Odcinek 12 - Rejs - cz. 2
Powoli i dostojnie wpływamy na ciche wody zatoki.
Kali już przebiera nóżkami, żeby znaleźć się na lądzie (ten pies nigdy nie załatwi się na łodzi - jest dobrze wychowany), a Darko cumuje łódź zarzucając lasso na ...cokolwiek tam wystawało ze skał. Jak zwykle bardzo sprawnie.
Plan jest taki - ja z Małżem przedostajemy się pontonem na plażę , a Kapetan zostanie na pokładzie, aby przygotować posiłek. Nie podoba mi się ten plan - proponuję Darko, żeby też się schłodził w Jadranie, a potem pomożemy mu robić obiad, jednak Darko przekonuje, że on...rzadko pływa w morzu
Nie jest mu to potrzebne tak, jak nam, którzy przyjeżdżamy do Cro na 2 tygodnie raz w roku i nie wychodzimy z wody - o ile aura pozwala.
Dla Darka najważniejsze jest być na pokładzie na środku akwenu . Ale teraz zostanie kilkanaście metrów od brzegu i ugotuje jakieś pyszności.
Toteż zeskakujemy do pontonu, pies oczywiście z nami
Plażyczka jest malutka, ale wejście do wody jest bardzo przyjazne, a woda bardzo ciepła Przy samym brzegu jest nawet łagodny piasek.
Na skałach, tu i ówdzie postawione są prowizoryczne "szałasy" dla rybaków.
Widzę stąd jak Kapetan czyści ryby - wnioskuję, że do obiadu miną jeszcze wieki
Kali postanawia wrócić na łajbę - wpław
Ledwo zdążyliśmy osuszyć się po kąpieli i przysnąć na matach, gdy słyszymy nawoływanie Darko.
Jelo gotowe
Małż strzela mi fotkę do avatarka
Krótki rejs pontonem - z bambetlami, a następnie próba wdrapania się na pokład po burcie - karkołomna, bo żadnej drabinki Darko nie posiada...
Nie posiada również bieżącej wody w kranie , ani...lustra Dobrze, że chociaż toaleta działa sprawnie
Braku lustra nie przewidziałam
A czuję, że twarz mnie piecze od słońca, na głowie sitowie - jak tu zasiąść do obiadu z przystojnym Kapitanem bez przyczesania się i upudrowania nosa
Oto co zgotował nam Kapetan...
To proste danie nazywa się lešada - jednogarnkowa potrawa z duszonej ryby w sosie własnym z krumpirami Darko jest wściekły na siebie, iż zapomniał wziąć i dodać natkę pietruszki.
Ale i bez niej danie jest niesamowite - aromatyczne, delikatne, choć dobrze doprawione - takie domaće jelo
A ryba owa to oslič
To był nasz pierwszy gwóźdź do trumny - Darko nie uznaje zjedzenia jednej porcji - muszą być dokładki
O kolejnych "gwoździach" będzie później
Jest godzina 16-ta, słońce wciąż mocno operuje, Kapitan zarządza wymarsz, ale najpierw "wypływ" do celu naszej wyprawy - latarni morskiej.
Teraz już w czwórkę i z dużym balastem w postaci osliča i krumpira w żołądkach przeprawiamy się tym samym pontonem na brzeg.
Pniemy się pod górkę ścieżką, mijamy jakąś ruinkę.
Po 10 minutach docieramy do niepozornego, ale dość zadbanego "baraku", który okazuje się być królestwem jedynego (oprócz załogi latarni) mieszkańca wyspy - pasterza (pastira) Gorana - podobno jest ogromny jak Goliat
Darko ma ze sobą siatkę z prowiantem - chlebem, serem, piwem i co tam jeszcze...właśnie dla niego.
"Darko, przecież nie miałeś pewności, że zdecydujemy się na rejs na Sušac, byłam do końca nastawiona na Palagrużę" - mówię.
" Ha, ha, gdybyśmy jednak popłynęli na Palagrużę, to smakołyki dostałby latarnik z Palagruży"
Darko zawsze zabiera ze sobą podstawowe produkty gdy wypływa w morze - niektórzy rybacy z Komiży też tak robią. Latarnicy na tych oddalonych od cywilizacji wysepkach zabierają wprawdzie ze sobą zapasy żywności na miesiąc ( potem jest zmiana załogi latarni), ale świeżutkim kruhem i piwem nikt nie pogardzi, zwłaszcza pod koniec służby, gdy zapasy są na ukończeniu.
Okazuje się ,że po Goranie ślad zaginął, a budynek zamknięty na cztery spusty
Tylko kury i pojedyncze owce przemykają.
Siadamy przy drewnianym stole pod starą oliwką i słuchamy anegdot o pasterzu Goranie.
Facet żyje tu sam od lat hodując w porywach około 400 owiec.
Tzn. owce hodują się same , on dba o udostępnienie im wodopoju i opiekę nad chorymi i rodzącymi.
Kiedyś pastir popłynął na dwa tygodnie do Splitu - odwiedzić rodzinę. I wtedy na wyspę przybyli...piraci ...z Lastova. Kilkunastu chłopa na kilku dużych łodziach wybiło mu 200 owiec , załadowało łup na swoje jednostki i odpłynęło...pozostawiając postrzelone i krwawiące uciekinierki, które potem padły gdzieś w makii
Podobno to częsty proceder na tych wodach, to samo robią korsarze - czyli bandyci, mafia - z Korczuli.
Jesteśmy w szoku
Goran podobno urządza tu peki dla przypływających różnymi łajbami grup - jedno jagnię dla grupy kilkuosobowej kosztuje 1000 Kn. Ale trzeba zamówić je z kilkudniowym wyprzedzeniem. Taka informacja praktyczna...
Teraz jesteśmy tu zupełnie sami - ani piratów, ani turystów.
A gdyby nagle przypłynęli ci korsarze? - myślę.
Teren pokryty jest wyschniętymi trawami i łodygami różnych roślin, już rozumiem skąd nazwa wyspy...
Darko pokazuje nam konstrukcję z kamienia - jest to teraz zbiornik na deszczówkę...
...a kiedyś była to świątynia - o ile dobrze pamiętam - z IV w.n.e.
Widać stąd "naszego" Odyseusza
I jakąś wyspę Nie, to prom z Italii
I w tym momencie...pada mi bateria w telefonie Jak to się mogło stać Małż swojego nie zabrał z łodki
Darko z uśmiechem wyjmuje z plecaczka jakiś niepozorny sprzęt - mały aparat, który nie bardzo wiem jak obsługiwać, ale będzie musiał wystarczyć - dobrze, że jest czymkolwiek dokumentować.
Pora ruszać dalej, bo słońce coraz niżej.
Darko nalewa jeszcze wody - z tego zbiornika wiszącego na oliwce na jednym z powyższych zdjęć - do pustej butelki i uzupełnia miseczki dla kur i kotów pasterza
Taka trasa nas czeka...
Nie wydaje się trudna, ale prowadzi po ostrym kamieniu, no i... naturalmente - wśród drapiącej i kłującej makii.
Z tego miejsca wprawne oko wypatrzy Palagružę...
Tylko ,że obiektyw aparatu Darka bardzo coś zapaskudzony
Idziemy w zwartym szyku, potem każdy w swoim rytmie...droga zajmie nam około 45 minut, co mnie bardzo zaskoczy, gdyż nie wydawało mi się, że aż tak długo maszerowaliśmy.
Na horyzoncie Vis.
Jeszcze kawałek..., jakieś kilka minut
C.d. nastąpi