Kut (2)Jak już było anonsowane, dziś weźmiemy na ząb Kut. Jak już wspominałem w pierwszym wpisie na temat Kutu, dzielnica oferuje wyszynk w kilku restauracjach i konobach. Dotąd tylko raz – dwa lata temu – stołowaliśmy się w tej części Visu – w Konobie Vatrica tuż obok Trg Podlože. Postanowiliśmy w tym roku dać zatem szansę innym miejscom. Skoncentrowaliśmy swoje poszukiwania na centrum Kutu – czyli Trg Podlože i okolice. Konoba Težok odpadła jako niezbyt klimatyczna (i pusta w godzinach popołudniowych – czyli wtedy, kiedy nam burczy w brzuchu), Boccadoro skreśliliśmy z definicji jako knajpę hotelową (mieści się ona w Hotelu San Giorgio), Val odpadł jako zbyt „ą-ę” (białe obrusy tolerujemy tylko w wiejskich konobach albo w PL podczas wieczerzy wigilijnej). Stara Teza wydała się nam…zbyt nowa, z Pojodą jakoś nigdy nie było nam po drodze, więc ostała się nam jeno Tramontana.
- "sekretne" wejście do Tramontany
Nazwa konoby pokazuje, jak wielkie znaczenie ma brzmienie słowa. No bo czy wyobrażacie sobie Konobę Bura? A przecież tramontana to włoska nazwa bory (bury) właśnie. Na przesiąkniętym włoskimi wpływami Visie ta nazwa pasuje chyba jak nigdzie indziej w Dalmacji. No, ale mniejsza o większość… Do konoby można trafić na dwa sposoby – „sekretnym” przejściem między kamienicami od strony slastičarni Slatki Kut albo od sanitariatu dla wodniaków, skręcając w lewo za ostatnimi stolikami Restauracji Val. Konoba jest położona nad samą wodą, ale jakby na uboczu, poza głównym strumieniem przemieszczania się mas ludzkich, wędrujących od ul. Nazora do Trgu Podlože i z powrotem. Zapewne właśnie dlatego awizują się gablotką przy lodziarni
- Karta dań Tramontany, jeśli nie jest dobrze widoczna na forum, to podaję ceny przykładowych dań: crni rižot 75 Kn, makaron z owocami morza 75 Kn, 1 kg ryby I klasy 430 Kn, 1 kg škampi 390 Kn, riblja plata 340 Kn, mesna plata 260 Kn).
Do Tramontany przybyliśmy tradycyjnie dla nas, czyli za wcześnie. Nie chodzi o to, że mieliśmy rezerwację na późniejszą godzinę, bo rezerwacja jest tu zbędna. To duży lokal i miejsce znajdzie się zawsze. No, chyba że komuś zależy, żeby siedzieć blisko wody – nam zależało, ale kiedy przeszedłem się do toalety, odnotowałem, że część ze stolikami położonymi bliżej budynku konoby, na dość przestronnym patio, jest de facto bardziej klimatyczna i to tam siedziało więcej ludzi.
- Siedzimy z widokiem na morze, a za nami po prawej widać wejście do sanitariatu, w tle Trg Podlože.
Tego dnia postawiliśmy z Anią na starą, sprawdzoną pozycję, którą znaleźć można w karcie każdej nadmorskiej konoby czy restauracji w Chorwacji: riblja plata! Nada się jako odmiana po tych wszystkich pekach, a poza tym jest to dobry probierz jakości kuchni lokalu – można ocenić, czy ryba jest dobrze przyprawiona i upieczona, czy lignje nie są zbyt gumowate, czy prawie wszystkie skorupy małży dadzą się otworzyć… No i, przede wszystkim, jest to jedzenie, jakiego brakuje nam w domu, gdzie klimat kontynentalny, a ryba tylko z importu, a nie świeża. Nawet, gdy w smaku nie sposób wychwycić różnicę, to świadomość „ekologiczna” (nie lubię tego słowa, ale mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi), która jest coraz bardziej dla mnie wyczuwalna, pozwala mi w pełni cieszyć się dopiero jedzeniem pozyskanym i przyszykowanym lokalnie.
