Grrr...nie znoszę tego - ledwie mam raz na tydzień czas zajrzeć na forum, wrzucam co mam i nawet nie ma kiedy spojrzeć na relacje innych, do których zaglądałem lub planowałem zajrzeć
No nic to, jedziemy dalej...
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
Kiedy budzę się około 5 rano, wszystko wskazuje na to, że znów nici z planów wypożyczenia kabrioletu– pogoda jest deszczowa, zachmurzenie spore. Kiedy jednak budzik dzwoni przed ósmą, jest już czyste niebo i lampa, ciepło.
Swój samochód zostawiam pod muzeum i udaję się prosto do Hotelu Tamaris. Uzgadniam co trzeba (minimum formalności) i z babką z wypożyczalni idziemy do garbusa (znanego w Chorwacji jako buba), który stoi zaparkowany pod apteką. Kobieta nie za bardzo umie go obsługiwać, żeby objaśnić mi np. jak otworzyć bagażnik. Zamiast awizowanej przez nią połowy, w bubie jest zaledwie ćwierć baku, jadę więc dotankować za 80 kun. Z pierwszych wrażeń jazdy: biegi wchodzą fatalnie, mocy nie ma wcale, kierownica lata na wszystkie strony, ale, z drugiej strony, dach zwinięty, wiatr we włosach. To co na początek smuciło mnie (jazda tylko po asfalcie, jak się niedługo okazuje, przestaje być problemem – nie chciałbym tym autem pojechać w trudny teren, bo po prostu mocy brak. Cztery biegi, na desce tylko minimum: pokrętła (raczej: „wyciągła”) do świateł awaryjnych, drogowych, wycieraczek (nie działają) i przycisk klaksonu.
Zelena Buba w całej okazałościpowalający minimalizm deski rozdzielczejbrak pasów z tyłu - cieszą się dzieci No nic, jadę – nie bez trudu, bo biegi ciężko wchodzą (zwłaszcza dolne – 2,4 i RRRakieta), ponadto wspomagania niet, gablota chodzi w lewo i prawo, ciągle trzeba ruszać kierownicą, jak na starych filmach. Kiedy parkuję pod domem, córka radzi mi zmienić koszulkę, bo jest z tyłu cała mokra. No tak, w końcu w bubie nie ma też klimy.
Pakujemy się do garbusa, dzieci są wniebowzięte, że nie muszą siedzieć w fotelikach – ba, nie muszą nawet zapinać pasów, bo tych w bubie na tylnej kanapie zwyczajnie nie ma i ruszamy na zachód – do Komiży. Pierwszy stop w Pliskim Polju – staję przy winariji i schodzę do Konoby Roki’s, gdzie zamawiam pekę z jagnięciny na wieczór, na 19 (wcześniej się nie da – robią od 17, 2h na przygotowanie peki). Poza tym jest peka z hobą, teletiną i riba. Co do wyboru konoby, to długo nie mogliśmy wybrać pomiędzy podśpilskim Maxo (polecanym nam przez znajomego rodziny) i Roki’s – najlepszej restauracji na Visie wg tripadvisora. W końcu doszliśmy do wniosku, że miliony much nie mogą się mylić...
tradycyjne spojrzenie na Komiżę z HumuTym razem pod kapliczką św. Ducha panował ogromny tłok.Najlepsze zioła rosną na Humie!Buba z jednostką wojskową w tleW Podśpilju kierujemy zielonego gada w prawo, na Hum. Wspinamy się pod górę i to nie bez trudu, nierzadko muszę wspomagać się garbusową jedynką na co bardziej stromych podjazdach. Na samym szczycie zastajemy pierdyliard zaawansowanych wiekowo piechurów pod kapliczką Sv. Duha. Tłok taki, że nie ma gdzie stanąć. Najlepsza z żon wykorzystuje wizytę na górze na zbieranie ziół „na wywózkę do PL” (szałwia spożywcza, cząber, rozmaryn). Robimy trochę fotek, a potem zjeżdżamy do Titovej Śpilji, gdzie byliśmy już 2 lata temu, więc tym razem wychodzę tylko ja z synem. Po drodze mijamy piechura z Czech, wymieniamy uwagi o południowym upale.
Kto wie, może będzie padać? Wracamy, zjeżdżamy w dół do Komiży, z zamiarem sprawdzenia plaży Mlin i/lub Kamenice. Zjeżdżam tym razem prawie na sam dół, a potem odbijam w lewo, gdzie stoi już sporo samochodów. Jest i miejsce dla buby, gdzie parkuję pod oliwnym gajem. Do podmiejskich plaż jest tu stąd dosłownie parę minut piechotą. Mlin to tak naprawdę dwie plaże – pierwsza ze znakiem „psom wstęp dozwolony”, druga de facto nieoznaczona, jakaś pani opala się topless z torbą na głowie. Hmmm? Następna plaża w kierunku południowym to Kamenice, naprawdę świetna plaża, na której dziś mało ludzi. Jest bar, a komu wystarczy woda, ma ją za darmoszkę: przy wejściu na plażę z otworów w skale wylatuje świeża, źródlana woda.
powyżej i poniżej: plaża przyjazna dla psówPlaża Kamenice z góry......bar na plaży......i Kamenice z dołu Tu można napić się świeżej wody......a tu nie Rozkładamy się na jedynej na Adriatyku plaży o podłożu pochodzenia wulkanicznego, gdzie słońce operuje od rana do godziny 20 (podziękowania dla TZ Komiża). Dziś fale są znów spore, przy takich jeszcze się chyba w Chorwacji nie kąpaliśmy. Nie ma tu skał, więc można cieszyć się falami jak w Bałtyku. Jest fajnie, woda ciepła, a ta do picia ze skały przyjemnie chłodna.
