Mijamy statek uchodźców.
Rozwiewa się.
Ponieważ idziemy ostro na wiatr Piccolka łapie coraz większy przechył.
Pod pokładem kuchenka jak zawsze zaczyna szaleć.
No to już chyba przesada.
Zjeżdżalnia z pokładu prosto do morza????
Nasza prędkość pięknie rośnie.
A wraz z nią i nasz przechył.
Ciągle idziemy na pełnych szmatach.
Jesteśmy ciekawi kiedy Piccolka powie: stop, czas się zarefować.
Podrażnimy się z nią trochę.
Kapitan za sterem – ja poluje z aparatem.
I upolowałam – okno w burcie całkowicie poszło pod wodę!!!
Piccolka wierzga i pokazuje swój temperament.
Jak zawsze przy przechyłach – posprzątało się.
Załoga zadowolona z przechyłów.
Jednak takie pływanie na dłuższą metę jest oczywiście nieekonomiczne i bez sensu.
Po chwili zabawy staję pod wiatr i Kapitan refuje szmaty.
Dalej popłyniemy już spokojniej i – co oczywiste – raczej szybciej.
Mijamy taką piękność.
Mamy sąsiedztwo – ładnie płyną, o dziwo na żaglach!!!!
Przywiewa coraz mocniej.
Nasz jachcik mimo porządnego zarefowania łapie teraz dość mocny przechył – choć oczywiście mniejszy niż kilkanaście minut temu.
Okien burtowych już więcej nie kąpiemy.
Robi się późno.
Nasze córy przebąkują coś o jedzeniu.
Dobra, nastawię coś, niech się gotuje, akurat będzie gotowe jak zacumujemy.
Kuchenka z garnkiem pełnym wrzątku szaleje.
Bardzo krzywo stoi – zerknijcie pod jakim kątem jest jasny blat przy niej .
Chyba wystarczy tych szaleństw na dziś.