcu Roztocze po Bałtyku.
Oba wyjazdy niezwykle atrakcyjne ale nie dla nas na tę chwilę – dzieci by nas zamordowały za zimno i brak kąpieli.
Jest nas czwórka.
W czasie świąt Bożego Narodzenia pytamy Margot czy płynie z nami.
Odpowiedź oczywiście może być tylko jedna – TAK.
Mamy ochotę na eksperyment – chcemy spróbować popływać po morzu po mazursku czyli we własnym wąskim gronie, w końcu załogowe pływanie zaliczyliśmy już w maju.
Robimy szybkie rozeznanie cenowe Grecji i Cro.
Okazuje się że przy małym jachcie Cro wychodzi zdecydowanie korzystniej.
I zdecydowanie mieści się w budżecie przez nas akceptowalnym.
Czyli co, wracamy tam kolejny raz?
Margot utwierdza nas w przekonaniu stwierdzeniem że co to za różnica gdzie?
Ważne żeby żeglować.
OK., w takim razie Chorwacja!!!!!!
Po Świętach szybkie poszukiwanie jachtu i negocjacje cenowe z armatorem.
I tak oto początek roku wita nas kolejnym zarezerwowanym jachtem.
A właściwie jachcikiem.
Na wakacyjny dom wybieramy Piccolę – 32-stopową kruszynę.
Początkowo zastanawiam się jak takim maleństwem pływać po morzu???
Cóż....czas pokaże jak to będzie.....może się w niej zmieścimy.
Gdzieś koło końcówki stycznia wracam z koleżanką Asią z naszego koncertu do domu i słyszę pytanie:
- A czy zabralibyście mnie ze sobą na wakacje?????
Oczy robią mi się okrągłe i bardzo wielkie .
Nie bardzo wiem co odpowiedzieć bo przecież nasza łódka to łódeczka.....
Piccola......
I kolejna osoba????
Odpowiadam że muszę to uzgodnić z Kapitanem.....
W domu krótka rozmowa, kapitański rzut oka na zdjęcia Piccoli i Asi i ...właściwie..... czemu nie?
Jakoś damy radę a będzie weselej.
I tak oto mamy kompletną sierpniową Załogę.
Jadą: Ania, Ewa, Margot, Asia, Kapitańska Baba i oczywiście Kapitan od tego rejsu zwany przez pracowników naszego armatora Sulejmanem (zupełnie nie mam pojęcia dlaczego ).
Na wyjazd mieliśmy pojechać nowym autem.
Jest nas sześcioro – potrzebujemy busa.
Zamówiony w czerwcu miał do nas przyjechać w pierwszych dniach sierpnia.
Na początku bez stresu czekaliśmy – tyle czasu, przecież dojedzie.
Sierpień się zaczął a busa ani widu ani słychu.
Co robić?
Przecież w szóstkę nie damy rady pojechać osobówką.
Zerkam na połączenia autobusowe.
Są, w każdy piątek wyjeżdża autobus – tylko kto nim pojedzie?
Nikt nie chce.
Zresztą czy w ogóle będą w nim miejsca?
Nie rezerwuję, czekam.
A dni uciekają.
W końcu informacja – bus pojawił się w Polsce.
Jest................gdzieś.
Chyba w składzie celnym w Mszczonowie.
Żartuję że przecież mogę tam pojechać i go zabrać.
Nie mogę.
Nie ma dokumentów.
Zaczynamy bać się coraz bardziej.
Dni mijają – auta nie ma.
W końcu 10-go sierpnia przychodzą dokumenty – można je kurierem wysłać celem zarejestrowania auta.
We wtorek przed piątkowym wyjazdem.............
lawetą ................
przyjeżdża .....................
.....................bus.
Niestety jutro środa – święto – wolne.
W czwartek dociera do nas dowód rejestracyjny, w aucie montowany jest alarm.
Zdążyliśmy, przecież wyjeżdżamy dopiero jutro.....
Uczucie ulgi jest niesamowite.......
Wieczorem wielkie pakowanie samochodu i szybki sen.