W sumie stwierdziłem, że mogę wrzucić krótką relację z ubiegłorocznego wypadu do Pribaltiki, może komuś się przyda, gdyby się w te zupełnie niechorwackie okolice wybierał
Wyjeżdzaliśmy z Górnego Śląska o 5 rano, bo do przejechania była cała Polska, czyli najbardziej męczący odcinek w czasie całej podrózy. Do Augustowa dotarliśmy wcześnie, bo o 15, ale byłem już porządnie zmęczony. Posiłek i odpoczynek, po czym może jechać w kierunku granicy. Dawne przejście w Ogrodnikach i jesteśmy na Litwie
kupuję pierwsze litewskie piwa i kierujemy się w stronę Wilna. Początkowo zakładaliśmy nocleg na dziko, ale ponieważ jest dopiero około 18 (po zmianie czasu), decydujemy się na dojazd do kempingu pod Trokami. Niestety, nasze plany burzy... burza, a właściwie hekatomba deszczu połączone z gradem i potężnymi wyładowaniami.
stajemy z boku drogi, jechać dalej nie idzie, a ja poważnie mam stracha, czy nas nie zmyje, bo woda szybko się podnosi. Po pół godzinie nieco się uspokaja, więc ruszamy, ale stawać będziemy jeszcze wielokrotnie. Dojeżdzamy do jakiejś małej stacyjki, aby ochłonąć (koleś z auta obok usiłuje wysuszyć zalany silnik) i postanawiamy przespać się tej nocy w pojeździe. Ruszamy jednak w poszukiwaniu jakiejś większej stacji i znajdujemy ją już w granicach Wilna, ale mamy pecha, bo przyjeżdzamy krótko po 22 i jest już zamknięta Ja nie mam problemu skoczyć w krzaczki, Teresa już większy
Leje do czwartej nad ranem ale dzięki temu nie słyszymy przejeżdzających aut i wysypiamy się dość dobrze, a koło 6 budzą nas promienie słońca
Szybka poranna toaleta na stacji (obsługa nie jest zachwycona naszym widokiem) i jedziemy w kierunku Trok. Troki - miasto dość znane, głownie z powodu kiczowatego zamku, często wspominanego jako zachwycający.
moje zachwyty kończą się, gdy widzę go z bliska - to XX-czna swobodna konstrukcja "na oko" (brak było dokładnych planów dawnego zamczyska), a nowe cegły aż rażą po oczach. Plusem jest tylko położenie na wyspie, podobno to jedyny zamek tego typu w całym regionie...
Jest dopiero 8, więc wszystko pozamykane, ale przynajmniej nie ma tłumów. Odpieram atak polskiego naciągacza na przejazd łódką i jedziemy rozbić się na kemping, położony po drugiej stronie jeziora. Jest fajny, z kąpieliskiem, ale na stronie www reklamowali się jeszcze restauracją oraz przystankiem komunikacji miejskiej (to drugie jest dla mnie ważne - nie lubię jeździć autem do celów zwiedzania) - małe kłamstewka...
Rozkładamy namiot, wypijam pierwszego Svyturysa i wracamy do Trok. Przed zamkiem tłumy, kolejka gigant, ale jakoś ją przetrwaliśmy. W środku zamku kolejne rozczarowanie muzeum - przeciętna zbiory a historia, delikatnie mówiąc, lekko zafałszowana. To akurat jest normą, że Litwini nieco inaczej pokazują polsko-litewskie dzieje, nieco przypomina to częste propagandowe historyjki o zawsze polskim Śląsku
Uciekamy z zamku, zwiedzamy pobliską karaimską kieresę i muzeum.
To znacznie ciekawsze niż zamek. Patrzymy na zegarek - jest młoda godzina, a wszelkie interesujące obiekty w miasteczku zostały już zwiedzone. Ruszamy więc autem do położonych pod Kownem Rumszyszek gdzie znajduje się największy w krajach bałtyckich skansen.
faktycznie jest potężny, do zwiedzania na kilka godzinach, chodząc od jednej "wioski" do drugiej.
zaspokoiwszy swoją potrzebę kontaktu z historią wracamy do Trok, gdzie dokonujemy jeszcze kąpieli i konsumpcji znakomitych litewskich piw
Kolejny dzień, niedziela, to Wilna. Podjeżdzamy autem pod stację kolejową i przesiadamy się do pociągu podmiejskiego, którym okazuje się polska PESA.
pociąg wlecze się dokładnie jak polskie, po drodze zapełniając się pasażerami. Za to dworce w ewidentnie lepszych stanach.
