napisał(a) margaret-ka » 24.01.2015 21:53
Jeszcze wczoraj, odbijając się od zamkniętej bramy czynnego tylko do 16.30 pueblo w Taos, wpadłam na genialny pomysł: zamiast szukać ichniego skansenu udostępnionego do zwiedzania, zjedziemy z autostrady i pojedziemy do prawdziwej indiańskiej wioski, zrobimy zakupy, może trafi się jakaś knajpa albo cuś. Chyba nas nie oskalpują. Tak też zrobiliśmy. Wjechaliśmy na ogromny zakurzony plac w Santo Domingo Pueblo. Część weszła do sklepu, reszta pstrykała wszystko co się dało. Właściciel sklepu pozwolił fotografować i sprzedał nam dwie stare tablice rejestracyjne. Wśród fotografowanych obiektów znalazł się komisariat policji i dom weteranów, chyba dlatego w ciągu kilku minut podjechali do nas panowie Indianie w mundurkach. Pokazali odznaki i poprosili o aparaty fotograficzne. Poświęciliśmy jeden, reszta trzymała sprzęt pod siedzeniem. Obejrzeli fotki i poprosili o opuszczenie terenu. Jednak my uznaliśmy, że nie musimy opuszczać ich najkrótsza drogą, tylko tak szybciutko pojedziemy jeszcze troszkę w głąb. Tam było więcej materiału do zdjęć , m.in. malowniczy kolorowy kościółek. I tym manewrem chyba bardzo panów z odznakami zdenerwowaliśmy, bo wzniecając tumany kurzu zbliżali się do nas na syrenie. Jeszcze raz poprosili o aparat, wykasowali zdjęcie kościoła i kazali się wynosić. Tym razem już najkrótszą drogą chcieliśmy do autostrady. Ponieważ ustawienie nawigacji trwało chwilę, panowie zniecierpliwili się, włączyli sygnały i wyprowadzili nas na autostradę, czekając aż się oddalimy. W ten sposób indiański epizod uznaliśmy za zakończony.