Witajcie, ludziska (to do nowo przybyłych), pozdrav (do wszystkich)
Putovanje (2)Wiem, że większość z Was zapewne czeka na dania główne (a zwłaszcza na zdjęcia), ale dla mnie najpiękniejszą (choć może nie najważniejszą) częścią urlopu jest podróż. Zwłaszcza w sytuacji takiej jak w tym roku, kiedy wracam na znany sobie Vis, przejazd jest najbardziej emocjonującym etapem wypoczynku.
W tym roku przejmowałem się trochę tym, czy samochód mnie nie zawiedzie. Nie mówiłem tego na głos, żeby nie zapeszać, ale miałem swoje podstawy do obaw: wiek pojazdu, jego przebieg, no i sama marka. Wiecie, „laguna – królowa lawet”. No, może wicekrólowa, zaraz po różnych modelach alfy. W miesiącach poprzedzających wyjazd 3 razy wstawiałem ją do warsztatu, choć nic poważnego się nie działo. Ot, tak, dla pewności (no i serwisu). Ba, w przeddzień wyjazdu zrobiłem nawet serwis klimy (czego nie robiłem, hmmm….chyba od ponad 5 lat). Autko odwdzięczyło się bezawaryjną jazdą, choć odetchnąłem mocno dopiero w drodze powrotnej, na rogatkach miasta.
- Przy takiej pogodzie opuszczaliśmy Polskę.
- W Wiedniu nie jest wcale dużo lepiej - Prater :)
- Zwykle przechodziłem obok tych maszyn z całkowitą obojętnością. No ale jak to, Teda nie uratuję? :D
- Żebyście widzieli minę gościa, który władował już (tylko przy mnie!) ze 20 € do maszyny z minionkami, kiedy ja wyciągnąłem Miśka za pierwszym razem :)
- Po Praterze było zwiedzanie. Zaciągnąłem całą rodzinę na zwiedzanie cesarskiego pałacu - Hofburga.
Wracając do samej drogi…po weekendzie spędzonym w Wiedniu, w poniedziałek ruszyliśmy – wcześniej niż zakładaliśmy, bo obudziłem się o 2 w nocy i już nie mogłem spać (ach, ten reisefieber!) – na południe. S1, A2, S6 (już chyba nigdy nie pojadę A2 do Grazu…S6 jest po prostu lepsza!), S35, A9. Walcząc ze znużeniem, liczyłem tunele (których na tym wariancie trasy nie brakuje), podczas gdy reszta rodziny spała. Nie byłem pewien dozwolonej maksymalnej prędkości na drodze ekspresowej (teraz już wiem – można jechać tyle co autostradą, czyli 130), a bardzo zależało mi na przepisowej jeździe – postanowiłem przez całą drogę jechać z przepisową prędkością. I – może poza fragmentem starej „gierkówki” – w sumie to chyba mi się udało. Aż dopłynęliśmy na Vis, rzecz jasna
Za Grazem na A9 pojawiły się informacje o ograniczeniu prędkości do 100 km/h z adnotacją „IG-L”. Pierwsza dama już nie spała, więc sprawdziła, że chodzi o zanieczyszczenie powietrza – przy np. niskich chmurach, jakie wtedy były, prędkość na autobahnie ograniczana jest właśnie do setki. Byłem chyba jedynym, który tego ograniczenia przestrzegał. Nawet Austryjoki śmigały obok niewzruszone.
- Sorry za jakość zdjęć - od tego począwszy wszystkie są cykane komórką z wnętrza pojazdu... Tu granica austriacko-słoweńska - po raz pierwszy widziana przez nas nie na rzece Mur, tylko na autostradzie.
