Sela (2)Łikend za pasem, a więc czas dla rodziny. Spieszę się zatem, aby jeszcze przed jego rozpoczęciem dostarczyć zapowiedziany kolejny odcinek, kolejny „wiejski”, natomiast tym razem nie tyle historyczny, co kulinarny. Choć historia z kulinariami w tej okolicy przeplatała się już za czasów II wojny światowej, o czym pisałem niedawno. Tak jak w 1944 w na lotnisku wojskowym w Pliskim Polju gasili tu pragnienie angielscy i miejscowi żołnierze, tak teraz robią to turyści z całego świata – w Gostionicy Aerodrom. Ciekawe, jak smakowała vugava berba 2013…
Tak jak jesteśmy z rodziną amatorami wysp, tak na samych wyspach wyjątkowo cenimy sobie konoby położone w głębi lądu, nie na wybrzeżu. Na Visie podczas poprzednich pobytów mieliśmy z nimi różnorakie wspomnienia: wspaniale smakowała nam ośmiornica w Kod Magića w okolicy Stončicy, wyborna była też jagnięcina w Pol Murvu w Ženej Glavie. Na minus oceniliśmy nasze doświadczenia z „restauracją nr 1 na Visie”, czyli Roki’s w Pliskim Polju (żylasta jagnięcina w pece i beznadziejna obsługa, dobre tylko wino) oraz z Golubem w Podselju (ziemniaczana raczej niż hobotnicowa peka i słaba obsługa).
- Gospodarstwo Belotovo widziane od wjazdu.
- Rzut oka w stronę wsi Plisko Polje z zaimprowizowanego parkingu. Widać m.in. dymiące kominy grilli Konoby Roki's.
- Ten to tu chyba na stałe... ;)
- "Kierujemy się w stronę zabudowań alejką, która jeszcze kilka tygodni temu pewnie pachniała teraz już przekwitłą lawendą."
Już poprzednim razem (tj. w 2015 r.) szukałem „tej drugiej” konoby w Pliskim Polju. Magnesem na większość turystów zatrzymujących się (a raczej: przywożonych) do tej wioski są przede wszystkim wspomniana Konoba Roki’s (wieczorna obiadokolacja) oraz Aerodrom (wino/przekąski). Aby dotrzeć do Konoby Belotovo, której poświęcę dzisiejszy wrzut, należy zaraz za Pliskim Poljem (jadąc w kierunku Komižy) skręcić w lewo na Marine Zemlje, a następnie, nie wjeżdżając do tej drugiej wsi, odbić z asfaltówki w lewo w szutrową dojazdówkę do jedynego w okolicy gospodarstwa.
Samochód zostawiamy na obszernym parkingu przed zabudowaniami. Miejsca tu jest pod dostatkiem, ale już o cieniu można tylko pomarzyć, bo karłowate drzewka oliwnego gaju raczej go nie zapewnią. Kierujemy się w stronę zabudowań alejką, która jeszcze kilka tygodni temu pewnie pachniała teraz już przekwitłą lawendą. Wita nas gospodyni – raczej korpulentna i uśmiechnięta. Nie mówi zbyt dobrze w obcych językach (chyba, że po włosku, ale dla nas jest to…także język obcy
Dobra, dogadamy się jak Polak z Chorwatem. Pierwszy budynek w szeregu zabudowań jest zarazem piwniczką, która – osłonięta od niszczycielskiego działania promieni słonecznych innymi budynkami i większymi drzewkami – kryje w sobie domaće przetwory. W garażu domu mieszkalnego szczupły, również uśmiechnięty gospodarz (nie wiem dlaczego, ale z wyglądu przypomina mi typowego mieszkańca północy naszego kontynentu, stąd w myślach nazywam go „Szwedem”) nalewa wysokoprocentowe trunki domowej produkcji.
- Tablica na jednym z budynków przypomina, że w 1944 mieściło się tu lotnisko wojskowe.