Nie bierzemy przystawek, bo wiemy, że dzieci (które jeszcze parę lat temu pałaszowały z nami i ryby, i owoce morza) nam za bardzo nie pomogą – wolą makarony (też was wkurza, jak ktoś nazywa makarony w j. polskim „pastami”?) albo frytki. To znaczy, my frytki na wakacjach też jemy (i tylko wtedy), ale do mięska, do rybek, do lignji… Pijemy za to oczywiście bijelo suho i do czasu, kiedy plata wyląduje na naszym stole, jesteśmy już całkiem nieźle „zrobieni”. Na głodzie od śniadania nie mogło być inaczej…
- riblja plata a la Tramontana
Plata prezentuje się naprawdę bardzo dobrze. Oczywiście, najwięcej jest małży, a krewetki chyba tylko trzy, no ale nie narzekajmy – wiadomo, jak jest. Ania, która nie jest wielką fanką lignji, odstępuje mi swój przydział (nie są gumowate, więc zjadam ze smakiem), ryby za to jest tyle, że nie dajemy rady. O ile dobrze pamiętam, w placie była orada i branzin i tę drugą w większości odpuszczamy. Jednak co orada, to orada – nie ma co szukać drogi na skróty – inne (popularne) ryby pływające w Jadranie po prostu nie mają do niej startu. Ale obie są dobrze przyrządzone, z przyrumienioną jak trza tu i ówdzie skórką, idealnie wypieczone mięso. Zamknięte małże należały do zdecydowanej rzadkości, więc ocena jedzenia może być tylko pozytywna. Samego miejsca też, choć przyznam, że wolę stołować się w miejscach bardziej…jeśli nie przytulnych, z intymną atmosferą, to przynajmniej mocniej obleganych. Tramontana pod koniec sierpnia o zachodzie słońca świeciła natomiast pustkami. Parę stolików było zajętych, ale tam na oko zmieściłaby się ponad setka gości! Zresztą w Visie ani razu nie spotkaliśmy się z takim oblężeniem lokalu, żeby nie było miejsc. Albo jadamy za wcześnie (a może Chorwaci za późno?), albo nagły wzrost liczy turystów na Visie w ciągu ostatnich lat to mit. No, chyba że większość wybiera Komižżę, gdzie w Konobie Koluna o wolny stolik ciężko jest nawet o drugiej po południu. Ale z drugiej strony, pozostałe knajpki świecą pustkami…ktoś to wyłumaczy?
- Sekretne wejście/wyjście po winku prezentuje się tak:
* * *
Kilka słów poświęcę także Restauracji Pojoda – chyba najstarszej i zdecydowanie najbardziej „oldskulowej” wśród kuckich szynków. Owszem, udało się nam tam w tym roku wpaść, ale zdjęć prawie nie robiliśmy. Jedyne, które nadaje się do publikacji to fotka peki z ośmiornicy, którą nam zaserwowano. Peka ta różni się od tego, co zwykle podają restauratorzy, choćby w innych miejscach na Visie. No, ale to bądź co bądź nie konoba, a restauracja
Specyficzny smak (i wygląd) nadaje potrawie gęsty sos, którego…trzeba spróbować, bo ja – nie prowadząc na bieżąco w tym roku wakacyjnego dziennika – już zapomniałem, jak smakował, poza tym, że różnił się konsystencją i smakował mi o wiele mniej niż to, w czym normalnie hoba i warzywa pływały, kiedy pekę serwowali nam choćby w Kod Magića nie tak daleko stąd – za górą. Ten sos zmieniał całkowicie smak potrawy i warto spróbować tej – tradycyjnej viskiej – wersji peki, mimo mojej nienajlepszej opinii (potwierdzonej zresztą słowami naszych gospodarzy, prychających pogardliwie, gdy relacjonowałem im wizytę w Pojodzie).
- wejście do Pojody, po lewej piekarnia-lodziarnia (ale ta gorsza)
Chciałbym w tym momencie zaznaczyć, że potrawa smakowała mi jako taka, jednak w temacie peki jestem wciąż świeżo upieczonym (nomen omen) entuzjastą tradycyjnego smaku peki – takiego, który poznałem 5 lat temu w Konobie Rojen w Tri Luke na Braču. To niby pięć lat, ale ilu hob ispod peke dane mi było w tym czasie skosztować? Nie więcej niż dziesięciu, myślę – więc wciąż uważam siebie za młodego aficionado w tym temacie
- hobotnica ispod peke a la Pojoda
Warto również wpaść do Pojody dla samego klimatu, jaki panuje na przepięknym staromiejskim patio. Nawet w czasie upału jest tu chłodniej niż przy stolikach okolicznych gospód oferujących co prawda piękny widok na Uvalę Sv. Jurija, ale zero cienia. Tutaj dodatkowy cień i chłód zapewniają pnącza oplatające jeden z boków dziedzińca i wspinające się na stelaże ponad stolikami. Jest tu oczywiście raczej elegancko (zastawa stołowa, obsługa), ale bez przesady. Można się tu dobrze poczuć, niezależnie od tego, czy wolimy eleganckie, czy też bardziej wyluzowane miejscówki. Warunek jest jeden – ten sam, o którym wspomniałem przy okazji Tramontany – musi być gwarno, co prawdopodobnie gwarantuje jedynie późna (po 21) godzina posiłku w pełnym sezonie. My byliśmy, jeśli dobrze pamiętam, jedynymi gośćmi – no cóż, dzieci są w tym wieku, że nie zawsze można je wypościć do wieczora.
- Rozszyfrowywanie znaczeń viskich powiedzeń zamieszczonych na opakowaniach cukru zabijało nam w tym roku nieraz czas do podania potraw :)
Jak już wcześniej wspomniałem, położyliśmy krechę na Starej Tezy – wydała nam się (po lekturze karty dań, której fragment zamieszczam poniżej) zbyt nowoczesna, ale nasi współwakacjowicze skusili się i wpadli tam jednego popołudnia na obiad i bardzo cenili sobie zarówno jedzenie, jak też obsługę i klimat miejsca (trafili zresztą na koncert). Także może za rok sprawdzimy to miejsce, oczywiście urzędowo krzywiąc się na widok hamburgerów i steków w jadłospisie…
- zasadnicza część karty dań Starej Tezy