Putovanje (1)
Tegoroczny wyjazd zapowiadał się nerwowo. Na kilka dni przed sobotą, którą – już tradycyjnie – wyznaczyliśmy sobie na pokonanie pierwszego etapu podróży, czyli Warszawa – Wiedeń, okazało się, że muszę odebrać dzieci od dziadków, gdzie spędzały część wakacji – młoda ma zapalenie płuc. Jak tu jechać na wakacje z takim czymś? No nic, tym będziemy martwić się później, póki co, w poniedziałek po pracy wsiadam w samochód i ruszam w dół Wisły. Szybko obróciłem, jeszcze udało mi się zdążyć na wieczorny koncert, na którym mi zależało.
Młoda dostała antybiotyk i rozpoczęła kurację. Z niedoleczoną, ale będącą już w znacznie lepszym stanie latoroślą, wystartowaliśmy skoro świt w kierunku południowo-zachodnim. O tej porze na budowie S7 było prawie pusto, sprawnie przejechaliśmy też przez Częstochowę. Swoją drogą, zabawne, jakie psikusy płata nam mózg – gdybyśmy jechali np. do teściów do Gliwic, w okolicach Częstochowy wszyscy odczuwalibyśmy już znużenie. Dziś to nawet nie połowa drogi!
Ponieważ do konurbacji górnośląskiej zbliżamy się w porze porannego szczytu (niby sobota, ale zawsze…), za Siewierzem odbijamy na S1 i objeżdżamy Zagłębie Dąbrowskie od wschodu. Zanim zdążymy ponarzekać na nawierzchnię ekspresówki (szkody górnicze), mijamy już Tychy. Dopiero w Pszczynie ruch gęstnieje (światła), ale tylko na chwilę. Bach i meldujemy się na południowym odcinku S1 – obwodnicy Bielska.
- Polskie góry. Mgła i pada...
- ...i pada...
- ...i pada...
Dzięki forumowiczom udzielającym się w „samochodowej” części cro.pl, mam spokojną głowę, jeśli chodzi o wybór stacji, na której napełnię bank przed granicą, gwarantując sobie przejazd przez strefę euro bez tankowania. W tym roku jest to mniej istotne niż zwykle – ceny paliw na Słowacji, w Austrii i w Słowenii jedynie nieznacznie przekraczają ceny w Polsce, ale przyzwyczajenie drugą naturą człowieka, poza tym nie beknę przy spreadzie, płacąc kartą. Staję więc na Slovnafcie w Ciścu – stacja wygrywa brakiem kolejki, no i lokalizacją po prawej stronie
- ...O! Browar w Żywcu!
- Dalej pada...
- Ładnie tu, ale ponuro...
- ...i zimno!
Na trasę jak zwykle ubrałem się lekko – sandały/szorty/t-shirt i wysiadając z wozu, żeby nalać benzyny do baku, wzdrygam się. Ogólnie jest chłodno – samochodowy termometr pokazuje 13C, a powietrze dodatkowo schładzane jest kapiącą z chmur wilgocią. Gęste chmury przeszkadzają nam odrobinę w rozkoszowaniu się dostojnymi górskimi widokami, ale nie tracimy dobrych humorów. Dla pewności, podpytuję Anię, czy aby na pewno w Dalmacji jest inna pogoda
- Między Milówką a Zwardoniem wjeżdżamy do jedynego polskiego tunelu drogowego wybudowanego poza miastem.
- Granica polsko-słowacka na starej drodze.
W Zwardoniu zjeżdżam w prawo (drogowskaz na Myto) na starą drogę do Skalite – chcę wypróbować objazd Świerczynowca i Czadcy przez Oszczadnicę. Nie, żeby wymagała tego sytuacja drogowa (mamy w końcu sobotnie przedpołudnie), ale nigdzie nam się dzisiaj nie spieszy, a chcę poznać tę trasę – tak na wsiaki słuczaj. Już za chwilę, po słowackiej stronie, okazuje się, że nie musiałem nadkładać drogi przez Zwardoń – jest zjazd na 11 już na terenie Słowacji, w miejscu, gdzie zaczyna się lśniąca nowością ekspresowa D3.
- Ku pamięci :)
- D3 idzie górą, a my wjeżdżamy do Skalite "starą" 11.
W Skalite bez problemu odnajduję (wciąż nieoznakowany) skręt na Oszczadnicę. Droga, początkowo wąska, rozszerza się przy serpentynie, w miejscu, gdzie należy skręcić ostro w lewo na Koszarzyska (skręt również nieoznakowany!) i dalej biegnie jak prosto jak w mordę strzelił przez Oszczadnicę. Oznakowany jest za to kierunek na Żylinę – na rondzie skręcamy w lewo, by po chwili przejechać pod główną drogą i skierować się na południe pomiędzy 11/E75 i rzeką Kisucą. Na 11 jesteśmy znowu za około 2 km, w miejscowości Krasno nad Kysucou. Jeszcze tylko światła we wsi Rad’ola (obserwujemy trwającą wymianę nawierzchni na moście nad Kisucą – kiedy będziemy wracać, roboty zostaną już zakończone), wiadukt nad torami (w tym miejscu również trwają roboty drogowe, ale nie są uciążliwe dla ruchu), dwupasmówka i jesteśmy w Żylinie.
- Na objeździe Czadcy.
- Już na autostradzie, przed jednym ze zwężeń.
Tu kończy się to, co ciekawe na trasie, w pewnym sensie oczywiście. Jakkolwiek nie zamierzam polemizować z przydatnością dróg szybkiego ruchu, to niewątpliwie z ich wysokości (akurat w górzystym Kraju Żylińskim autostrada D1 rzeczywiście poprowadzona jest na estakadach) niewiele już zobaczymy, choć oczywiście zawieszamy oko na znanych nam z trasy górskich zameczkach czy bardziej odległych stokach Karpat. Dlatego też nie zamierzam rozpisywać się o tym odcinku trasy – niewiele na nim się działo (w sumie, to dobrze!). Ot, 2-3 (krótkie) odcinki z robotami drogowymi, gdzie – mając z tyłu głowy zajadłość słowackiej policji i bolesność niesionej przez nich „pokuty” – przykładnie zwalniałem (stróżów prawa jednak nigdzie nie było), Bratysława (pamiętałem, żeby zwolnić do 90 km/h w granicach jedynego w Europie – a może i na świecie? – miasta graniczącego z dwoma innymi państwami), granica austriacka, A6, A4, S1, Wiedeń. Niespoceni (bo za chłodno), niezmęczeni (bo sprawnie poszło), niewyspani (bo jednak wcześnie trzeba było wstać) wyładowujemy się z samochodu. Spędzimy tu weekend, a od poniedziałku…Viva Dalmacija!