Na dworcu w Wilnie dostaję na dzień dobry pouczenie od ochroniarza, że tutaj zdjęć robić nie wolno! Wiadomo, tajemnica, szpiedzy i tym podobne.
Spacer po mieście zaczynamy od standardu, czyli Ostrej Bramy, znacznie lepiej prezentującej się od mniej znanej strony.
potem wolno idziemy sobie różnymi uliczkami, zaglądamy do klasztoru bazylianów obok "celi Konrada", którą zresztą "przeniesiono" na zewnątrz, bo w klasztorze ma być hotel (ciekawe jak przeniesiono cały pokój? ), potem przez rynek (cichy i niepozorny, w ogóle turystów stosunkowo niewielu), kościół uniwersytecki, okrążamy Pałac Prezydencki i wreszcie kierujemy się w kierunku katedry.
Koło katedry zdarza się nieszczęście, bo Teresę żądli pszczoła lub osa. Niby nic nadzwyczajnego, ale jest uczulona, a my nie mamy nic na odtrutkę. Pędzę do sklepiku po wodę, jakaś turystka z Niemiec podaje nam liść, który podobno koi ugryzienia. Noga spuchła, boli, ale chodzić się na szczęście da...
sama katedra miła dla oka, choć drażnią zaczepiający pod nią polscy żebracy. Jeden jest wyraźnie zaskoczony, że nic ode mnie nie dostał, mimo, że prosił po polsku i jeszcze wybełkotał modlitwę . Teresa odpoczywa, ja cykam zdjęcia, a potem wolno (bo noga boli), idziemy w kierunku baszty Giedymina.
baszta to kolejny z punktów "must see" i kolejny obiekt częściowo "nowy", chociaż z okresu międzywojennego. Panorama Wilna z góry taka sobie, zwłaszcza, że pod słońce. Doskonale za to widać wznoszący się obok katedry zamek prosto spod igły - dosłownie, bo oryginalne został rozebrany w XIX wieku i nie zostało dosłownie nic, ale Litwini postanowili go przed paru laty odbudować dla poprawienia swojej dumy
na przeciwległym wzgórzu wznoszą się równie słynne Trzy Krzyże, kolejny symbol Wilna, pod którym robimy sobie piknik.
to również konstrukcja współczesna, ale tutaj Litwini są usprawiedliwieni, bo oryginał zniszczyli Sowieci i leży kawałek obok.
Dalsza część zwiedzania to piękny, gotycki kościół św. Anny, który tak zachwycił Napoleona, że zrobił w środku magazyn
W drodze w kierunku dworca zaglądamy jeszcze raz do Ostrej Bramy, gdzie można podejść pod sam obraz. Obraz zresztą jest tak obklejony sukienkami i koronami, że oryginalny rysunek jest ledwo widoczny.
Na dworcu mamy jeszcze kilka minut do pociągu powrotnego, więc wpadam na pomysł pofotografowania okolicy. Sądziłem, że zakaz obowiązuje sam budynek dworcowy, a nie np. perony, ale się pomyliłem - pojawia się ochroniarz z rana wraz z kolegą i grożą odprowadzeniem na policję! Ostatecznie kończy się na wykasowaniu kilku szpiegowskich zdjęć oraz przeprosinami drugiego ochroniarza, który stwierdził, że jemu robienie zdjęć zwisa, ale takie mają przepisy i muszą reagować...
Bezpiecznie wracamy do Trok, gdzie wstepujemy do lokalu serwującego karaimskie specjały - zamawiamy chłodnik oraz kibiny.
Faktycznie są znakomite! Wracamy na kemping w prawie doskonałych humorach - prawie, bo noga nadal puchnie i boli. Zobaczymy, co będzie działo się z nią jutro...
CDN...