- przejście do części jadalnej
Tak właśnie tu trafiliśmy – szukając mocniejszych niż wino napitków, które nadadzą się do wręczenia w formie prezentu naszym najbliższym w Polsce, zbłądziliśmy pewnego razu pod gościnny dach gospodarzy z OPG Belotovo. Popróbowaliśmy, pocmokaliśmy z zadowolenia (orzechówkę robią tu tak jak Pan Bóg przykazał: gorzką jak jasny gwint, a nie słodki ulipek, który można dostać na co drugim straganie z domowymi wyrobami (o przeważnie śmiesznej zawartości alkoholu). Zresztą wszystkie rakije mieli tu dobre: lozę i travaricę również, a limoncello to w ogóle niebo w gębie. Inna sprawa, że cytrynówki (ta akurat była dość słodka, ale Ani posmakowała) nie oferowano nam w żadnej innej piwniczce jak jeździmy do tej Chorwacji 10 lat z okładem. A tu proszę… Ceny różne – od 60 Kn za litr lozovacy do 100 za cytrynówkę. Ale jakość prima sort – nie „wali” alkoholem, nie czuć drożdżami, nie trzeba zapijać, a łeb nazajutrz nie boli
Z przetworów zakupiliśmy wielki słój kaparów (80 Kn) i średni słoik powideł śliwkowych. Powidła pyszne, a kapary…wybacz mi, Babciu z Podšpilja, ale są to najlepsze kapary, jakie jadłem na Visie! Następnym razem kupimy kilka słoi, bo każdy, kto próbował u nas tych kaparów, zachwycał się ich smakiem, rozmiarem i barwą (te charakterystyczne czerwonawe zabarwienie, którego nie znajdziemy w „sklepowych” słoikach w Kerfurze).
- "Jest tu domowo, pełne zadaszenie, z otwartymi bokami."
Tak nam się tam spodobało (a atmosfera wytwarzana przez połączenie miłego otoczenia i przyjaznej obsługi to już połowa sukcesu – reszta w rękach kucharza), że umówiliśmy się spontanicznie na pekę nazajutrz. Hobotnicy nie ma, ale jagnięcina – ile chcemy. Dobrze, chcemy trzy porcje, wracamy tu jutro.
(…)
Umówiliśmy się (jak to my) wcześnie, bo na 17. Jesteśmy więc pierwsi, choć niedługo po nas przybywa młoda francuskojęzyczna para i zajmuje sąsiedni stolik. Jest tu domowo, pełne zadaszenie, z otwartymi bokami. Choć nie siedzimy tu w otwartym ogrodzie, lokal od razu kojarzy mi się z Domanoetą z Janjiny na Pelješcu. Taki sam przyjazny klimat, takie samo wrażenie, że jest się tu nie tylko klientem, ale także gościem, podejmowanym przez gospodarzy, nie tylko restauratorów. Białe wino mają tu wyborne, pijemy je już drugi raz i wciąż nie możemy się nadziwić, że dopiero za trzecim razem trafiliśmy do Belotova. Nieco uprzedzając fakty, powiem, że u „babci” w Podšpilju asortyment bardzo podupadł i już wiem, że za 2 lata pierwsze kroki po aprowizację skierujemy właśnie do Belotova. A, warto dodać, że cena wina (60 Kn/l) choć wysoka, jeśli wziąć pod uwagę kupno trunku na wynos, nie zmienia się, kiedy podawane jest nam do obiadu. Dzieciom gospodyni podaje dzbanek soku z bzu (jeszcze lepszego od wina!), który błyskawicznie zostaje opróżniony i zamawiamy kolejny.
Gwóźdź programu, czyli jagnięca peka, przybywa po około trzech kwadransach, kiedy już zdążyliśmy zgłodnieć. Pomni doświadczeń m.in. z ubiegłego roku ze wspomnianej Domanoety, tym razem konsekwentnie „głodujemy” – przyjeżdżamy tu o samym śniadaniu, nie zamawiając żadnych przystawek. Warto było się przegłodzić – danie smakuje nam wybornie i nie mamy żadnych wyrzutów sumienia, że coś zostawiamy – nie ma takiej opcji, a kiedy obgryzamy ostatnią kostkę i wycieramy resztki sosu rozciapcianym ziemniakiem, czujemy się tak, jak powinien czuć się gość każdej w sumie restauracji – zadowolony z lokalu, posiłku i życia. Vive la vie, vive le Belotovo! WE WILL RETURN!
- gwóźdź programu i głodny ja (pewnie stąd ta mina - "głodny nie jesteś sobą")
- Bardzo przyzwoity rachunek. Kiedy to my płaciliśmy ostatnio rachunek poniżej 500 Kn?
- "Popróbowaliśmy, pocmokaliśmy z zadowolenia..."