Ponieważ do Komiży jest stąd bliziutko (15 min. do rivy), ruszamy z synem po aprowizację. Peka dopiero pod wieczór, musimy się posilić. W piekarni kupujemy 3 burki z mięsem i 2 rurki z blitvą. Zgarniamy też po pozytywkę (potomek wybiera tę z hymnem Chorwacji).
droga z Kamenice do Komiżypozytywki - 50 Kn za sztukę, jakby ktoś pytał Po posileniu się jeszcze trochę plażujemy (fale rosną), wciąż obserwując próbujący bezskutecznie zakotwiczyć (te fale!) statek z brazyliską banderą. Ok. 15:30 zwijka, celem zakupienia tego i owego na „upominki” dla rodziców-dziadków. Zajeżdżamy Bubą do Borivika, pamiętając z tego i poprzedniego wyjazdu okrągły znak anonsujący prodaj vina itepe. Siedzący przed domostwem gospodarz nawet byłby skłonny sprzedać nam butelkę czy dwie, ale z wnętrza wybiega kobiecina, doprowadzając go do porządku. „praszła godina kisza i kisza, ne ma niszto”. Cóż, (nie bez trudów) zawracamy i jedziemy dalej. Porzucam w międzyczasie plany przejechania polną drogą między Żeleną Glavą a Kriżem, ten samochód jednak jeszcze mniej się na to nadaje od naszego.
pożegnalne zdjęcia z bubą
Mijamy Plisko Polje, decyzja jest, żeby odstawić wózek (fajny, ale trudny jednak do jazdy) do Visu, zanim wybierzemy się jeść. Wcześniej podjeżdżamy pod górne schody w Lućicy (dla porządku, nie wiem czy wyjaśniałem: to wschodnia część Kutu, który z kolei jest wschodnią połową Visu) i schodzimy koło opuszczonej willi na dół. Przyuważona wcześniej pani od kaparów nie handluje dziś, ale zatrzymujemy się przy domu anonsującym na wieku peki prodaj vina i rakiji. Staruszek siedzący na schodach woła gorączkowo żonę, która jest chyba bardziej obrotna. Ta prowadzi nas do wewnątrz, gdzie w przedziwnym pomieszczeniu testujemy orahovicę (która okazuje się być rogaćicą) i lozę. Obie dobre, bierzemy litr rogaća dla nas (50 Kn) i po litrze (40 Kn) czyściochy dla dziadków. W drodze powrotnej okazuje się, że pani od kaparów otworzyła swój piwniczny straganik. Bierzemy słoiczek motaru i dwa kaparów, wsio po 25 Kn za słoiczek.
Potem zdaję Bubę (380 Kn), szczęściem znajduję to samo miejsce na rogu przy aptece wolne i oddaję kluczyk w hotelu.
To chyba nie TEN "Paradajz Lost"? Tradycyjnie, zerkamy na repertuar Kina Hrid.Jedziemy do Roki’s, gdzie przybywamy o 18. Swojsko tu, jak zauważamy – nie tak „obco” jak w Magiću, nie tak „sztywno” jak w Golubie. Młody gość z kitką wita nas, wybieramy stolik, na który, w zacienionym przez olbrzymią morwę podwórzu, pada jeszcze odrobina zachodzącego za Humem słońca. Predjela typowe, jak w Magiću, jedna ryba, drugi tuna, poza tym slana riba, kapary, oliwki, motar, faszerowana papryczka, pomidory, rukola. Wina nie mają na litry, tylko na butelki. Bierzemy, facet wybiera dla nas muśkardin. Dobre, choć nie tanie (120 Kn za 0,75l). Peka przybywa jakiś czas później, jemy, ale bez zachwytu. Tłuszczu mniej niż w Golubie, za to sporo kości. Z rachunkowego 1,5 kg co najmniej trzecia część to gnaty. W dodatku kelner olewa nas później, więc prosimy o rachunek i spadamy, wyjątkowo nie zostawiając napiwku.
Dobry dzień, choć zakończony wieczornym rozczarowaniem. Jutro też szykują się atrakcje,
a z dzisiejszego dzionka zostały w głowie 3 rzeczy: Kamenice to fajna plaża, laguna to super wygodne auto, a „najlepsza knajpa na Visie” dla nas taką się wcale nie okazała. C’est la vie...