Z racji faktu, że prom na Vis odchodził o 15 (a następny dopiero o 21), już wcześniej zrezygnowaliśmy z objazdu słoweńskiej autostrady. Trochę brakowało nam widoków z trasy M-L-P, ale cel uświęca środki. Przejazd A1/A4 do Ptuja był komfortowy (bez dwóch zdań najlepsza autostrada na trasie), a od Ptuja czekała nas nie za szybka, ale też nie przesadnie wolna jazda w sznurze samochodów w stronę granicy. Tutaj też zrobiliśmy odstępstwo i skierowaliśmy się na przejście w Macelj (a nie Dobovcu u Rogatca, jak co roku), oczywiście filując co chwila w komórce na natężenie ruchu przed nami. Nie, żebyśmy mieli jakieś wyjście – po minięciu tych 2 czy 3 zjazdów w okolicy Ptuja była bodajże tylko jedna opcja zjechania z E59 – w okolicy Podlehnika była możliwość odbicia w lewo na Rogatec przez Žetale.
- Taką kolejkę zastaliśmy z kolei na granicy słoweńsko-chorwackiej.
- Już niedaleko, czy widać nas na kamerce?
- TADAM!
- Dawać tę Chorwację, panie...
Na granicy stanęliśmy w spodziewanej przez nas, kilkunastominutowej kolejce. Dało to czas Ani na uchwycenie naszego pojazdu na słynnej na całe cro.pl kamerce – załączam zrzut ekranu
Potem jeszcze kolejny kwadrans i jesteśmy w Chorwacji. Ogólnie zajęło nam to około pół godziny – w takim czasie raczej byśmy nie dali rady przejechać objazdem wte i wewte (bo przecież z Dobovca trzeba jeszcze dojechać do Đurmanca…), więc jest git. Na bramkach na początku chorwackiej A2 już czekania nie było. To samo zresztą na Lučko. Aż szkoda było stawać na tankowanie i śniadanie, bo tak dobrze się jechało. Ostatecznie, zatrzymaliśmy się tylko na chwilkę na tankowanie gdzieś w okolicy Karlovca, a na popas – dopiero za węzłem Bošiljevo.
- Na Lučko obyło się bez stania.
- Dopiero w tym roku Ania zwróciła moją uwagę na fakt, że najdłuższy chorwacki tunel na naszej trasie jest jednocześnie jedynym, który ma wlot o innym niż okrągły kształcie.
To właśnie odcinek Bošiljevo-Sveti Rok jest dla mnie najbardziej nużącym fragmentem trasy na terenie Chorwacji. Tłoku na drodze już nie ma, bo część samochodów (mniejsza, ale zawsze) pojechała w kierunku Istrii, morza jeszcze nie widać, widoków zresztą też, bo trasa biegnie kilometrami w wykopie. Dopiero tunele – najpierw Mala Kapela, potem Sveti Rok – wprowadzają ożywienie. Tradycyjnie, przed tym drugim, sprawdziliśmy temperaturę w Kvarnerze, żeby sprawdzić, czy, tradycyjnie, w Dalmacji jest taka sama. I, jak zwykle, nie zawiedliśmy się – było i jest 21 stopni
Niby chłodno, ale pamiętajmy, że jesteśmy wysoko w górach. Tam na dole (już ten dół widzimy, och, dlaczego znowu nie wybraliśmy jednej z wysp w rejonie Zadaru, tylko rok w rok ciągniemy do Splitu (albo i dalej)?) jest dużo cieplej. Poza tym, jest jeszcze wcześnie.
- Już za chwileczkę, już za momencik...
- ...jest!
Z racji tego, że do Dalmacji wjeżdżamy jeszcze przed południem, a do tego wciąż mamy w pamięci niedawno pochłonięte śniadanie, wyjątkowo nie stajemy na Odmorište Jasenice, tylko jedziemy do Splitu. Wzgardzamy też pięknie usytuowanym odmorište nad Krką („Już tu raz byliśmy, po co powtarzać?” – kwituje najlepsza z żon), dzięki czemu około południa meldujemy się…w Solinie. Dzięki temu, że z Wiednia wyjechaliśmy 2-3 godziny wcześniej niż planowaliśmy, mamy czas na zakupy w sprawdzonym centrum handlowym z dużym konzumem, a to wszystk ona przedmieściach Splitu. Niespodziewanie okazuje się, że mamy pełną lodówkę (i bagażnik) wiktuałów oraz…2 godziny czasu do promu
- Dugopolje. Parę minut stania do bramek pod Splitem.
- Zakupy :)
c.d.n.